- Nigdy nikogo nie prosiłam, by go wtrącono do więzienia - mówiła o Romanie Polańskim Samantha Geimer, którą światowej sławy reżyser zgwałcił, gdy była 13-latką. Dziś przekonuje jednak, że od tamtego krótkiego dramatu o wiele gorsze było piekło, które na długie lata zgotował jej amerykański wymiar sprawiedliwości i media.
- Przez te wszystkie lata żałowałam, że nie mam okazji do wypowiedzi. Wysłuchałam mnóstwo nieprawdziwych wersji - mówiła w programie "Tomasz Lis na żywo" Samantha Geimer, która w wieku 13-lat została zgwałcona przez Romana Polańskiego. Przez ponad 30 lat kobieta starała się milczeć w tej sprawie. Niedawno zdecydowała się jednak na wydanie biografii, w której przedstawia swoją wersję wydarzeń. W rozmowie z Tomaszem Lisem zdradziła, że do spisania traumatycznych wspomnień skłoniło ją aresztowanie reżysera w Szwajcarii przed czterema laty.
Ofiara przełamała strach
Samantha Geimer kolejny raz podkreślała także, że wydarzenia, do których doszło w latach 70-tych w domu Jacka Nicholsona w specyficzny sposób na zawsze związał jej losy z Romanem Polańskim. - Uważam, że przez większą cześć mojego życia byłam z nim w pewien osobliwy sposób związana - tłumaczyła.
Osobliwe wydaje się także to, że już od pierwszych chwil po tym, gdy gwałt na niej został ujawniony, miała więcej żalu do śledczych, sądu i mediów niż Polańskiego. Jako nastolatka długo czuła więc żal głównie do swojej matki. Miała jej za złe, że ta poinformowała o wszystkim policję, co rozpętało medialne piekło. - Wszyscy mówili, że kłamię. I straszne rzeczy o mojej matce. Dziś sprawy wyglądają jednak inaczej. Nie traktuje się mnie w taki sposób - oceniła.
"Jest wiele win..."
- Nie chciałam być zmuszona do opowiadania tego wiele razy. Do opowiadania prawdy, którą naprawdę nie chciałam się dzielić - mówiła. Po latach Geimer czuje się o wiele brutalniej zgwałcona przez amerykański wymiar sprawiedliwości i media. - To, co zrobił mi Roman było złe, ale zachowanie sędziego, zachowanie mediów... Jest wiele win, którymi należy obciążyć osoby zachowujące się wobec mnie bardzo okrutnie - tłumaczyła. Jej zdaniem, równie niesprawiedliwie śledczy i sąd potraktowali wówczas także Romana Polańskiego.
- Nigdy nikogo nie prosiłam, by go wtrącono do więzienia. Bo to nie cofnie tego, co zrobił - mówiła rozmówczyni Tomasza Lisa. W jej ocenie, zarówno w latach 70-tych, jak i przy okazji aresztowania Romana Polańskiego w Szwajcarii amerykańskich prokuratorów i sędziów motywowały jedynie osobiste ambicje i starania o wyższe stanowiska.- Uważam, że Roman powinien być potraktowany uczciwe, jak każdy - zapewniała Samantha Geimer.
Roman...
Ofiara gwałtu, którego dopuścił się znany reżyser wciąż mówiła o nim po imieniu. Mogłoby się wydawać, że mówi o kimś bliskim. Zupełnie inaczej niż większość zgwałconych kobiet opowiada o swoim oprawcy. - Cóż to jego imię. Wiele osób mówi o nim Polański, ale ja czuje się dziwnie mówiąc tylko jego nazwisko. Nie odczuwam wobec niego gniewu i nienawiści. To, co się stało, stało się dawno temu - tłumaczyła.
W programie "Tomasz Lis na żywo" Samantha Geimer przyznała również, że kilka lat temu Roman Polański wysłał jej krótki, ale bardzo osobisty list. - W gruncie rzeczy to tylko zwięzłe przeprosiny za wszystko, co się stało. Był to list ważny, bo sprawił, że moja matka, mój mąż i moje dzieci poczuli się lepiej - mówiła. Czytając ten list miała kolejny raz poczuć, że Roman Polański żałuje i nigdy więcej nie zrobiłby tego, co przed laty.
Samantha Geimer wciąż miewa jednak także okazje do wymiany e-maili z reżyserem. Zazwyczaj dotyczą one jednak spraw ściśle związanych z kwestiami prawniczymi. - Zwykle to nasi prawnicy rozmawiają. Czasem taka sytuacja robi się jednak kłopotliwa, ale nie chcemy zakłócać już sobie nawzajem życia - przekonywała.