Naczelna Prokuratura Wojskowa we wtorkowe popołudnie ujawniła treść protokołów przesłuchań ekspertów zespołu Antoniego Macierewicza, którzy lansują tezę o wybuchu na pokładzie Tu-154M, który uległ katastrofie pod Smoleńskiem. Ich lektura rzeczywiście może powodować mocne zażenowanie.
Tekst Agnieszki Kublik w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej" opowiadający o kulisach przesłuchań ekspertów Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M, który stworzył Antoni Macierewicz postawił pod mocnym znakiem zapytania wszelkie ich kompetencje do badania katastrofy smoleńskiej. Rozmówcy dziennikarki z Naczelnej Prokuratury Wojskowej podkreślali, że podczas przesłuchań profesorów: Wiesława Biniendy, Jana Obrębskiego i Jacka Rońdy dochodziło do kuriozalnych sytuacji, w których naukowcy przyznawali, iż wypowiadają się bardzo jednoznacznie na temat problematyki, o której nie mają pojęcia. I nie potrafili przekazać śledczym żadnego dowodu na poparcie swoich tez.
Nie pamiętam, nie znam się
Lektura ujawnionych właśnie przez NPW protokołów ich przesłuchań nie pozostawia wątpliwości, że Antoniemu Macierowiczowi i jego ekspertom nie uda się uniknąć kompromitacji. Na pierwszy rzut oka profesorskie wywody wydają się być pełne szczegółowych przemyśleń i podparte ogromną wiedzą. Gdy jednak wczytujemy się w nie głębiej, widać, że naukowcy pracujący dla Prawa i Sprawiedliwości nie mają do zaoferowania nic poza dobrą wolą. W przypadku zeznań prof. Biniendy i Rońdy najbardziej uderza, że po długiej tyradzie na temat swoich tez odmawiają oni prokuraturze przekazania jakichkolwiek dowodów na potwierdzenie swoich opinii.
"Zostałem poproszony przez pracownika ambasady USA o nie podawanie polskiej prokuraturze danych osobowych osób, które mogą obecnie pracować na ważnych stanowiskach w NASA czy w prywatnych firmach w USA. Nie pamiętam nazwiska tej pracownicy ambasady USA, to była kobieta" - tłumaczy się prof. Binienda (czytaj całość). To dlatego prokuraturze nie może pomóc w znalezieniu innych świadków swoich słynnych eksperymentów.
Niewiele w prokuraturze zdradza też prof. Jacek Rońda. "Uczestniczyłem w (...) czynnościach związanych z katastrofami budowlanymi. Głównie chodziło o weryfikację stanu faktycznego wobec dokumentacji przedstawianej na szkicach lub zdjęciach - przyznaje śledczym ze szczerością (czytaj całość).
Profesjonalny pasażer odrzutowców
Inaczej niż prof. Jan Obrębski, który wylicza jakie to kwalifikacje dają mu prawo kwestionować ustalenia speców od wypadków lotniczych. - "Już od kilkuletniego chłopca interesowałem się bardzo lotnictwem, modelarstwem lotniczym, nawet zdarzało się, że na święto lotnictwa siedziałem w samolocie bojowym w Białej Podlaskiej (...)" - przekonuje. "Oprócz tego wykonałem kilkadziesiąt godzin lotów odrzutowcami pasażerskimi, jako pasażer, przyglądając się temu jak pracują skrzydła i silnik samolotów w czasie lotu (...) w związku z tym czuję się dość kompetentny w tym zakresie - podkreśla.
Żadnych wątpliwości naukowiec specjalizujący się wcześniej w mechanice prętów cienkościennych i lekkich konstrukcji przestrzennych nie ma także na temat swojej wiedzy o materiałach wybuchowych. "Jeżeli chodzi o materiały wybuchowe i skutki ich użycia, to zeznaję, że byłem w wojsku, gdzie miałem do czynienia na przykład z bronią strzelecką, granatami czy środkami strzeleckimi przeciwpancernym. Dodatkowo, jako dziecko oglądałem wybuchające stodoły w czasie pożarów po wojnie - zapewniał podczas rozmowy z NPW (czytaj całość).