Na początku 2013 roku cała Polska śledziła losy wyprawy na Broad Peak. Polacy zdobyli ośmiotysięcznik, ale stracili dwóch kolegów. Gdy wspinacze, którzy przeżyli, wrócili do kraju, trafili do piekła. Adam Bielecki, mimo to, idzie na kolejną zimową wyprawę. Właśnie stracił sponsora, jak sam mówi, być może przez raport o Broad Peak. Ale nie przejmuje się tym, bo w dwie godziny zebrał potrzebne pieniądze od internautów.
To miał być gigantyczny sukces. 5 marca 2013 roku Maciej Berbeka, Adam Bielecki, Artur Małek i Tomasz Kowalski stanęli na szczycie Broad Peak. Jako pierwsi na świecie dokonali tego zimą. Miał to być triumf programu "Polski Himalaizm Zimowy". Dosłownie kilka dni później wielki sukces został przysłonięty jeszcze większą tragedią. Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski nie zeszli ze swoimi kolegami na dół, zmarli na Broad Peak. Środowisko himalaistów, a także zwykłych Polaków podzieliły opinie dotyczące tej sprawy.
Hejt na wspinaczy
Każdy wtedy stawał się ekspertem od wspinaczki. Polacy zżymali się na Bieleckiego i Małka. Jak mogli zostawić kolegów? Jak mogli nie próbować uratować ich od pewnej śmierci? Samosąd, szczególnie w internecie, zaczął się wtedy jeszcze zanim Polacy wrócili z wyprawy do kraju. Sporo winy zrzucano na Bieleckiego – niektórzy oskarżali go o brak solidarności z kolegami, o zostawienie ich na pastwę losu.
On sam raczej nie wypowiadał się w mediach. Himalaiści ustalili, by sprawę Broad Peak, z szacunku dla zmarłych i ich rodzin, objąć ciszą na jakiś czas. Okoliczności i przyczyny tamtej tragedii miała zaś wyjaśnić niezależna komisja. Również po to, by pokazać, że takie wyprawy jednak mają sens – bo Joanna Mucha jako ówczesny minister sportu odebrała finansowanie programowi Polski Himalaizm Zimowy.
Raport komisji krytykował Bieleckiego
Ministerstwo było niechętne finansowaniu himalaistów tym bardziej, że raport komisji, który ukazał się w kilka miesięcy po Broad Peak, nie zostawił suchej nitki na uczestnikach wyprawy. Autorzy raportu stwierdzili, że do tragedii mogły znacznie przyczynić się "postawy młodych, zbyt ambitnych himalaistów". Tymi młodymi byli Artur Małek i właśnie Adam Bielecki.
Tego drugiego wspinacza raport krytykował bardzo ostro. Za samodzielne odłączenie się od grupy i za to, że z obozu IV zszedł dalej do bazy. W ocenie ekspertów PZA, powinien tymczasem czekać i aktywnie poszukiwać Macieja Berbeki. Jednocześnie niewiele było w raporcie uwag pod adresem prowadzącego wyprawę Krzysztofa Wielickiego. Komisja mówiła też o "złamaniu norm etycznych". Po ujawnieniu raportu na Bieleckiego spadły tony hejtu w sieci. Już wtedy himalaista mówił, że stał się ofiarą "polskiego piekła". - Dlatego myślę, że wyniosę się na Zachód – oświadczył wówczas w "Tygodniku Powszechnym".
Nie chciał mówić o emocjach
Za te słowa też mu się dostało. Że niewrażliwy, egoista, myśli tylko o sobie. Tymczasem prawda była zgoła inna. W czerwcu 2013 himalaista udzielił bardzo szczerego wywiadu dla bloga Góry Książek. Przyznał w nim, że trudno mu było tuż po wyprawie mówić o emocjach.
Bielecki, poza tym wywiadem, raczej nie udzielał się w mediach, choć internauci wciąż wylewali na niego tony pomyj. Osoby, które mogłyby ocenić jego zachowanie, czyli środowisko himalaistów, nigdy oficjalnie nie odwrociło się od Bieleckiego, ale wiadomo, że podzieliło się wokół sprawy młodego wspinacza. Jedni twierdzili, że zrobił wszystko, co mógł, by wyprawa zakończyła się pomyślnie, inni wprost oskarżali go o śmierć kolegów. Teoretycznie Bielecki nie został wykluczony z polskich wypraw, ale w raporcie komisji napisano, że osób, które nie spełniają norm etycznych, nie powinno sie uwzględniać w kolejnych wspinaczkach.
Ale i tak zaprosił go na wyprawę czołowy wspinacz świata
Trudno jednak powiedzieć, czy ten fragment raportu ma faktyczną moc sprawczą, bo obecnie planowane są tylko dwie wyprawy letnie, unifikacyjne – "sprawdziany" dla himalaistów o mniejszym stażu. Podczas tych wspinaczek wyłania się kadrę na planowane wyprawy zimowe i dopiero w nich, być może, Adam Bielecki weźmie udział.
Niezależnie jednak od raportu i wypraw PHZ, Adam Bielecki został zaproszony do wytyczenia nowej drogi na szczyt Kanczendzonga. Zaprosił go do tego rosyjski wspinacz Denis Urubko, jeden z najlepszych na świecie. Jeśli uda im się wspiąć na szczyt nową drogą, Bielecki dokona tego jako pierwszy Polak w historii.
- To dla mnie olbrzymia nobilitacja, duży zaszczyt. Myślę, że Denis, który jest przyjacielem Polaków, zdawał sobie sprawę z tego, co stało się na Broad Peak i zaprosił mnie świadomie. Uznał mnie za dobrego partnera do wspinaczki i ten gest też miał dla mnie wymiar symboliczny – mówi nam Adam Bielecki.
Internauci pomagają spełniać marzenia
Polski himalaista, by udać się w podróż życia, musiał jednak o pomoc poprosić... internautów. Na początku marca bowiem został poinformowany przez swojego sponsora, spółkę Skarbu Państwa, że wsparcia finansowego na wejście na Kanczendzongę nie dostanie. - Zasady są takie, że w spółce Skarbu Państwa rada nadzorcza musi przegłosować projekt. Ja dostałem tylko informację, że projekt został negatywnie zaopiniowany – mówi nam himalaista.
Mój rozmówca podkreśla, że taka decyzja rady nadzorczej "mogła mieć związek" z raportem dotyczącym wydarzeń na Broad Peak. - Jeśli ktoś nie jest w temacie, nie zna specyfiki środowiska, wygoogluje moje nazwisko i od razu trafi na ten raport. To mogło mieć znaczenie, ale to tylko moje przypuszczenia. Powody zresztą nie są już tak ważne – podkreśla Bielecki.
Jak zaznacza himalaista, nawet jeśli to przez raport, dla niego ważniejsza jest opinia Denisa Urubko. - Raport napisało 5 osób, ale tylko dwie z nich były powyżej 8 tysięcy metrów, a żadna z nich nie była w zimie w Himalajach. Dla mnie zaś naprawdę ważne jest zdanie tych, którzy wiedzą z jakimi warunkami się tam mierzymy. A Urubko był na 8 tysiącach na szczycie Karakorum w zimie, do tego ma bardzo duży prestiż etyczny. Jego zdanie jest bardzo istotne i gdyby miał obawy o moją postawę etyczną, raczej by mnie nie zaprosił – wskazuje mój rozmówca.
15 tysięcy w 2 godziny
Bielecki poprosił o pomoc w serwisie crowdfundingowym PolakPotrafi, akcję można znaleźć tutaj. Himalaista podkreśla, że kwotę 15 tysięcy złotych zebrał w ciągu... 2 godzin od rozpoczęcia akcji. Trzeba przy tym podkreślić, że te 15 tysięcy to absolutne minimum. Jeśli kwota na tym się zatrzyma, Bielecki będzie do tego musiał się zadłużyć, a i tak sam wkłada w wyprawę 20 tysięcy. By móc pojechać bez długów, z dobrym sprzętem, potrzebne jest kolejne 15 tysięcy. Himalaista ma nadzieję, że uda mu się do tej sumy dobić.
- Odzew internautów był niesamowity. To dla mnie symbol i dowód zaufania społecznego. Pokazuje, że ludzie jednak mnie wspierają i to nie tylko wirtualne, ale realnie, finansowo, kibicują moim działaniom w górach. To daje mi dodatkowy zastrzyk energii i motywację do tego, by jeszcze bardziej się starać – mówi wspinacz.
Adam Bielecki dodaje przy tym, że hejt, jaki spłynął na niego w sieci, nie ma nic wspólnego z tym, co dzieje się w rzeczywistości. - Regularnie mam kontakt z ludźmi, ostatnio prowadziłem prelekcję na 4 tysiące osób. Nie schowałem się w domu, chodzę po górach. Doskonale wiem, że to, co dzieje się w internecie i mediach, to alternatywna rzeczywistość. Jeżdżąc po Polsce spotykam się z olbrzymią dawką życzliwości, wsparcia, ciepłych słów, zrozumienia – opowiada himalaista.
"Byłem podłamany, teraz wielka radość"
- Może z zewnątrz to wygląda gorzej, bo wydaje się, że wszyscy mnie atakują, a tak naprawdę w zyciu codziennym doświadczam raczej odwrotnych reakcji – podkreśla Bielecki. Teraz już, po zebraniu pieniędzy, himalaista czuje głównie ekscytację. - Jestem skupiony na przygotowaniu kondycyjnym. Odczuwam wielką radość, przez ostatnie 3 dni byłem trochę podłamany, że wszystlo się rozbije o finanse. Teraz wierzę, że się uda – opowiada wspinacz.
O nadchodzącej wyprawie Bielecki mówi z ogromnym entuzjazmem. - Mamy bardzo mocny skład, idę tam z najlepszymi wspinaczami na świecie. To ambitna droga, coś co zawsze chciałem zrobić. Miałem ciężki rok, długą przerwę, nie wspinałem się w tym czasie na ośmiotysięczniki, ale w pewnym momencie trzeba wyjść z domu – przekonuje. Jeśli mu się uda, będzie jedynym polskim himalaistą z takim sukcesem na koncie. Dzięki internautom to teraz bardzo bliska perspektywa.
Wcześniej ciężko mi było rozmawiać z mediami, ponieważ przeżywałem żałobę. Zamknąłem się w sobie. Po konferencji prasowej odgórnie ustalona była cisza medialna. Chodziło o to, żeby uszanować rodziny tych, którzy nie wrócili z Broad Peaku i nie podsycać niezdrowych emocji. Przyznam, że ta cisza była mi na rękę, ponieważ ciężko byłoby mi o tym mówić. To naturalne, gdy ginie ktoś bliski, a chłopcy byli dla mnie kimś takim. Takie wydarzenia przeżywam w środku, nie mam ochoty mówić o nich publicznie.