
Po wielomiesięcznych poszukiwaniach wreszcie udało znaleźć się aktora gotowego zagrać rolę prezydenta Lecha Kaczyńskiego w filmie Antoniego Krauzego poświęconym katastrofie smoleńskiej. Krauze marzył o zaangażowaniu Mariana Opani, ale ten odrzucił takie propozycje obawiając się wplątania w politykę uprawianą przez PiS. Takich obaw nie ma tymczasem Lech Łotocki.
REKLAMA
- Nie można tragedii smoleńskiej zostawić, zapomnieć o niej, wmawiać sobie, że wszystko jest OK. Bo nie jest. I ten mój sprzeciw był też mocnym impulsem do przyjęcia roli w przedsięwzięciu apelującym o prawdę - mówi Lech Łotocki w rozmowie z tygodnikiem braci Karnowskich. Tygodnik już poświęcił mu okładkę, więc zapowiada się na to, że rola prezydenta Lecha Kaczyńskiego może okazać się przełomowa w karierze 66-letniego aktora znanego dotąd z epizodycznych, drugoplanowych kreacji.
Wiele wskazuje na to, że szansę na wcielenie się w postać zmarłego tragicznie pod Smoleńskiem prezydenta Lech Łotocki w dużej mierze zawdzięcza swoim poglądom, a nie talentowi. Sam otwarcie przyznaje bowiem, że kiepsko wypadł na castingu do tej wymagającej roli.
Reżyser Antoni Krauze zaproszonym aktorom polecił bowiem przygotować fragment słynnego przemówienia prezydenta Kaczyńskiego, które ten wygłosił w 2008 roku w Tibilisi podczas trwającej inwazji wojsk rosyjskich na Gruzję. Łotockiemu nie udało się odzwierciedlić tamtej charyzmy, którą popisał się prezydent przemawiający do przyjaciół z Gruzji, ale mimo tego ostatecznie dostał angaż do "Smoleńska".
Źródło: Wyborcza.pl
