W środę w stolicy otwarto kolejny lokal bazujący na trwającej wciąż modzie na burgery i frytki. Co ciekawe, miejsce nazywa się… “Burgery i frytki”. I zarówno ta “nieoczywiście oczywista” nazwa, jak i sam pomysł na biznes są zastanawiające. Jak długo bowiem można liczyć, że strategia “klonowania” cudzego pomysłu może w tym biznesie przynosić efekty?
Napisać dzisiaj, że w Warszawie jest moda na burgery, to tak, jakby napisać, że stolica leży nad Wisłą. To rzecz oczywista. Wiedzą o tym nie tylko ci, którzy śledzą gastronomiczne mody, ale chyba niemal każdy, kto wychodzi z domu: szyldy z kolejnymi słownymi wariacjami wokół słowa “burger” atakują nieustannie nie tylko w modnych zakątkach Śródmieścia, ale i na przedmieściach czy blokowiskach.
Sprawę opisywała niemal rok temu w naTemat Olga Święcicka, jak zawsze trzymająca rękę na pulsie miejskich trendów. Pisząc o istnym “ataku knajp-klonów” spekulowała, że zarówno hamburgery, jak i niemal równie modne “belgijskie frytki” to raczej “przejściowe i dość ryzykowane mody”. Dlaczego więc ktoś stale otwiera kolejne lokale kopiujące któryś z modnych, gastronomicznych pomysłów?
Czy to jednak nie nazbyt surowa ocena? Jak widać, od niemal roku wciąż powstają kolejne knajpy z bubble tea i kolejne hamburgerownie. Może więc klonowanie się opłaca?
Atakują klony
– To, że ciągle słyszymy o kolejnym otwarciu, nie znaczy wcale, że tego typu interes “dobrze się kręci” – warto zwrócić uwagę na to, ile restauracji się zamyka, świeci pustkami, a nie ile otwiera. Zamknięcia zazwyczaj odbywają się po cichu. Blog Warsawfoody publikuje czasami informacje o nieudanym przedsięwzięciach w Wawie. Warto sledzić. – mówi jednak Agnieszka Małkiewicz, właściciel Horeca Communications, ekspert komunikacji marketingowej i blogerka naTemat.
Jej zdaniem zauważając przeprowadzane z pompą i nagłaśniane otwarcia lokali nie możemy zapominać, że równolegle po cichu równie wiele ( a może i więcej?) knajp może się zamykać.
– Fakt, że stale powstają nowe burger bary mówi nam zatem nie tyle o popularności hamburgerów wśród warszawiaków, co o przedsiębiorcach, którzy wierzą, że właśnie w ten sposób przyciągną do siebie klientów i powielają modne według nich wzorce – ocenia nasza blogerka.
Strategia naśladownictwa liderów nie jest w biznesie niczym nowym: studenci zarządzania uczą się o niej od lat.
I rzeczywiście. Wzrost konkurencji sprawił, że ceny hamburgerów tu i ówdzie są dziś nieco niższe, niż jeszcze przed rokiem. Ale z drugiej strony oddani smakosze twierdzą, że wiele z pionierskich hamburgerowni “popsuło się” wraz z rosnącą popularnością. Takie oskarżenia stanowczo odpierają sami restauratorzy.
– Robimy swoje, tak samo, jak na początku – zapewnia właściciel Barn Burgera, chełpiącego się tytułem pierwszego burger baru w stolicy. W rozmowie z naTemat podkreśla, że klienci coraz bardziej doceniają jakość ich produktów, a wzrost konkurencji nie przełożył się na spadek obrotów. – Klientów mamy z miesiąca na miesiąc coraz więcej – mówi.
Być pionierem czy klonem?
Wojciech Głąbiński, tłumacz, przedsiębiorca, szkoleniowiec i bloger piszący o biznesie podkreśla, że rozważając popularność hamburgerów mamy do czynienia z naturalnym biznesowym cyklem, który obserwować można w wielu branżach. – Z trendami mamy tylko dwie możliwości: albo podążamy za nimi, albo je sami tworzymy – pisze Głąbiński na swoim blogu.
Bloger przyznaje jednak, że żadna z dwóch dróg nie jest gotową receptą na to, by pokonać konkurentów. Nowy pomysł czy produkt pozwala szybko zdominować rynek, ale oznacza też ogromne ryzyko:
Z drugiej strony kopiowanie gotowych strategii w nieskończoność również nie jest dobrym pomysłem: w pewnym momencie rynek się nasyca, klienci się nudzą, obroty spadają. I co wtedy?
"Dobór naturalny"
Nasi rozmówcy przewidują, że nie wszystkie wyrastające jak grzyby po deszczu gastronomiczne biznesy-klony przetrwają zimę. Moda na burgery, frytki, czy knajpy typu “wódka za 4zł” może się wkrótce skończyć, a wtedy przetrwają tylko najsilniejsi gracze na rynku. – Porównania z doborem naturalnym są jak najbardziej uzasadnione – mówi Głąbiński.
Pionierzy będą starali się wykorzystać swoją renomę, aspirujący konkurenci będą pracować nad standardami obsługi czy zaskakującą ofertą. I choć nikt nie jest w stanie powiedzieć, jak długo dany rynek nasyca się podobnymi pomysłami na biznes, nie ma wątpliwości, że wkrótce rzeczywistość powie “sprawdzam”.
– Według mnie ci, którzy myślą o rozpoczęciu działalności w gastronomii, nie powinni oglądać się na innych, tylko szukać nowych, innowacyjnych i zaskakujących pomysłów, które pozwolą być zauważonym na rynku. Choć oczywiście niesie to ze sobą pewne ryzyko: nie wiadomo, czy wstrzelimy się w rynek, tak jak np. kultowa Charlotte na Placu Zbawiciela, która zmieniła oblicze warszawskiej gastronomii – twierdzi Agnieszka Małkiewicz.
I choć trudno się z nią nie zgodzić, założycielom najnowszej warszawskiej burgerowni, nazwanej “Burgery i frytki”, życzymy powodzenia. Być może jeszcze w ich przypadku strategia “klonowania” okaże się skuteczna. Oczywiście do czasu, gdy w Warszawie nie zapanuje kolejna gastronomiczna moda...
Odpowiedź wydaje się prosta. Z jednej strony to mała znajomość rynku i brak wyobraźni, z drugiej wiara. W końcu skoro raz się udało, może udać się i kolejny. CZYTAJ WIĘCEJ
"Encyklopedia zarządzania"
Efektem takiej filozofii jest wytwarzanie produktów jeśli nie identycznych, to spokrewnionych z produktami lidera. Dalszą konsekwencją jest korzystanie z reklamy i promocji lidera, dzięki której wyedukowani klienci mogą docenić produkty imitatora. (...) Niekiedy niższe ceny mogą zachęcać do kupna, w związku z czym imitator może adresować swoją ofertę do segmentów odbiorców niezamożnych, o przeciętnych dochodach. CZYTAJ WIĘCEJ
Wojciech Głąbiński
bloger, przedsiębiorca
Dla przykładu w branży internetowej istnieje przekonanie, że dopiero drugi czy trzeci gracz na nowym rynku odnosi sukces: dobrym przykładem jest tu Facebook. Pionierzy płacą cenę za to, że klienci często nie są przygotowani na innowacje.