Około 250 tysięcy osób z wyższym wykształceniem zarejestrowanych jest w Polsce jako bezrobotni. Dlatego absolwenci szkół wyższych wykonują prace, które nie wymagają dyplomu – niektórzy szacują, że 80 proc. pracowników w galeriach handlowych to magistrzy, licencjaci i studenci. Ten sam problem jest w Wielkiej Brytanii, gdzie... ruszają kampanie zniechęcające młodzież do studiów. Czy słusznie?
W Polsce funkcjonuje niepisany wymóg, że każdy powinien posiadać wyższe wykształcenie. Przynajmniej pierwszego stopnia. Kiedyś wystarczyło mieć maturę. Teraz trzeba pomęczyć się trochę dłużej. Rodzice straszą dzieci, że „bez wykształcenia człowiek nic w życiu nie osiągnie”.
Nad zjawiskiem "nadprodukcji" absolwentów szkół wyższych ubolewa "Polityka", która opisuje historie kilku absolwentów. Mimo ukończenia studiów te osoby nie mogą znaleźć zatrudnienia w swoim kierunku, więc muszą pracować w galeriach handlowych. Na kiepsko płatnych posadach.
Tymczasem to nie jest tylko polski problem. Bezrobotni absolwenci wyższych uczelni lub ludzie pracujący poniżej swoich kwalifikacji to zjawisko występujące również na zachodzie Europy, w tym w Wielkiej Brytanii.
Sprawdzamy Brytyjczyków
Jak dowiedzieliśmy się w biurze CBI (Konfederacja Brytyjskich Przemysłowców) jedna piąta osób z wyższym wykształceniem jest na Wyspach albo bezrobotna, albo pracuje na stanowisku nieadekwatnym do uzyskanego stopnia naukowego. Jak temu zapobiec? CBI rozpoczęło kampanię w szkołach średnich, która namawia młodych do... niestudiowania.
Według CBI dla przedsiębiorców ważniejsze od wykształcenia są kwalifikacje.
– Wszystkim się wydaje, że dobrze płatną pracę można znaleźć tylko wtedy, kiedy ma się ukończone studia. Dlatego wszyscy się do nich pchają. Tymczasem patrząc na tę perspektywę wykładania towarów na półki, chyba warto się zastanowić nad tym, czy studia rzeczywiście są czymś odpowiednim. Poza tym duża część profesjonalistów nie posiada wyższego wykształcenia, ale ma cenną wiedzę życiową, którą nabyli pracując w danej firmie od podstaw – opowiada nam przedstawiciel CBI.
Szef sprzedaży wielkiej firmy bez matury
Zgadzam się z punktem widzenia CBI. Parę lat temu poprzez grę w rugby poznałem niejakiego Darryla. W momencie, kiedy się spotkaliśmy odpowiadał za rozwój biznesowy w Dow Corning, światowej korporacji chemicznej. Darryl uchodzi za eksperta ds. marketingu i sprzedaży. Byłem ciekaw, jak udało mu się zrobić taką karierę, więc zapytałem jakie studia pozwoliły mu dojść do takiego stanowiska.
– Żadne – usłyszałem. – Nie mam nawet matury. Po zdaniu GCSE (angielska mała matura) w wieku szesnastu lat zacząłem pracować jako sprzedawca w sklepie z chemikaliami. Po jakimś czasie zacząłem awansować, natomiast Dow Corning przejął nasz sklep. Nie potrzebowałem studiów, by dalej piąć się po szczeblach kariery, liczyło się doświadczenie, które zbierałem – wyjaśnił Darryl.
Na Wyspach jest wiele osób, które nie mając wyższego wykształcenia zarządzają osobami z dyplomami. I to nie tylko w halach supermarketów. Sam znam kilku. Choć brak studiów czasami blokował im awans na najwyższe stanowiska, jak dyrektor zarządzający, to jednak robili kariery.
Beckhamologia na uniwersytecie im. Myszki Miki
Inna sprawa, że pracodawcy nie zawsze będą patrzyli łaskawym okiem na absolwentów szkół wyższych. Rozmawiałem z Jamesem Hartleyem, jednym z współwłaścicieli Hartleys, jednego z największych brytyjskich producentów mrożonych warzyw. Zapytałem, jak ocenia osoby z wyższym wykształceniem.
– Czasami jest tak, że dostajemy CV osoby, która ukończyła nauki socjologiczne na kierunku „beckhamologii”, lub „fryzjerologii”. Oczywiście nie na Oksfordzie, tylko na jakiejś małej, prowincjonalnej uczelni im. Myszki Miki. Co być wolał? Awansować osobę, która od lat pracuje u ciebie i zna firmę od podszewki, czy zatrudnić takiego absolwenta? Dyplomy stały się na tyle powszechne, że wszystkim zależy na doświadczeniu, a nie na wykształceniu. Naprawdę mamy niewiele zawodów, gdzie studia są potrzebne: prawo, medycyna, księgowość – zaczyna wyliczać James Hartley.
Kto winny sytuacji na rynku: pracodawcy, czy pracownicy?
Skoro wychodzi na to, że studia nie są potrzebne do kariery, to czemu i my i Brytyjczycy mamy "nadprodukcję" absolwentów?
Według CBI problem zaczął się w czasach, gdy lepiej opłacano osoby z dyplomem. Wszyscy chcieli lepiej zarabiać, więc wzrosło zapotrzebowanie na wyższe wykształcenie. Wszędzie powstały różnorakie kursy, które tak naprawdę niczego nie uczyły. Skończyło się to tym, że dziś brakuje nam wykwalifikowanych (a nie tylko "wykształconych") pracowników. W dzisiejszych czasach stolarz czy szewc, który nie ukończył żadnych studiów często zarabia więcej od człowieka, który posiada wyższe wykształcenie. Bo po prostu ma do zaoferowania dużo więcej.