Najgłośniejszym punktem konwencji założycielskiej Polski Razem Jarosława Gowina był pomysł, by rodzice mogli oddawać głosy za swoje dzieci. Lewica zarzuca, że ma to zwiększyć dominację katolików, którzy mają więcej dzieci. – Te zarzuty to dowód jakiegoś ideologicznych uprzedzeń – mówi w "Bez autoryzacji" Jarosław Gowin.
Rozumiem, że chcecie, żeby wyniki wyborów pojawiały się miesiąc po ich przeprowadzeniu? Obliczanie procent głosu za dzieci zajmie Państwowej Komisji Wyborczej wieki.
Jarosław Gowin: Nie, to kaczka dziennikarska. Na konferencji pani prof. Iglicka-Okólska, czołowy polski demograf, omówiła koncepcję rozważaną w Stanach Zjednoczonych, ale zaznaczyła bardzo wyraźnie, że my się z tym poglądem nie zgadzamy. Przypisano nam koncepcję, którą krytykowaliśmy.
Ale jesteście za tym, żeby rodzice mogli oddawać głosy w zależności od liczby dzieci, bez ułamków. Mi nasuwa się skojarzenie z czasami, gdy do mamy mówiło się "pani matko", a dzieci były własnością rodziców. Dzisiaj jest inaczej.
Nieprawda, chcemy dać podmiotowość rodzinom. Dzisiaj politycy nie liczą się z interesem przyszłych pokoleń. W ubiegłym tygodniu koalicja rządowa ograbiła z dużej części oszczędności emerytalnych pokolenie dzisiejszych 30- i 40-latków. Gdyby Donald Tusk wiedział, że ci 30- i 40-latkowie dysponują także głosami swoich dzieci nigdy by się na taki krok nie zdecydował.
A w kategoriach szerszych procesów politycznych mamy problem dominacji starszego pokolenia. I mówię to wbrew własnemu interesowi, bo zbliżam się do wieku emerytalnego. Ale we wszystkich krajach świata zachodniego zwraca się uwagę, że grupą dominującą stają się emeryci, którym zależy nad wzrostem opiekuńczości i wydatków ze strony państwa.
Odbywa się to na koszt młodego pokolenia, bo drogą zwiększania zadłużenia państwa. To droga ku przepaści, ślepa uliczka. Wiedzieliśmy, że to wzbudziło spore kontrowersje, potraktowane zostało jako intelektualna prowokacja. Ale mamy nadzieję, że to zwróci uwagę na problem.
Wchodzimy w delikatną sferę manipulowania przy demokracji i jej podstawowej zasadzie "jedna osoba-jeden głos". Dzisiaj zmienia się liczbę głosów ze względu na dzieci, a za 5 albo 50 lat ktoś stwierdzi, że może trzeba przyznać ich więcej komuś, kto ma inny kolor włosów.
Słusznie przywołał pan zasadę "jedna osoba-jeden głos". Otóż dziecko też jest człowiekiem i też powinien przysługiwać mu głos, z tym, że do 18. roku życia on powinien być w dyspozycji prawnych opiekunów.
Przypomnę, że 95 lat temu, kiedy Polska jako jeden z pierwszych krajów przyznawała prawa wyborcze kobietom, wywoływało to takie samo oburzenie jak nasza propozycja. Padały głosy typu "jak głos kucharki ma ważyć tyle samo, co głos profesora"? Uważamy, że w podobny sposób jak kiedyś upodmiotowiono kobiety, tak teraz należy upodmiotowić całe rodziny.
Lewicowi komentatorzy zarzucają, że wasza propozycja ma na celu umocnienie pozycji katolików, którzy częściej mają liczne rodziny. Wskazują, że to ma pomóc pana partii.
Te zarzuty to dowód jakiegoś ideologicznych uprzedzeń. Tu rzeczywiście można mówić o konflikcie interesów, ale nie na linii katolicy-niekatolicy czy ci, którzy mają dzieci-bezdzietni, ale na linii starsze pokolenie-młode pokolenie. To próba wyrównania szans młodszego pokolenia, tych 30- i 40-latków, którzy dźwigają na sobie ciężar wychowania dzieci, a jednocześnie są często przez państwo traktowani jako obywatele drugiej kategorii.
Zagłosuje pan za wotum nieufności wobec Bartosza Arłukowicza, ministra zdrowia?
Musimy się nad tym zastanowić w partii, bo nie jestem już posłem niezależnym. Takie decyzje będę konsultował ze współpracownikami.
Jak pan ocenia pracę Arłukowicza?
Bardzo go lubię i wiem, że rola ministra zdrowia to jedno z najbardziej niewdzięcznych zadań, jakich można się podjąć. Faktem jest, że do tej pory nie widać żadnych efektów kierowania przez niego resortem zdrowia.
Wniosek, o którym mówił wczoraj Jarosław Kaczyński to polityczna awantura czy składanie go teraz ma uzasadnienie?
Ma uzasadnienie, bo w NFZ-cie jest ogromna dziura, słychać też, że minister Arłukowicz zamierza odwołać jego szefową, która była przecież jego prawą ręką w ministerstwie, więc dzieją się złe rzeczy. Polska Razem współpracuje z gronem bardzo wybitnych ekspertów od służby zdrowia.
To prof. Maksymowicz, minister zdrowia w rządzie Jerzego Buzka, Konstanty Radziwiłł, były szef Naczelnej Rady Lekarskiej i Andrzej Sośnierz, twórca świetnie sprawdzających się rozwiązań w śląskiej Kasie Chorych. Więc przed głosowaniem w sprawie wotum nieufności dla ministra Arłukowicza będziemy konsultować się z tymi ekspertami.