– Dla mnie osobiście najbardziej emocjonujący jest moment, kiedy podczas wykopalisk pojawiają się kości ludzkie, zwłaszcza czaszka. Wtedy od razu skacze ciśnienie, musisz powstrzymać się przed tym, żeby się nie spieszyć, nie uszkodzić tej kości. To nie jest coś, z czym stykamy się na co dzień – mówi archeolog Arek Sałata.
Archeolodzy Kinga Winnicka i Arek Sałata wzbudzili niedawno ogromne zainteresowanie w serwisie Wykop.pl, gdzie obszernie opowiadali o kulisach swojej pracy. My również postanowiliśmy zadać im kilka pytań by dowiedzieć się więcej o ich najnowszym projekcie i codzienności na wykopaliskach.
Kilka dni temu mieliście na Wykopie swoje “5 minut sławy”. Spodziewaliście się tego?
Arek Sałata: Nasze pojawienie się na Wykopie było zaplanowaną akcją, mającą na celu promocję naszego projektu podróży w Andy. Spodziewaliśmy się dużego odzewu, ale prawdę mówiąc, nie aż takiego.
Na czym polega wasz projekt?
Z projektem Huaca startujemy w konkursie w ramach Memoriału Piotra Morawskiego “Miej odwagę”. Pierwszym etapem konkursu było głosowanie internautów. Zasady są proste: 20 projektów z największą liczbą głosów przechodzi do drugiego etapu, a spośród nich kapituła konkursu wybiera zwycięzcę. Chcieliśmy zainteresować Wykopowiczów naszym pomysłem i pozyskać ich głosy. Przyznam szczerze, że nie byliśmy specjalnie przygotowani, promocji naszego projektu uczyliśmy się właściwie na bieżąco w trakcie głosowania, ścigając inne projekty.
Udało się?
Tak, zajęliśmy 12 miejsce. W tym momencie oczekujemy na ocenę kapituły.
Co dokładnie chcielibyście robić w Peru?
Chcemy dostać się do miasta Chachapoyas w Peru, w Andach Amazońskich. Zależnie od warunków, albo będziemy maszerować na południe, albo udamy się na wschód, do Iquitos. To rejon turystycznie zaniedbany, po którym chcielibyśmy poruszać się poza głównymi szlakami, poszukując pozostałości kultury Chachapoyas i innych społeczności. Ten rejon jest o tyle ciekawy, że w tym momencie tylko 5 procent znanych archeologom stanowisk zostało przebadanych. A z pewnością dużo więcej wciąż czeka głęboko w dżungli na odkrycie. Na razie nie zamierzamy tam kopać, będziemy szukać tego, co znajduje się na powierzchni.
Skąd w ogóle pomysł, żeby wybrać tak daleki kraj?
W instytucie archeologii we Wrocławiu jest dość prężna katedra zajmująca się Peru. Jakoś tak wyszło, że w trakcie zajęć na uczelni pojawiły się informacje o tym kraju i regionie. Zaczęliśmy grzebać na własną rękę, dotarliśmy do dokumentów, filmów dokumentalnych, książek. Pojawiły się bardzo ciekawe rzeczy, które nas zainteresowały.
Czy polscy archeolodzy muszą jeździć za granicę? Polska nie jest z punktu widzenia archeologii ciekawym miejscem ?
Zdecydowanie jest ciekawym miejscem! Inaczej nie przyjeżdżałyby do nas ekipy z różnych krajów, zwłaszcza z Niemiec, z Czech. Dzieje się to głównie w ramach współpracy z naszymi archeologami. Teraz jest np. głośno o tym, że Duńczycy będą kopać pod Grunwaldem.
Czego będą tam szukać?
Grobów rycerzy pochowanych tam po bitwie. Ale w Polsce jest bardzo dużo miejsc, które wciąż nie są eksplorowane.
Ma pan na myśli jakieś konkretne miejsca czy epoki?
Ja mówię z perspektywy kogoś, kto zajmuje się archeologią epoki brązu. Dla mnie bardzo ciekawe są wszystkie rzeczy związane z kulturami wczesnej epoki brązu na terenie Polski: kultura unietycka, kultura mierzanowicka.
A z bliższej nam historii? Czy np. w polskiej ziemi kryje się dużo “skarbów” związanych z II wojną światową?
Od czasu do czasu zgłaszają się do mnie tzw. poszukiwacze, którzy trafiają np. przez wspólnych znajomych. Najczęściej szukają pozostałości niemieckich, wykopują memorabilia, ordery itd. Ale to jest działalność niszcząca stanowiska archeologiczne i nie do końca legalna, tak więc staram się w nią nie angażować. Poza tym niektórzy z tych ludzi są troszkę nietypowi (śmiech).
Co ma pan na myśli?
Wierzą w jakieś niestworzone historie, jak wydrążone w ziemi wielkie komory zamaskowane drzewami, Bursztynowe Komnaty i ukryte miliardy dawnych niemieckich marek w złocie.
Czy ci poszukiwacze-amatorzy są dla archeologów konkurencją, problemem?
Niektórzy z nich współpracują z archeologami w badaniach. Zwykle mają bardzo dobry, drogi sprzęt. Zapraszamy ich na wykopaliska, żeby pomogli stwierdzić, gdzie może znajdować się coś interesującego. Ale spora część tych ludzi pracuje nielegalnie. Udają się z wykrywaczem metalu do jakiegoś lasu, bo słyszeli, że jest tam powiedzmy jakiś kurhan i jeśli rzeczywiście coś znajdą, rozgrzebują ten kurhan zupełnie nie zwracając uwagi na to, co dla archeologów jest najważniejsze, czyli kontekst historyczny.
Co to znaczy?
Sam zabytek archeologiczny nic nam nie powie, jeśli nie przyjrzymy się mu w kontekście konkretnej warstwy geologicznej albo przedmiotów, które go otaczały. “Poszukiwacze” nie szukają najczęściej i nie biorą pod uwagę wszystkich zabytków, np. ceramiki. Szukają tylko tego, co dla nich jest istotne. Tak więc w momencie, w którym oni zabierają się za kopanie na stanowisku, tracimy 90 procent informacji archeologicznej.
Jeśli już mówimy o legalności kopania, to chciałbym spytać o głośną niedawno sprawę skarbu, który amerykańska para znalazła w Kalifornii czasie spaceru. Podobno chcą go teraz wystawić na internetowej aukcji, na czym zarobić mogą nawet 10 mln dolarów. Czy w Polsce coś takiego byłoby możliwe? Czy gdyby ktoś wystawił u nas znaleziony w ziemi skarb na Allegro...
… to szybko zgłosiłaby się do niego prokuratura. Wedle naszego prawa wszystko, co jest zakopane w ziemi, jest własnością skarbu państwa.
Nawet jeśli mówimy o terenie prywatnym?
Tak. Osobiście uważam, że to nie jest dobre prawo, bo z jego powodu ludzie ukrywają to, co znajdują. Zwyczajnie nie chcą mieć problemów. Moim zdaniem dużo lepiej rozwiązali to np. Brytyjczycy, pozwalając w pewnych okolicznościach na to, żeby można było zatrzymać takie odnalezione w ziemi przedmioty. Od czasu wprowadzenia takich regulacji liczba przestępstw związanych z kradzieżą i handlem zabytkami archeologicznymi spadła tam praktycznie do zera.
Chciałbym zapytać teraz o waszą pracę. Na Wykopie przekonywał pan, że jej najcięższą częścią wcale nie są wykopaliska. Co jest więc trudniejsze?
Wykopaliska w ciągu roku zajmują miesiąc, dwa. Ale warto pamiętać, że zabytków nie wykopujemy najczęściej na sztuki, ale na kilogramy, a nawet tony. I później te tony trzeba przeanalizować. W praktyce najprawdopodobniej jeszcze przez wiele lat większość z nich będzie czekać na swoją kolej, by ktoś je odpowiednio udokumentował. Jest masa pracy, która czeka na wykonanie. Niestety, jest to praca polegająca na siedzeniu nad kartotekami i mozolnym ich uzupełnianiu. Wymaga to orientowania się w stanowisku i systemie inwentarzowym.
To obraz dość daleki od tego, z czym wielu osobom kojarzy się archeolog – filmami z serii “Indiana Jones”. Czy czasem choć zbliżacie się w tej pracy ku naprawdę wielkim emocjom, poczuciu przygody?
Dla mnie osobiście najbardziej emocjonujący jest moment, kiedy podczas wykopalisk pojawiają się kości ludzkie, zwłaszcza czaszka. Wtedy od razu skacze ciśnienie, musisz powstrzymać się przed tym, żeby się nie spieszyć, nie uszkodzić tej kości. To nie jest coś, z czym stykamy się na co dzień. Nawet na cmentarzysku takie sytuacje zdarzają się raz na jakiś czas. Na ogół mamy do czynienia z dużą ilości ceramiki, czasem metalu...
A jak ta praca wygląda z tej bardziej prozaicznej strony – czy po archeologii łatwo znaleźć pracę? Da się z tego żyć?
Jeśli ktoś idzie na archeologię, to powinien sobie zdawać sprawę, że kokosów z tego nie ma. To jest przede wszystkim pasja. Ale jeżeli ktoś wie, jak poprowadzić swoją karierę, raczej nie powinien mieć problemów z pracą po studiach. Trzeba tylko “ogarnąć się”, umieć zdobywać granty i myśleć o tej pracy w długoterminowej perspektywie.
Jaka jest pozycja polskiej archeologii na świecie?
Wiadomo, że mogło by być nieco więcej pieniędzy na zakup jeszcze lepszego sprzętu. Ale pod względem teoretycznym nie odstajemy od Zachodu. Tam gdzie się znajdziemy, czy to jest Egipt, czy to jest Peru, prace wykonywane są na tak dobrym poziomie, jak robią to Amerykanie czy Niemcy.
Czyli bez kompleksów.
Wykorzystujemy wszystkie najnowsze techniki, georadary, zdjęcia lotnicze. Nie ma wstydu.
Jak wygląda wasza praca? Od momentu pozyskania informacji, że w danym miejscu może być coś ciekawego?
Nie ma jednej procedury. Jak mówiłem, kolejne niezbadane stanowiska czekają w kolejce, bo archeolodzy i tak mają plany i granty na kilka lat. Obrót spraw jest inny, kiedy mówimy o wykopaliskach pod inwestycje, np. przy budowie autostrad. W momencie kiedy na budowie zaczynają pojawiać się zabytki archeologiczne, jest ona przerywana i muszą tam wejść archeolodzy. Ma miejsce procedura przetargowa w drodze której wyłania się fundację, firmę archeologiczną czy uczelnie, która zrealizuje wykopaliska. Archeolodzy wchodzą, ratują z takiego stanowiska co się da często przeciągając budowę. A później internauci się bulwersują na forach i wylewają na nas swoje żale, że to przez archeologów inwestycje drogowe się przeciągają.
A pojawiają się jakieś tarcia na linii archeolodzy-inwestorzy?
Pamiętajmy, że z punktu widzenia archeologów takie badania to kolejny sposób na zarobek. Poza tym nie rozumiem, skąd złość, że my wydłużamy prace. Kiedy pojawia się szansa, żeby dowiedzieć się, co działo się w przeszłości na ziemiach polskich, nie możemy jej przecież przegapić.
Inwestorzy was nie przeklinają?
Brałem kiedyś udział w wykopaliskach pod pewną inwestycję i zagraniczny inwestor, któremu nie spodobało się, że prace trwają tak długo (a wykopaliśmy stamtąd dosłownie tony materiałów) nasłał na swoją własną budowę Sanepid, PIP i jeszcze kilka innych urzędów. Tylko po to, żeby nas wystraszyć i wygnać z budowy. Skończyło się tak, że ten inwestor, nie znający prawa polskiego, musiał zapłacić karę za swoje własne zaniedbania.
To częsta sytuacja?
Choć wiadomo, że inwestor działa pod presją czasu, więc jak wykopaliska się przedłużają to jest to dla niego dodatkowy dyskomfort, nie chciałbym generalizować.