
Śledczy badający razem z Antonim Macierewiczem katastrofę smoleńską próbowali podzielić się z polską prokuraturą wynikami swoich prac. Ale dla nich lepiej byłoby, gdyby zachowali je dla siebie. Okazuje się, że jeden z nich wyciąga wnioski o wybuchu na podstawie eksplozji, którą widział w szopie. Inny prosi prokuraturę o dane, które są niezbędne do wykonania obliczeń. Tyle że on już od dawna mówił o ich wynikach.
Jeden z przesłuchanych świadków wskazał, że podstawą wniosków na temat katastrofy był "eksperyment myślowy" oparty na wiedzy pochodzącej z fotografii z miejsca katastrofy. Inny świadek formułował wnioski w oparciu o 40-minutowy kontakt z niewielkim elementem metalowym, który jakoby pochodził z miejsca zdarzenia. Jako podstawę do formułowania wniosków wskazywano np. doświadczenie związane z lataniem samolotami w charakterze pasażera CZYTAJ WIĘCEJ
Prof. Bienienda nie chciał przekazać prokuratorom swojej słynnej symulacji, która ma dowodzić, że skrzydło tupolewa może wytrzymać zderzenie z brzozą. Co więcej – poprosił o dane, które są niezbędne do przeprowadzenia takiego eksperymentu. To pokazuje, że jego dotychczasowe obliczenia były oparte na danych nie mających związku z rzeczywistością. Z kolei prof. Otrębski mówił, że jego doświadczenie z materiałami wybuchowymi to obserwacja wybuchu w szopie. Z kolei na lotnictwie zna się dlatego, że w młodości sklejał modele samolotów, a latając (jako pasażer) obserwuje skrzydła.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"

