
Na początku 2013 roku cała Polska śledziła losy wyprawy na Broad Peak. Polacy zdobyli ośmiotysięcznik, ale stracili dwóch kolegów. Gdy wspinacze, którzy przeżyli, wrócili do kraju, trafili do piekła. Adam Bielecki, mimo to, idzie na kolejną zimową wyprawę. Właśnie stracił sponsora, jak sam mówi, być może przez raport o Broad Peak. Ale nie przejmuje się tym, bo w dwie godziny zebrał potrzebne pieniądze od internautów.
Każdy wtedy stawał się ekspertem od wspinaczki. Polacy zżymali się na Bieleckiego i Małka. Jak mogli zostawić kolegów? Jak mogli nie próbować uratować ich od pewnej śmierci? Samosąd, szczególnie w internecie, zaczął się wtedy jeszcze zanim Polacy wrócili z wyprawy do kraju. Sporo winy zrzucano na Bieleckiego – niektórzy oskarżali go o brak solidarności z kolegami, o zostawienie ich na pastwę losu.
Raport komisji krytykował Bieleckiego
Ministerstwo było niechętne finansowaniu himalaistów tym bardziej, że raport komisji, który ukazał się w kilka miesięcy po Broad Peak, nie zostawił suchej nitki na uczestnikach wyprawy. Autorzy raportu stwierdzili, że do tragedii mogły znacznie przyczynić się "postawy młodych, zbyt ambitnych himalaistów". Tymi młodymi byli Artur Małek i właśnie Adam Bielecki.
Za te słowa też mu się dostało. Że niewrażliwy, egoista, myśli tylko o sobie. Tymczasem prawda była zgoła inna. W czerwcu 2013 himalaista udzielił bardzo szczerego wywiadu dla bloga Góry Książek. Przyznał w nim, że trudno mu było tuż po wyprawie mówić o emocjach.
Wcześniej ciężko mi było rozmawiać z mediami, ponieważ przeżywałem żałobę. Zamknąłem się w sobie. Po konferencji prasowej odgórnie ustalona była cisza medialna. Chodziło o to, żeby uszanować rodziny tych, którzy nie wrócili z Broad Peaku i nie podsycać niezdrowych emocji. Przyznam, że ta cisza była mi na rękę, ponieważ ciężko byłoby mi o tym mówić. To naturalne, gdy ginie ktoś bliski, a chłopcy byli dla mnie kimś takim. Takie wydarzenia przeżywam w środku, nie mam ochoty mówić o nich publicznie.
Bielecki, poza tym wywiadem, raczej nie udzielał się w mediach, choć internauci wciąż wylewali na niego tony pomyj. Osoby, które mogłyby ocenić jego zachowanie, czyli środowisko himalaistów, nigdy oficjalnie nie odwrociło się od Bieleckiego, ale wiadomo, że podzieliło się wokół sprawy młodego wspinacza. Jedni twierdzili, że zrobił wszystko, co mógł, by wyprawa zakończyła się pomyślnie, inni wprost oskarżali go o śmierć kolegów. Teoretycznie Bielecki nie został wykluczony z polskich wypraw, ale w raporcie komisji napisano, że osób, które nie spełniają norm etycznych, nie powinno sie uwzględniać w kolejnych wspinaczkach.
Trudno jednak powiedzieć, czy ten fragment raportu ma faktyczną moc sprawczą, bo obecnie planowane są tylko dwie wyprawy letnie, unifikacyjne – "sprawdziany" dla himalaistów o mniejszym stażu. Podczas tych wspinaczek wyłania się kadrę na planowane wyprawy zimowe i dopiero w nich, być może, Adam Bielecki weźmie udział.
Polski himalaista, by udać się w podróż życia, musiał jednak o pomoc poprosić... internautów. Na początku marca bowiem został poinformowany przez swojego sponsora, spółkę Skarbu Państwa, że wsparcia finansowego na wejście na Kanczendzongę nie dostanie. - Zasady są takie, że w spółce Skarbu Państwa rada nadzorcza musi przegłosować projekt. Ja dostałem tylko informację, że projekt został negatywnie zaopiniowany – mówi nam himalaista.
Bielecki poprosił o pomoc w serwisie crowdfundingowym PolakPotrafi, akcję można znaleźć tutaj. Himalaista podkreśla, że kwotę 15 tysięcy złotych zebrał w ciągu... 2 godzin od rozpoczęcia akcji. Trzeba przy tym podkreślić, że te 15 tysięcy to absolutne minimum. Jeśli kwota na tym się zatrzyma, Bielecki będzie do tego musiał się zadłużyć, a i tak sam wkłada w wyprawę 20 tysięcy. By móc pojechać bez długów, z dobrym sprzętem, potrzebne jest kolejne 15 tysięcy. Himalaista ma nadzieję, że uda mu się do tej sumy dobić.
Adam Bielecki dodaje przy tym, że hejt, jaki spłynął na niego w sieci, nie ma nic wspólnego z tym, co dzieje się w rzeczywistości. - Regularnie mam kontakt z ludźmi, ostatnio prowadziłem prelekcję na 4 tysiące osób. Nie schowałem się w domu, chodzę po górach. Doskonale wiem, że to, co dzieje się w internecie i mediach, to alternatywna rzeczywistość. Jeżdżąc po Polsce spotykam się z olbrzymią dawką życzliwości, wsparcia, ciepłych słów, zrozumienia – opowiada himalaista.
- Może z zewnątrz to wygląda gorzej, bo wydaje się, że wszyscy mnie atakują, a tak naprawdę w zyciu codziennym doświadczam raczej odwrotnych reakcji – podkreśla Bielecki. Teraz już, po zebraniu pieniędzy, himalaista czuje głównie ekscytację. - Jestem skupiony na przygotowaniu kondycyjnym. Odczuwam wielką radość, przez ostatnie 3 dni byłem trochę podłamany, że wszystlo się rozbije o finanse. Teraz wierzę, że się uda – opowiada wspinacz.

