
Tysiące studentów zjechały właśnie do Warszawy, Krakowa i Wrocławia. Ponad stutysięczny tłum we wtorek wraca także do Gdańska, Katowic, czy Białegostoku. A wśród nich wielu tych, przed którymi pierwszy rok. Opuszczają rodzinne miasto i zaczynają samodzielne życie. Większość rzuca się na głęboką wodę i oprócz przygody na uczelni zaczyna karierę zawodową, by w wielkim mieście się utrzymać. Dla Was wszystkich zebraliśmy kilka historii tych, którzy pierwszy rok na studiach w zupełnie obcym mieście już mają za sobą i dziś radzą sobie całkiem nieźle.
REKLAMA
- Pochodzę z Chełma i w moim życiu ta przeprowadzka zmieniła absolutnie wszystko. W moim rodzinnym mieście wszystko właściwie upadło i dziś niewiele się tam już dzieje. Tam nie ma żadnych perspektyw, a tu nie ma właściwie żadnych ograniczeń - mówi Tomek Zając, student Akademii Obrony Narodowej w Warszawie. Podkreśla, że w rodzinnym Chełmie nie miałby najmniejszych szans, by uczyć się i powoli budować karierę. Po kilku latach na studiach w stolicy nie ma wątpliwości: - Wiem, że zostaję tu na zawsze.
Przyzwyczaj się do życia w ciągłym biegu
Tomek przyznaje jednak, że nie zawsze czuł się w Warszawie tak dobrze. Gdy przyjechał na pierwszy rok, wiele dokoła po prostu go przerażało. - Szczególnie wielkość tego miasta. I to, jak wiele i jak szybko się tutaj dzieje. Wszyscy wciąż gdzieś biegną i nie wiadomo właściwie o co im chodzi - mówi. I dodaje, że przestawienie się z małomiasteczkowego trybu życia zajęło trochę czasu.
Tomek przyznaje jednak, że nie zawsze czuł się w Warszawie tak dobrze. Gdy przyjechał na pierwszy rok, wiele dokoła po prostu go przerażało. - Szczególnie wielkość tego miasta. I to, jak wiele i jak szybko się tutaj dzieje. Wszyscy wciąż gdzieś biegną i nie wiadomo właściwie o co im chodzi - mówi. I dodaje, że przestawienie się z małomiasteczkowego trybu życia zajęło trochę czasu.
Najważniejsze było jednak znalezienie pracy. Wielu studentów opuszcza dom na studia i jednocześnie po pracę. - Jeśli ktoś ma oczekiwania, że od razu na studiach zarobi kilka tysięcy, to może się zawieść. Jednak w dużym mieście samodzielne utrzymanie się na studiach nie sprawia najmniejszego problemu - przekonuje student. Tomek radzi, by pracy jak najszybciej szukała większość studentów, bo to daje prawdziwą niezależność.
Studentom, którzy właśnie wprowadzają się do warszawskich akademików i na stancje, Tomek Zając radzi także, by nie wierzyli we wszystkie legendy na temat tego, jak to straszni są ludzie z wielkich miast. Wyjeżdżając z małego miasteczka wielu słyszy bowiem, że w Warszawie na pewno nie znajdzie prawdziwych przyjaciół. - To nieprawda. Tu przyjeżdżają przecież ludzie z całej Polski i zderzają się różne środowiska czy kultury. Nie trudno w tym wszystkim znaleźć dobrych przyjaciół - zapewnia.
Dawne relacje się rozluźniają, ale...
Podobnie o przeprowadzce z małej miejscowości pod Lesznem do stolicy mówi Agnieszka Domagała, która w Warszawie kończy studiować bezpieczeństwo narodowe i zaczyna przygodę z italianistyką. - Po takiej przeprowadzce zmieniają się relacje z tymi, którzy byli dotąd bardzo blisko. Dawne znajomości chcąc nie chcąc nieco się rozluźniają. Mimo że tego nie chcemy, kontakt czasami się nawet urywa. Każdy zaczyna żyć swoim życiem - dodaje.
Podobnie o przeprowadzce z małej miejscowości pod Lesznem do stolicy mówi Agnieszka Domagała, która w Warszawie kończy studiować bezpieczeństwo narodowe i zaczyna przygodę z italianistyką. - Po takiej przeprowadzce zmieniają się relacje z tymi, którzy byli dotąd bardzo blisko. Dawne znajomości chcąc nie chcąc nieco się rozluźniają. Mimo że tego nie chcemy, kontakt czasami się nawet urywa. Każdy zaczyna żyć swoim życiem - dodaje.
Nasza rozmówczyni stara się temu zapobiegać. - Praktycznie codziennie rozmawiam z najbliższymi, z którymi nie zawsze dobrze dogadywałam się, gdy mieszkaliśmy niedaleko. Być może dlatego, że tu dojrzałam i na wiele spraw patrzę już inaczej - zastanawia się.
Agnieszka sugeruje jednak, żeby po przyjeździe nie zrywać starych znajomości i wszystkich świeżo poznanych ludzi nie nazywać od razu swoimi przyjaciółmi. - Nie chodzi w końcu o ilość, a o jakość naszych relacji - mówi. I wyjaśnia, że ta przeprowadzka była dla niej ważnym krokiem w przyszłość, bo z dnia na dzień sama całkowicie zmieniła otoczenie. - Pochodzę z małej miejscowości, ale nie miałam problemu z zaaklimatyzowaniem się. Wszystko zależy od podejścia, dlatego nie warto na starcie nastawiać się negatywnie - tłumaczy.
Radzi jednak, by w wielkim mieście świeżo upieczeni studenci nie przesadzali ze zbytnim zaufaniem wobec nowo poznanych osób. Szczególnie szukając własnego kąta. - Wynajmując mieszkanie bardzo łatwo się rozczarować. Sparzyć można się nie tylko na właścicielach mieszkań i współlokatorach, ale i samych ofertach. To wszystko nie zmienia jednak faktu, że inaczej niż w małym miasteczku możemy tu żyć tak, jak chcemy i nikt nie patrzy na nas z góry. Przede wszystkim nie wolno się więc nowego miejsca bać - radzi Agnieszka.
Bo lepsza okazja może się w życiu nie powtórzyć. - Gdybym została w rodzinnych stronach, nie miałabym żadnej szansy robić tego, co teraz robię. Nie mogłabym studiować wymarzonej italianistyki, ani znaleźć dobrej pracy. Tylko duże miasto mogło dać mi te wszystkie możliwości. Nie ma się co oszukiwać - przekonuje moja rozmówczyni.
Drugiej takiej szansy nie będzie
- Szansy nigdy nie wykorzystasz, gdy szybko nie przyzwyczaisz się do zmiany trybu życia. W małej miejscowości wszystko masz na wyciągniecie ręki. A tu musisz się tak naprawdę nauczyć żyć na nowo - mówi Michał Rosiński, student Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni, a wcześniej Uniwersytetu Gdańskiego. Do Trójmiasta przeniósł się kilka lat temu z Bartoszyc i przyznaje, że to było niczym odkrycie nowego świata. - U nas nawet kina, czy teatry są raczej zamykane. A tu masz tego tyle, że właściwie nie wiadomo, z której opcji skorzystać - mówi.
- Szansy nigdy nie wykorzystasz, gdy szybko nie przyzwyczaisz się do zmiany trybu życia. W małej miejscowości wszystko masz na wyciągniecie ręki. A tu musisz się tak naprawdę nauczyć żyć na nowo - mówi Michał Rosiński, student Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni, a wcześniej Uniwersytetu Gdańskiego. Do Trójmiasta przeniósł się kilka lat temu z Bartoszyc i przyznaje, że to było niczym odkrycie nowego świata. - U nas nawet kina, czy teatry są raczej zamykane. A tu masz tego tyle, że właściwie nie wiadomo, z której opcji skorzystać - mówi.
Dla Michała samodzielność i studia w obcym mieście również wiązały się z koniecznością znalezienia pracy. Pracy, na którą w rodzinnych stronach zapewne długo nie miałby szans. - Tam, gdy ktoś już zajmie jakieś w miarę dobre miejsce pracy, to ono jest zajęte na bardzo długo. Nie ma absolutnie żadnej rotacji na rynku pracy. W wielkim mieście dostajesz też nagle o wiele więcej możliwości wyboru - wyjaśnia.
Wspomina jednak, że początek pierwszego roku to nie były łatwe chwile. - Onieśmielała mnie wielkość tego miasta. Gdańsk to nie Nowy Jork, ale z dwudziestotysięcznego miasteczka nagle znalazłem się w środku tętniącej życiem milionowej aglomeracji. Do tego każdy musi się powoli przyzwyczajać - mówi wprost. Choć dodaje, że on i tak miał łatwiej, bo w Trójmieście mieszkało już jego rodzeństwo. - Inni zwykle odnajdują się tymczasem w przyjaźniach polegających na tym, że ktoś nowy w mieście pomaga innej osobie, która właśnie się tu przeprowadziła - tłumaczy.
- Każdy kto wyjeżdża do wielkiego miasta na studia powinien też pamiętać, że tu prędzej czy później następuje taki moment, że idziesz na imprezę z jednym znajomym, a wychodzisz z niej z dziesięciorgiem dobrych przyjaciół. Zdaniem Michała, to są szanse, które za wszelką cenę trzeba wykorzystać. - Nie wolno się bać. Jest daleko od domu, wszystko dokoła jest obce, ale to daje tylko nowe możliwości - radzi tym, którzy właśnie rozpakowują się w akademikach.
Idąc pod prąd
Szok na studiach w obcym mieście mogą przeżywać jednak nie tylko ci, którzy przenoszą się z małego miasteczka na uniwersytety Warszawy, Krakowa, czy Gdańska. Coraz częściej zdarza się bowiem, że na studia do Polski wracają ci, którzy wychowali się gdzieś daleko od ojczyzny. Taką drogę na studia architektoniczne w Wałbrzychu przebył Michał Kowalski. Całe dzieciństwo spędził właściwie w Paryżu, więc za naturalne uznał, iż tam musi zacząć studia.
Szok na studiach w obcym mieście mogą przeżywać jednak nie tylko ci, którzy przenoszą się z małego miasteczka na uniwersytety Warszawy, Krakowa, czy Gdańska. Coraz częściej zdarza się bowiem, że na studia do Polski wracają ci, którzy wychowali się gdzieś daleko od ojczyzny. Taką drogę na studia architektoniczne w Wałbrzychu przebył Michał Kowalski. Całe dzieciństwo spędził właściwie w Paryżu, więc za naturalne uznał, iż tam musi zacząć studia.
- Studiując na wielkim Université Pierre et Marie Curie w mieście takim, jak Paryż można czuć się „kimś”. W rzeczywistości nie jest tymczasem się nikim szczególnym. Nie każdemu jest dane wybić się tam. Nie zawsze łatwo jest udowodnić swoją wartość. Mi ciężko było zacząć w końcu robić coś więcej, niż uczyłem się w liceum - tłumaczy powody powrotu do ojczyzny.
Dziś realizuje się, choć ani uczelnia, ani miasto nie przypominają dawnego otoczenia. Najtrudniej przestawić się jednak na nowe obyczaje. - Tu wykładowcy przykładają wagę do nieistotnych na Zachodzie kwestii. Na przykład do obecności na wykładach. W Paryżu nikogo nie interesowało, czy chodzę na wykłady. Miałem zdać egzamin i tyle - wspomina. W Polsce studiowanie oznacza też zupełnie inny styl życia poza uczelnią. - W Paryżu pierwsze dni spędzane ze znajomymi ze studiów to były dyskusje na każdy temat i wymiana setek opinii. W Polsce studenckie przyjaźnie zdobywa się przez... picie. Picie, picie i jeszcze raz picie - stwierdza.
Michał podkreśla jednak, że w poszukiwaniu swojej szansy w wielkim świecie często warto zachować umiar. - Jeśli myśli się o prawdziwym rozwoju, na Zachodzie ma się bardzo długą drogę przed sobą. Tu można tymczasem zacząć zdziałać. Jeśli tylko masz głowę na karku i trochę szczęścia. Nie trzeba być w centrum świata, by się wiele nauczyć - stwierdza.
