Po tym, gdy lider ukraińskiego “Prawego Sektora” Andrij Tarasenko stwierdził, że Polska powinna oddać Ukrainie Przemyśl, w polskich mediach zawrzało. Wydaje się jednak, że w samym Przemyślu panika nie wybuchła: – Media podkręcają temat. A Ukraińcy to normalni ludzie. Nie wiem, jak Przemyśl by dziś bez nich funkcjonował – mówi nam jedna z mieszkanek miasta. Ale nie wszyscy się z nią zgadzają.
– Po wojnie operacja „Wisła" spowodowała, że Ukraińcy z tych ziem etnicznych zostali wyrzuceni i sprawiedliwość nakazywałaby, aby te ziemie do Ukrainy wróciły. Mówię o Przemyślu i kilkunastu innych powiatach – powiedział "Rzeczpospolitej" Andrij Tarasenko, rzecznik ukraińskiego, skrajnie nacjonalistycznego Prawego Sektora.
Te słowa sprawiły, że widmo podnoszącego głowę ukraińskiego nacjonalizmu, o którym mówi się w Polsce niemal od początku kijowskich protestów, stało się naprawdę realną groźbą. W niektórych mediach postawiono więc pod znakiem zapytania sens wspierania Majdanu, na którym siły związane z Prawym Sektorem odgrywają niebagatelną rolę. Tymczasem my postanowiliśmy sprawdzić, jak na żądania ukraińskich nacjonalistów zareagowali sami mieszkańcy Przemyśla.
"Media podkręcają temat"
Portal Nowiny24.pl poinformował, że słowa Andrija Tarasenko wywołały wśród przemyślan “ogromne poruszenie”. – Tarasenko ma na myśli tereny od Jasła po Hrubieszów, a na zachód aż pod Łańcut. To bardzo niebezpieczna sytuacja, gdyż te środowiska obecnie zdominowały protest na Majdanie – mówił portalowi dr Andrzej Zapałowski, adiunkt na Uniwersytecie Rzeszowskim i Wyższej Szkole Prawa i Administracji w Przemyślu – Rzeszowie. Nie wszyscy jednak niebezpieczeństwo odczuwają.
– Nie mam jakoś wrażenia, żeby w mieście było “ogromne poruszenie” – zżyma się Bogusława Pieczyńska, prezes Towarzystwa Przyjaciół Przemyśla i Regionu i podkreśla, że mieszkańcy miasta wciąż zbierają dary dla protestującej Ukrainy.
Zdaniem naszej rozmówczyni cała sprawa jest sztucznie “podkręcana” przez media. – Ukraińcy to normalni ludzie. Nie wiem, jak Przemyśl by dziś bez nich funkcjonował – mówi wspominając o tłumach Ukraińców, którzy robią w Przemyślu zakupy. – Gdyby nie politycy, to zawsze żylibyśmy spokojnie obok siebie – mówi pani prezes i otwarcie wspiera Majdan: – Chcą żyć w wolnym kraju, tak jak my. Dla nich jesteśmy Ameryką – ocenia.
Mniej wylewny jest proboszcz parafii pw. Świętego Brata Alberta w Przemyślu: – Cisza jest. To jakieś medialne “newsy” – mówi. – My żadnych zbiórek nie organizujemy, może grekokatolicy coś robią – odpowiada na pytanie o poparcie przemyślan dla Majdanu.
"Obawa? Raczej delikatne zażenowanie"
– Nie ma chyba jednego rozsądnego Ukraińca, który popierał by pomysł odłączenia Przemyśla od Polski – mówi z kolei ze spokojem Jan Piszak, przedsiębiorca i prezes stowarzyszenia Przemyski Konwent Społeczno-Gospodarczy. Dlatego jego zdaniem słowa Tarasenki najlepiej po prostu przemilczeć. – Są między nami różnice. Jedni i drudzy pamiętają o historii: my o Banderze, oni o Piłsudskim. Ale dla 95 procent ludzi to nie jest powód do kłótni – ocenia.
– Obawa? Nie sądzę. Raczej delikatne zażenowanie – mówi o swoich odczuciach dyrektor Centrum Kulturalnego w Przemyślu Adam Halwa. I zwraca się do “zdrowej części” ukraińskiego społeczeństwa, by dała odpór spadkobiercom Bandery, którzy wyznają “ideologię gloryfikującą barbarzyństwo”.
Halwa zaznacza jednocześnie, żeby nie przeceniać skali problemu. Jego zdaniem relacje polsko-ukraińskie, zwłaszcza na lokalnym poziomie, układają się bardzo dobrze. – Polskie i ukraińskie władze samorządowe współpracują ze sobą na wielu polach – zaznacza.
Poza kontaktami handlowymi i politycznymi, jest też wspólne życie kulturalne. Na przykład w prowadzonym przez Halwę Centrum Kulturalnym odbywają się koncerty organizowane w ramach polsko-ukraińskiego festiwalu jazzowego “Jazz Bez…”. A pani Pieczyńska twierdzi, że często jeździ do lwowskiej opery. – I jakoś nigdy nic złego mi się tam nie stało – zapewnia.
"Ukraińska kolonizacja"
Ale nie wszyscy mieszkańcy miasta tak pozytywnie oceniają relacje polsko-ukraińskie. Wśród nich jest Mirosław Majkowski ze Wspólnoty Samorządowej Doliny Sanu (w zeszłym roku było o nim głośno jako o organizatorze wzbudzającej kontrowersje rekonstrukcji rzezi wołyńskiej).
– Cieszę się, że te słowa padły, bo one pokazują, jakie są prawdziwe intencje ukraińskich szowinistów – mówi Majkowski o wypowiedzi Tarasenki. – Dodam, że dla wielu ludzi w Przemyślu nie są one zaskoczeniem. Ukraińscy nacjonaliści od lat starają się na różne sposoby zdobywać w tym rejonie wpływy: czy to obejmując stanowiska w polskich samorządach, czy też odzyskując kolejne przemyskie budynki. A napływ ludności ukraińskiej można już moim zdaniem określić jako formę kolonizacji – mówi.
– Znam wielu wspaniałych Ukraińców, ale przeciwstawiam się banderowcom, którzy dziś na Ukrainie coraz śmielej podnoszą głowy – deklaruje Majkowski. Ale nawet jeśli takich osób jak on jest w Przemyślu więcej, trudno odnieść wrażenie, żeby miasto ogarnęła panika. Wydaje się, że życie toczy się dalej, a Ukraina nie stała się dla przemyślan wrogiem numer jeden. – Mamy tam wielu znajomych, przyjaciół. Zresztą sami Ukraińcy uważają Tarasenkę za psychicznie chorego – ucina Bogusława Pieczyńska.
W Łucku, podczas uroczystości ku czci ofiar Wielkiego Głodu na Ukrainie, stałem ramię w ramię z człowiekiem, który trzymał flagę partii Swoboda. Ja miałem flagę Polski. To upamiętnienie nas złączyło.
Mirosław Majkowski
Wspólnota Samorządowa Doliny Sanu
Nie jest też tak, że w Przemyślu nie ma konfliktów między Polakami a Ukraińcami. Jaskrawym przykładem może być nazwanie latem 2013 roku jednej z ulic imieniem biskupa Jozafata Kocyłowskiego. Ten grekokatolicki duchowny był wrogi Polsce, w lipcu 1941 roku witał Niemców wkraczających do Przemyśla, a w 1943 roku błogosławił ochotników wstępujących do dywizji SS Galizien.