“Dobrze to już było” – mówią demografowie alarmując, że Polska wymiera: w ubiegłym roku przewaga zgonów nad urodzeniami była największa od czasów II wojny światowej. Co w tej sprawie robią politycy? Prześcigają się w zgłaszaniu nieskutecznych, a często absurdalnych rozwiązań problemu.
“Naprawdę wymieramy” – pisze Bartosz Marczuk w środowej “Rzeczpospolitej”, powołując się na zatrważające dane o polskiej demografii: w 2013 roku urodziło się tylko 370 tys. Polaków i Polek, a zmarło ok. 390 tys. naszych obywateli.
“Eksperci biją na alarm” – pisze “Rzeczpospolita”. I nie jest to żadna nowość – przecież o kryzysie demograficznym w naszym kraju mówi się i pisze od lat – w mediach, w Sejmie, na uniwersytetach i w instytucjach naukowych. Niestety, można odnieść wrażenie, że to wołanie na puszczy, bo żaden rząd i żadna partia nie zaproponowały jak dotąd przekonującego programu naprawy sytuacji. Pojawiło się za to sporo propozycji rozwiązań nieskutecznych, cząstkowych, a często nawet absurdalnych.
Urlopy tacierzyńskie
– Mamy już m.in. roczne urlopy macierzyńskie, składki z budżetu na emerytury dla opiekunów, dopłaty do przedszkoli. Wprowadzamy Kartę dużej rodziny i likwidujemy zbędne, coroczne zakupy nowych podręczników – chwalił się Władysław Kosiniak-Kamysz, minister pracy i polityki społecznej dziennikarzom “Rzeczpospolitej”.
I chwała rządowi za te pomysły. Ale nawet duże zmiany wprowadzone w 2013 roku, w tym te dotyczące urlopu tacierzyńskiego, zdaniem wielu ekspertów (np. Henryki Bochniarz) nie idą wystarczająco daleko: np. zamiast zapowiadanego początkowo obowiązkowego urlopu zarezerwowanego dla ojców (taki model obowiązuje w niektórych krajach skandynawskich), wprowadzono urlop rodzicielski, który rodzice dzielą między siebie w dowolnych proporcjach.
Szkoda, bo stracono okazję, aby “wywrzeć delikatny nacisk na ojców, by angażowali się w wychowanie dziecka”, jak o rządowych koncepcjach pisał nasz bloger Rafał Jaros. Odciążyłoby to matki i pomagając łączyć karierę z rodziną, być może zmieniło ich nastawienie do macierzyństwa.
Becikowe
Historycznie jednym z pierwszych głośnych pomysłów na poprawę polskiej sytuacji demograficznej było tzw. becikowe wprowadzone przez Romana Giertycha przed niemal dziesięciu laty. Ta jednorazowa kwota miała w założeniu być wypłacana możliwie jak najszerszej liczbie osób. Jednak w 2013 roku jego przyznanie zależało już od sytuacji majątkowej i miejsca zamieszkania (w przypadku tzw. becikowego samorządowego). I choć często bywa ogromną pomocą dla świeżo upieczonych rodziców, jednorazowo wypłacane 1000 zł becikowego samo w sobie mało kogo przekona, by zdecydować się na dziecko.
Głosy za dzieci
Oryginalny pomysł zachęcenia Polaków do rodzenia dzieci przedstawiła Polska Razem Jarosława Gowina: przyznać rodzicom dodatkowy głos wyborczy za każde posiadane dziecko. Jak oceniono tę koncepcję? – To absurdalny pomysł, który pojawił się po to, by zaabsorbować opinię publiczną – oceniał w rozmowie z naTemat prof. Ryszard Bugaj, a jego głos dobrze oddaje generalny ton reakcji.
500 zł od Unii
Jeszcze dalej poszedł Jarosław Kaczyński, proponując niedawno, by co miesiąc Unia Europejska wypłacała 500 zł na każde dziecko do 18. roku życia. Trudno tylko powiedzieć, skąd wzięto by pieniądze na te świadczenia… - Wynik wprowadzenia w życie takiego pomysłu byłby bardzo niepewny. Od strony politycznej to pomysł nie do przyjęcia – podkreślał w naTemat ekonomista, prof. Stanisław Gomułka.
"Dobrze to już było"
A co o receptach na polski problem z demografią sądzą naukowcy badający to zjawisko? Prof. Józef Pociecha, demograf, statystyk, kierownik Katedry Statystyki Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, zauważa, że przede wszystkim należy czerpać z dobrych wzorców.
Zdaniem prof. Pociechy kluczową sprawą nie są wcale finanse. Ważniejsze jest, by zbudować taki system udogodnień, który pozwoli rodzicom łatwo łączyć pracę z obowiązkami domowymi. Demograf zaznacza też, że potrzeba działań obliczonych na wiele lat. – Nie możemy oczekiwać, że po wprowadzeniu takiego rozwiązania jak becikowe w ciągu roku skoczy liczba urodzin – zauważa profesor.
Eksperci nie mają jednak złudzeń, że politycy mają tak naprawdę dość ograniczony wpływ na tak potężne procesy społeczne, jak starzenie się społeczeństw. – Dobrze to już było – przyznaje prof. Pociecha sugerując, że stopniowe zmniejszanie się liczby obywateli w Polsce jest niemal nieuchronne.
Podobnego zdania jest socjolog z Uniwersytetu Zielonogórskiego, dr Krzysztof Lisowski: – Jedyne, co mogą robić politycy, to spowolnić ten trend – mówi argumentując, że starzenie się populacji (a w konsekwencji także jej zmniejszenie) jest zależne od ogromnej liczby czynników, które trudno kontrolować: od ogólnej sytuacji ekonomicznej, przez dostępność antykoncepcji, po przemiany stylów życia.
A nie można przecież zapominać także o migracjach: zarówno wyjazdach z Polski, jak i tych przypadkach, gdy nasz kraj wybierany jest na miejsce osiedlenia (nota bene na tym polu polska polityka też kuleje).
Czy polscy politycy poradzą sobie z tak poważnym wyzwaniem? Miejmy nadzieję, że przynajmniej będą się starać. Inaczej, zgodnie z tym, co pisze “Rzeczpospolita”, miniony rok naprawdę może być początkiem “pandemonium demograficznego”.
Ubiegły rok zapisze się jako początek pandemonium demograficznego w Polsce. Z najnowszych danych GUS oraz szacunków „Rz" wynika, że w ubiegłym roku ujemny przyrost naturalny, czyli przewaga zgonów nad liczbą urodzonych dzieci, będzie największy od 1945 r. CZYTAJ WIĘCEJ
Prof. Józef Pociecha
Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie
Warto patrzeć na rozwiązania znane z innych krajów, jak Szwecja, Norwegia, Francja. Prowadzona tam długofalowa i wieloletnia polityka prorodzinna przynosi dobre efekty. Postawiono na system opieki nad dziećmi, czyli żłobki, przedszkola, wydłużono urlopy rodzicielskie i zabezpieczenia finansowe dla rodziców, uelastyczniono czas pracy.