Ciągły strach o bezpieczeństwo to dziś podobno codzienność prof. Jacka Rońdy. Do niedawna był postacią kontrowersyjną, ale wielu miało go za prawdziwego bohatera. Gdy naukowiec przyznał się do osławionego już "smoleńskiego blefu", czyli powoływania się na sfabrykowane dokumenty mające stanowić podstawę ustaleń zespołu Antoniego Macierewicza, niebezpiecznie czuje się już podobno nawet spacerując po krakowskim rynku.
Sam sobie winien? Opisując historię tajemniczego naukowca najnowszy "Newsweek" przypomina, że od zawsze lubił on wzbudzać kontrowersje. W młodości właśnie dlatego zapisał się przecież do PZPR. Do dziś twierdzi, że zrobił to tylko dlatego, by komunistyczny reżim móc krytykować. Lubi podkreślać, iż chciał w ten sposób rozsadzić partię od środka. Choć przyznaje, że mu się to w latach 70-tych jednak nie udało.
- Profesor powiedział nam i milionom Polaków nieprawdę. Wiedział, że jego dokument jest bezwartościowy, a usiłował przekonać wszystkich, że ma znaczenie - mówi "Newsweekowi" Piotr Kraśko.
Kiedy wyszło na jaw, że profesor przed laty pisał niezwykle krytyczne wobec prawicy listy do prowadzonego przez Jerzego Urbana tygodnika "Nie", wielu zaczęło podejrzewać, iż jego zaangażowanie w prace zespołu Macierewicza mogło służyć wyrachowanej próbie skompromitowania naukowców "zamachowych". Prof. Rońda wciąż stanowczo temu zaprzecza. Naukowiec z AGH nadal zapewnia tymczasem, iż na pokładzie doszło do wybuchu. Na krakowskim targowisku pewni ludzie mają zostawiać mu materiały, dzięki którym nie ma w tej sprawie wątpliwości.
Ktoś na profesora poluje...
Więcej na ten temat mówić nie chce. W przeciwieństwie do komentowania korespondencji z Jerzym Urbanem. Prof. Jacek Rońda niedawno stwierdził, iż to kolejny dowód na to, że jest ofiarą nieustających spisków. Podobnie, jak w sprawie antysemickich komentarzy pisanych z jego komputera na AGH, tak i w przypadku maila do "Nie" naukowiec twierdzi, że pisał to ktoś inny.
"Newsweek" przypomina jednak, iż o ile można jeszcze dać wiarę w to, że ktoś chciał skompromitować współpracownika Antoniego Macierewicza na AGH, to trudno przypuszczać, by podobny scenariusz mógł stać za e-mailem wysłanym z RPA przed kilkunastoma laty. Wtedy nazwisko profesora było bowiem zupełnie anonimowe i któż chciałby go kompromitować?
Choć wrogów prof. Rońdzie na pewno nie brakuje. Choćby wśród krakowskich studentów, wśród których zapisał się jako wykładowca ekscentryczny i trudny. Trwające kilkanaście godzin egzaminy rzadko kończyły się zaliczeniem. Ściągania na egzaminach nie zgłaszał tymczasem władzom wydziału, a poniżał oszustów każąc im sprzątać teren AGH. Długo był jednak w środowisku akademickim bardzo ceniony. "Newsweek" przypomina, że zanim został ekspertem Antoniego Macierewicza pracował dla premiera Leszka Millera. Dla niego również zajmował się lotnictwem opracowując program offsetu do myśliwców F-16.
Złamany
Teraz AGH woli się do niego publicznie nie przyznawać. We wrześniu uczelnia wydała specjalne oświadczenie, w którym dystansuje się od zaangażowania prof. Jacka Rońdy w badania okoliczności katastrofy smoleńskiej. A właściwie zaprzecza, by miał on jakiekolwiek kompetencje do badania katastrof lotniczych. - Próbowaliśmy przekonać profesora, by wypowiedzi w sprawach przyczyn katastrofy nie były identyfikowane z jego naukową działalnością na uczelni - mówi "Newsweekowi" Maciej Pietrzyk, kierownik Katedry Informatyki Stosowanej i Modelowania na AGH.
I choć uczelnia podkreśla dziś, że nie zamierza zwolnić prof. Rońdy ponieważ jego praca na uczelni nie pozostawia zastrzeżeń, to nieoficjalnie krakowscy naukowcy przekonują dziennikarzy "Newsweeka", że prawdopodobnie profesor właśnie złamał sobie karierę. Po cichu przygotowywane jest bowiem postępowanie dyscyplinarne, które może zakończyć się wyrzuceniem go z uczelni.
omisja etyki Akademii Górniczo-Hutniczej ma zbadać sprawę publicznych kłamliwych wypowiedzi prof. Jacka Rońdy. Ekspert Macierewicza jest zagrożony karami dyscyplinarnymi za to, że korzystając z tytułu naukowego renomowanej uczelni świadomie wprowadził w błąd opinię publiczną. Trzeba mieć nadzieję, że za wypowiedzi Rońdy, które wielu Polakom zrobiły wodę z mózgu w sprawie jednej z największych tragedii w Polskim życiu publicznym, za wypowiedzi, które jątrzyły opinię publiczną, władze AGH nie zatrzymają się tylko na udzieleniu profesorowi Rońdzie upomnienia, ale pozbędą się ze swoich szeregów takiego „fachowca”. CZYTAJ WIĘCEJ