Ekonomista, prawnik, zapalony nurek i instruktor - Janusz Solarz żył na pełnym obrotach i swoją pasją do nurkowania zarażał innych. Jego życie wywrócił do góry nogami wylew. Do coraz lepszej sprawności wraca dzięki swojej determinacji i pomocy partnerki Asi. To daje mu nadzieję. 58-letni Janusz wspólnie z przyjacielem Arturem postanowił powtórzyć ich najgłębsze zejścia sprzed wypadku. Mimo paraliżu połowy ciała, ryzyka śmierci, sprzeciwu lekarzy i strachu najbliższych podejmuje próbę, bo miłość do do nurkowania jest silniejsza. Jak pierwszy człowiek na świecie po udarze nurkuje tak głęboko. Niezwykły film HBO "Deep Love" pokazuje jego wyczyn w Blue Hole w Dahab. - Janusz chce zrobić coś, bez czego nie wyobraża sobie życia, a jednocześnie może stracić przez to życie - mówi nam reżyser filmu.
Jan P. Matuszyński: Teraz jak skończyłem film, będę mógł wreszcie dokończyć kurs nurka, który rozpocząłem w trakcie zdjęć do filmu.
Pytam, bo zastanawiam się, dlaczego wyreżyserowałeś film akurat o nurkowaniu.
Film jest z dedykacją dla Rafała Chołdy i Artura Hajzera, którzy zostali w górach. Artur Hajzer to znana postać, himalaista. Rafał Chołda nie doświadczył niestety sławy jako himalaista, bo wchodząc na swój pierwszy ośmiotysięcznik w 1985 roku spadł. W tym samym miejscu, gdzie Kukuczka 4 lata później. Chołda był moim ojcem chrzestnym. Oni się z Hajzerem i Kukuczką przyjaźnili, często przebywali u nas w domu, i jak to moi rodzice mawiali, przesiąkłem od maleńkości górami.
Zawsze chciałem zrobić film o moim ojcu chrzestnym. Myślałem o tym jeszcze na studiach w Katowicach. To we mnie gdzieś siedziało. Jak usłyszałem historię Janusza, miałem osobistą motywację, żeby w to wchodzić. I kiedy 2,5 roku temu spotkałem Janusza i Asię pierwszy raz, to od razu im powiedziałem, że widzę bardzo wyraźną paralelę między światem nurków, a światem himalaistów. Znałem motywację himalaistów i alpinistów, żeby wchodzić coraz wyżej, więc rozumiałem, dlaczego Janusz chce schodzić tak głęboko.
Czy ty jako reżyser, w sytuacji kiedy Janusz i Artur schodzą poniżej pewnej głębokości, nie miałeś wątpliwości? Nie chciałeś protestować? W końcu nie było wiadomo, jak to się skończy. Janusz ryzykował życie.
Na szczęście od początku ustaliliśmy sobie bardzo jasne zasady. Janusz z Arturem zaplanowali sobie to głębokie zejście i dopiero my jako ekipa filmowa się w tym pojawiliśmy. Czuliśmy się bezpiecznie, że nikogo do niczego nie prowokowaliśmy. Producentka filmu, Marta Łachacz przyszła do mnie z bohaterami, którzy już mieli swój plan.
Miałeś być w jakimś sensie obserwatorem?
Na początku to miał być mały filmik dokumentujący wyprawę i nurkowanie w Egipcie. Ja od razu powiedziałem, że ta historia nie nadaje się na krótki filmik i nie wchodzi w grę robienie filmu, który składa się tylko ze zdjęć podwodnych Janusza i do tego jakichś setek. Od początku czułem w tej historii o wiele większy potencjał. To miał być film o Januszu i Arturze, którzy po kilku latach powtarzają swoje ostatnie głębokie nurkowanie sprzed wypadku, czyli 130 m.
Z tą różnicą, że Janusz jest po wylewie.
Tak i to było duże wyzwanie. W filmie pojawia się scena u notariusza, gdzie Janusz podpisuje oświadczenie, że ma świadomość, że ryzykuje zdrowie i życie. Podkreśla, że nikogo nie obciąża odpowiedzialnością, gdyby coś poszło nie tak.
Czyli mieliście świadomość, że możecie filmować jego śmierć?
Miałem jakieś wewnętrzne przekonanie, że Janusz wie, co robi i nie walnie jakiegoś fikołka, ale z drugiej strony, wypadek zawsze może się zdarzyć. Liczyliśmy się z tym. Przypadek Janusza jest nietypowy, bo stoi za nim ogromne, wieloletnie doświadczenie, ale miał przecież wylew. Mniej więcej wiemy, co z nim jest, ale tak naprawdę nie możemy przewidzieć, jak się zachowa jego głowa na takiej głębokości. To wszystko budowało napięcie, które nam cały czas towarzyszyło.
Jadąc do Egiptu naprawdę wierzyliście, że Janusz zejdzie na te 130 m?
Po części zdjęć, gdzie Janusz i Artur ciągle schodzili głębiej, uwierzyliśmy, że może się to naprawdę udać. Szukaliśmy człowieka z kamerą, który jest w stanie zejść do 120 m. Ja jako reżyser filmu nie chciałem im absolutnie nic narzucać, sugerować przy tak ważnej decyzji. Mogliśmy się dogadać co najwyżej w kwestii technicznych elementów. Tym bardziej, że pod wodą nie ma praktycznie komunikacji. Nasz operator był od Janusza i Artura nawet 40 m. Ale nie chodziło o bycie blisko, tylko o pokazanie atmosfery, która tam panuje. Że to tak naprawdę jest czarna dziura i nic tam nie ma, a właściwie że jednoczenie tam nic nie ma i coś jest.
I chyba dlatego film jest tak emocjonalny.
Rzeczywiście dużo było tych emocji, na każdym etapie i od samego początku. Nawet pierwsze zdjęcia nad jeziorem, jeszcze w Polsce były dla mnie emocjonalnym wyzwaniem. Widziałem ich drugi raz, a tu jakiś gość, połowicznie sparaliżowany idzie nurkować. A przecież wiem, że nurkowanie to nie spacer. No i wchodzi do tej wody, a ja mam w głowie myśl: przecież on może się nie wynurzyć. I miałem ją za każdym razem, przy każdym nurkowaniu. No bo za każdym razem wiedziałem, że lina jest ciągle naciągana, że nurkują coraz głębiej.
Film robi ogromne wrażenie również dlatego, że główny bohater przez cały film nie powiedział ani słowa...
Oj, Janusz by się za to obraził.
... nie powiedział ani słowa, w sposób który my rozumiemy. Wydaje dźwięki, a mimo to przez cały film wiemy, co chce przekazać.
Rzeczywiście było dla nas dużą trudnością, żeby w filmie pokazać to, co Janusz chce powiedzieć w sposób, który widz zrozumie. Jednocześnie nie chcieliśmy się specjalnie pochylać na tą bardzo złożoną kwestią, jaką jest komunikacja po wylewie.
W filmie jest taka scena, w której logopedka prosi go o zanotowanie adresu, a Janusz zapisuje numer telefonu.
Dzieje się tak ponieważ wysyłany z mózgu impuls, że ma napisać ''Warszawa'', nie przechodzi dalej. Tak samo jak słowa, które próbuje powiedzieć, a wydaje tylko dźwięk ''dzydzydzy''. Mi na samym początku zajęło bardzo dużo czasu, żeby w ogóle zrozumieć jak to funkcjonuje.
To było największym wyzwaniem?
Tu było bardzo dużo pułapek. Pierwsza pułapka od samego początku – to zastrzeżenie, że nie robimy filmu o nurkowaniu. Zdjęcia udało się rozpocząć na początku pewnej historii, czegoś co się miało wydarzyć, więc dało nam to szansę na stworzenie wiarygodnego obrazu. Ale wiedzieliśmy też, że Janusz jest specyficzną postacią, bo mówi w taki a nie inny sposób, a z kolei Asia i Artur są bardzo silnymi osobowościami. Odkąd ich poznałem, wiedziałem że to nam będzie pływać, że nie będziemy mieli jednego głównego bohatera, który będzie nam ciągnął film. Janusza można zrozumieć przecież do pewnego stopnia.
Bez Asi jest to praktycznie niemożliwe.
Właśnie. Ja ich zacząłem traktować trochę jak jedno ciało.
Postać Asi jest w tym filmie niezwykła. Widać, że jest to osoba bardzo stanowcza, silna. Nawet w sytuacji, w której Janusz chce zejść głębiej niż powinien, ryzykując życie, ona nie histeryzuje. Przekazuje mu tylko prosty i uczciwy komunikat – jeżeli coś się stanie, ona drugi raz nie będzie przez to przechodzić. Jest niezwykle spokojna.
U nich, jako u pary, te aspekty męskie i żeńskie są totalnie wymieszane. Janusz jest osobą z pewnym stopniem niepełnosprawności, więc Asia jest panem domu. Ja nie pamiętam momentu, w którym Asia miałaby jakiś taki stan histerii. Ona zawodowo zajmuje się osobami z niepełnosprawnością, prowadzi zajęcia z delfinoterapii. Pracuje z dziećmi z porażeniem mózgowym, chorobą Downa. Musi być osobą z twardym tyłkiem, bo po prostu nie dałaby rady psychicznie.
W filmie właśnie ściera się kilka wątków: siła i determinacja, ale też pasja i balansowanie na granicy bezpieczeństwa, ryzykowania życia, pojawia się też nutka egoizmu – Asia mówi Januszowi, że robi to tylko dla siebie i nie myśli o bliskich.
Ja myśląc o tej historii, sprowadziłem sobie wszystko do pytań: jak wygląda relacja wolności jednego człowieka do drugiego? Kiedy to może się nachodzić, a kiedy być w konflikcie? Czym w takiej sytuacji jest odpowiedzialność? To bardzo trudne pytania, ale ten film jest też o miłości: mamy miłość Janusza do nurkowania głębiej i związek z Asią. Ich relacja jest bardzo złożona. Nie mam wątpliwości, że ona go kocha i Janusz też ją na pewno kocha, ale co to dokładnie dla niego oznacza, tak naprawdę do końca się nie dowiadujemy.
Na pewno widać, że ma w życiu dwie wielkie miłości i nie potrafi z żadnej zrezygnować.
Jak myślę o tej historii, to cieszę się, że to film, a nie reportaż w gazecie. Dopiero, jak Asia uczy Janusza śpiewać ''Szła dzieweczka do laseczka'' i mówi mu, że ma śpiewać ze słowami, to w tej scenie jest cały ich związek. W żadnej innej formie nie dałoby się tego przedstawić tak dobrze, jak w filmie. Za każdym razem, jak oglądam tę scenę, a widziałem ją chyba z 500 razy, to widzę coś innego. Raz, że ona chciałaby, żeby już mówił, dwa że śpiewają, więc jest im dobrze, trzy że Asia go zachęca, żeby nie odpuszczał i tu dochodzimy do clue – że Janusz chce zrobić coś, bez czego nie wyobraża sobie życia, a jednocześnie może stracić przez to życie.
Upór z jakim dąży do tego celu jest imponujący, ale to pokazuje, że nawet taka tragedia łamie człowieka na jakiś czas, że jest w stanie się dźwignąć. Początek filmu, gdzie jest fragment wywiadu z Januszem z lat 90. pokazuje, że był osobą szalenie aktywną, zapracowaną, działającą na pełnych obrotach. Takie tempo, 5,5 godzin snu na pewno się do tego jakoś przyczyniło.
Ten jego wypadek niby nie był związany z nurkowaniem, ale jednak trochę tak. Miał w końcu wylew na lodzie, po wycinaniu kry do zejścia pod lód, po zasuwaniu iluś miesięcy śpiąc tylko te 5,5 godziny o których wspomniał. To był jakiś palec Boży, że mu się to zdarzyło w tym momencie, a nie 10 minut później, bo wtedy nie spotkalibyśmy się tutaj i nie byłoby żadnego filmu.
Ile kręciliście tę historię?
1,5 roku, siedem miesięcy montowaliśmy. Film miał mieć początkowo 52 minuty, a trwa prawie 90 minut. Uważam, że wersja długometrażowa jest dużo lepsza, bo jest czas na przemyślenie tego wszystkiego, co się dzieje. Przy Januszu, Asi, delfinach, niepełnosprawności, chorych dzieciach, przy tym jaki Janusz był i jest teraz, ten czas jest potrzebny.
Rzeczywiście. Na początku filmu widzimy mężczyznę, który przy asekuracji ledwo stawia krok, a na końcu ten sam facet, z niewładną połową ciała nurkuje na dużą głębokość i robi coś, czego wcześniej nie zrobił nikt na świecie.
Asia mówi w filmie takie zdanie, że jak Janusz po wylewie wszedł pierwszy raz do basenu to rozkwitł jak kwiat, że zorientował się że ma rękę, nogę. Ona wie, że on to kocha i nie zabierze mu tego, mimo że wie, że to niebezpieczne. To dla niej na pewno ogromnie trudne, po tym jak już raz walczyła o jego powrót do chociaż częściowej sprawności.
Dlaczego oni właściwie zdecydowali się pokazać całkiem spory i bardzo trudny fragment swojego życia?
Janusz na pewno chce mieć jakąś widownię i na pewno ta widownia mu się należy. Chcą poza tym powtórzyć coś, co się im już raz udało. Wydaje mi się też, że ich przekonałem do siebie i złapaliśmy kontakt, jak opowiedziałem historię związaną z moim ojcem chrzestnym. Doszli do wniosku, że się rozumiemy, więc możemy razem tę przygodę przeżyć.
Nadal chcesz zrealizować film o ojcu chrzestnym?
Mam poczucie, że ten film w pewnym sensie jest właśnie o tym. Ojca chrzestnego właściwie nie znałem, miałem 1,5 roku jak zginął. Mam z nim może trzy zdjęcia i mam takie poczucie braku, a film ''Deep Love'' w pewnym sensie mi tę lukę wypełnia. Myślę, że prędko do tego tematu nie wrócę. Chciałem zrobić film o moim ojcu chrzestnym, żeby zrozumieć po co on tam pojechał, no i tu jest podobnie. Janusz też zanurkował, bo tam COŚ jest.
Czyli zrozumiałeś tę pasję?
Ja na miejscu Janusza robiłbym dokładnie to samo i tak samo na miejscu Asi – robiłbym dokładnie to samo, co ona.
Premiera "Deep Love" w HBO, 29 września godz. 22.05