Miałem dziś sen. Śniło mi się, że premier proponował w naszym kraju nowe przepisy nie dlatego, że ktoś prowadząc pod wpływem alkoholu zabił kilka osób, nie dlatego, że o jakimś temacie zrobiło się głośno w mediach, ani nie dlatego, że jakoś trzeba załatać dziurę w budżecie. W moim śnie rząd rekomendował nowe przepisy, bo taki miał plan. Bo tak wynikało z wielomiesięcznych analiz i dyskusji. Bo były to dobre projekty zmian, a nie wymyślane naprędce pomysły. Ale to był tylko mój sen.
Wśród zgłaszanych na fali społecznego oburzenia koncepcji jest m.in. postulat wożenia w każdym aucie alkomatu. “Tani populizm” – powie ktoś o zapowiedziach Tuska. Może tak, może nie, bo niektóre pomysły rządu są moim zdaniem całkiem sensowne. Dobrze więc, że mówimy o tych zmianach. Dostrzegam jednak inny problem: znów można odnieść wrażenie, że rząd ogłaszając swoje projekty improwizuje, dostosowując się do oczekiwań opinii publicznej i poruszając się w bardzo krótkiej perspektywie czasowej.
Pijani kierowcy są w Polsce problemem. Twarde dane wskazują jednak wyraźnie, co zauważył w swoim wpisie w naTemat Paweł Piskorski, że w ostatnich latach skala tego problemu stale się zmniejsza – m.in. dzięki wprowadzonym już modyfikacjom przepisów. Czy więc naprawdę potrzeba nam propozycji Donalda Tuska? Czy może raczej chodziło tylko o to, by “szeryf strzelił z biodra”, pokazując wszystkim Polakom, kto tu rządzi? “Idziemy po was, pijani kierowcy”?
Oczywiście byłbym skrajnie naiwny oczekując, że po tym, gdy opozycja przez tydzień licytuje się na propozycje zmian w prawie, rząd nie wysunie swoich projektów. Takie już są reguły politycznej gry. Czy nie jest jednak tak, że to kolejny już przykład rządowego działania ad hoc, które nie jest poparte niczym, poza krótkoterminowym zyskiem w politycznym wyścigu?
To może znów naiwność, ale chciałbym żyć w takim kraju, w którym rząd proponując zaostrzenie przepisów wobec pijanych może położyć na stole opasłe pliki dokumentów, analiz, ekspertyz i opinii speców od prawa drogowego, alkoholizmu, drogówki, stowarzyszeń kierowców. A może to zrobić, ponieważ zaostrzenie przepisów jest efektem jakiegoś planu, świadomego namysłu, analizy potrzeb i środków. Ponieważ był czas na opracowanie konkretnych rozwiązań.
Czy w przypadku niedawnych propozycji Tuska tak właśnie było? Śmiem w to wątpić. Od chwili tragedii w Kamieniu Pomorskim do ogłoszenia rządowych planów minęło zaledwie sześć dni.
Być może były to długie dni wypełnione ciężką pracą legislatorów i urzędników, którzy bazowali na opracowanych już wcześniej koncepcjach. Być może czas na analizy jeszcze przyjdzie. Tak czy inaczej, cała ta sytuacja każe przypomnieć sobie o zmianach w OFE, o prezydenckim zaostrzeniu prawa dotyczącego zgromadzeń publicznych, o matkach pierwszego kwartału i wielu innych zrealizowanych i niezrealizowanych inicjatywach, u których źródła nie leży plan, strategia, czy wizja, ale taka czy inna potrzeba chwili.
Moim zdaniem sprawa Kamienia Pomorskiego to kolejny dowód na to, że PO nie ma klarownej wizji rozwoju kraju, ani planu rządzenia na najbliższe miesiące. Zasilając gospodarkę unijnymi pieniędzmi, administruje Polską od przypadku do przypadku, co jakiś czas w nagłym zrywie przedstawiając pomysł, który ma porwać tłumy lub rozwiązać taki czy inny palący problem.
Ktoś napisał jakiś czas temu, że w rządzie ostatnią osobą, która o polityce myślała w perspektywie dłuższej niż najbliższe wybory, był Michał Boni. W pełni zgadzam się z tym stwierdzeniem, ale boję się, że podobnych mu osób ze świecą szukać także w innych niż PO partiach na polskiej scenie politycznej. Czyżby więc marzenia o polityce innej, niż ta prowadzona “ad hoc”, były jednak tylko pięknym snem?