Były gauleiter Prus Wschodnich Erich Koch był zbrodniarzem. Na rękach miał krew ponad 400 tysięcy Polaków. Jednak mimo tego, że został skazany na śmierć, wyroku na nim nie wykonano. Zbrodniarz zmarł w wieku 90 lat w więzieniu w Barczewie. Dlaczego? Dotychczas kazano nam sądzić, że Koch nie zginął, bo miał cenne informacje dotyczące Bursztynowej Komnaty. Według historyka IPN dr Władysława Bułhaka to było jedynie przykrywką dla opinii publicznej, by ukryć prawdę. A jaka ona była? Erich Koch był cennym źródłem dla wywiadu PRL i KGB.
Andrzej Madejczyk był jednym z najskuteczniejszych agentów polskiego wywiadu. Działał w Niemczech jako "nielegał", czyli osoba ze skradzioną tożsamością. Dzięki temu potrafił przeniknąć do niemieckiego wywiadu i przekazać cenne informacje władzom PRLu. Jak polskiemu agentowi udało się wniknąć w tamte struktury? Przypominamy, Madejczyk nie przeszedł na drugą stronę, on był wcielony do wywiadu. Czy to ma związek z niemieckim zbrodniarzem Erichem Kochem, którego agent inwigilował w celi więziennej w Barczewie?
Erich Koch
Ostatni nadprezydent Prus Wschodnich, były nazistowski Gauleiter. Szef Zarządu Cywilnego Okręgu Białystok, komisarz Rzeszy dla Ukrainy. Uznany przez sąd winnym śmierci 400 tysięcy Polaków skazany na śmierć 9 maja 1959 roku za zbrodnie wojenne. Wyroku nie wykonano.
Osadzony w więzieniu w Barczewie zmarł tam 19 czerwca 1986 roku. W tym samym czasie w którym niemiecki zbrodniarz odsiadywał swój wyrok, w tym samym ośrodku byli przetrzymywani Polscy opozycjoniści. Wśród nich byli Stefan Niesiołowski, czy Andrzej Frasyniuk. CZYTAJ WIĘCEJ
za wikipedia.org
Erich Koch, niemiecki zbrodniarz wojenny odpowiedzialny za śmierć 400 tysięcy osób nie został stracony. Przeżył tylko dlatego, że był cennym źródłem dla wywiadu PRL?
Dr. Władysław Bułhak: Nie do końca on sam, ale wiele wskazuje, że jego osoba była ważnym elementem jednej z kluczowych operacji wywiadu PRL. Jakkolwiek, jeśli chodzi o dokumentację, to nie ma tutaj 100 procentowej pewności. Większość materiałów jest bowiem wciąż niedostępnych. Jednak jeśli dokonamy rekonstrukcji zdarzeń na podstawie tych dostępnych informacji, to wszystko składa się w logiczną całość. Cała sprawa toczy się wokół Andrzeja Madejczyka, jednego z najbardziej skutecznych agentów wywiadu PRL. Nie wiadomo oczywiście, czy to imię i nazwisko prawdziwe, czy zmyślone. Na pewno wiemy, że używał pseudonimów „Madera” a potem „Lakar”. Tak czy inaczej Koch, były Gauleiter Prus Wschodnich i niemiecki zarządca Ukrainy, był w pewnym sensie praźródłem sprawy Madejczyka.
Dlaczego akurat Madejczyk?
Został on wsadzony do celi Kocha jako tzw. agent celny, z tzw. „legendą”, że jest Niemcem z pochodzenia spod Łodzi, aresztowanym za jakieś drobne przestępstwo. Obaj panowie zaprzyjaźnili się, a wspólnym tematem była m.in. - łagodnie mówiąc - wspólna niechęć do Żydów. Koch uczył też Madejczyka niemieckiego. Ten ostatni zdołał w końcu na tyle pozyskać zaufanie niemieckiego zbrodniarza, że Koch dał mu listy polecające do swej rodziny i dawnych współpracowników, którzy w międzyczasie – mimo nazistowskiej przeszłości – uwili sobie wygodne gniazdka w RFN, także w tamtejszych służbach specjalnych. Owe listy okazały się być kluczem do szpiegowskiej kariery Madejczyka, a jednocześnie „polisą na życie” wojennego zbrodniarza, jak wiadomo skazanego przez polski sąd na karę śmierci; nigdy nie wykonaną. Następnie przerzucono Madejczyka na Zachód. Dotarł tam posługując się skradzionym paszportem pewnego duńskiego dyplomaty. I dalej już wszystko poszło jak z płatka. Wystarczyło uruchomić kontakty dane mu przez Kocha.
Po co to zrobił? By wyciągać od nich informacje?
Także i to. Ale nie tylko, poniekąd za sprawą „referencji” udzielonych przez Kocha, Madejczyk został współpracownikiem BND czyli zachodnioniemieckiego wywiadu. Dla swoich warszawskich mocodawców był zatem doskonałym źródłem danych np. odnośnie metod pracy stosowanych BND i zainteresowań tej służby jeżeli chodzi o sprawy polskie. Tutaj zasłużył się przy rozpracowywaniu polskiej emigracji, która była jednakowo interesująca dla zachodnich Niemców i „wschodnich” Polaków. Dosłownie, raporty przeznaczone dla obydwu odbiorców, agent pisał przez kalkę. Madejczyk kręcił się też w niemieckich i polskich kręgach kościelnych. Ogólnie był niezwykle skutecznym szpiegiem, który uzyskał mnóstwo cennych informacji dla PRL i …RFN. Tak skutecznym, że Polacy nagrodzili go stopniem oficerskim, a Niemcy posadą w rzymskim przedstawicielstwie Dresdner Banku.
Jak pan do tego doszedł?
Jeżeli chodzi o samego Madejczyka, to jakkolwiek jego akta są zasadniczo niedostępne, to jednak w innych materiałach dotyczących osób z którymi się kontaktował i od których niejako „wysysał” informacje, jest sporo danych dotyczących jego samego i jego metody wywiadowczej, która właśnie na czymś takim polegała. Cześć z nich zresztą żyje i zechciała mi udzielić swoich relacji. Jeżeli zaś chodzi o jego relację z Kochem, to udało mi się dotrzeć, do nekrologu opublikowanego w pewnym niemieckim niszowym czasopiśmie, w którym Madejczyka wspomina jeden z jego bliskich znajomych, Joachim Georg Görlich, mieszkający w RFN, śląski kompozytor i dziennikarz. Fakty, które pojawiają się w tej relacji, zgadzają się z danymi które znalazłem w teczce Kocha. Znajduje się tutaj całkiem niepozorna adnotacja, że informacje uzyskane w latach 1963-1965 od Kocha były bieżąco przekazywane „tow. Kwiecińskiemu” z wywiadu PRL. Skądinąd wiadomo, że był to wówczas kierownik sekcji tzw. wywiadu nielegalnego w wydziale „niemieckim”. A ta właśnie sekcja przerzuciła Madejczyka do Niemiec.
No dobrze. Tyle, że jak wiemy Koch był trzymany przy życiu z powodu Bursztynowej Komnaty. Mówi się, że została ona ukryta na terenie dawnych Prus Wschodnich, które były pod jego władaniem.
Trzeba było jakoś uśpić czujność opinii publicznej. Erich Koch był masowym zbrodniarzem. Był odpowiedzialny za śmierć tysięcy osób. Teraz pytanie, jak wytłumaczyć ludziom, że nie został stracony? Trzeba było coś im powiedzieć. Puszczono zatem w obieg historię o „bursztynowej komnacie”. To była starannie przeprowadzona akcja dezinformacyjna dokonana przez służby PRL oraz KGB, czyli tzw. „maskirowka”.
Ile cennych informacji zdobył Madejczyk?
Masę. Tylko w okresie rzymskim w sieci „wykorzystywanych informacyjnie” ofiar jego wyrafinowanej gry wywiadowczej znajdowały się tak istotne, wpływowe i dobrze poinformowane osoby jak o. Stanisław Konrad Hejmo, ks. Bogumił Lewandowski (szef Delegatury Biura Prasowego Episkopatu Polski), Dominik Morawski (rzymski korespondent paryskiej „Kultury” i Radia Wolna Europa), Zdzisław Najder (działacz Polskiego Porozumienia Niepodległościowego, współpracownik „Kultury” i dyrektor Rozgłośni Polskiej RWE), wreszcie Maciej Pstrąg-Bieleński (jeden z głównych reprezentantów KPN na Zachodzie). Madejczyk utrzymywał też mniej lub bardziej intensywne kontakty z Karolem Wagnerem (innym rzymskim korespondentem RWE), Konradem Sieniewiczem, Jerzym Kulczyckim i Stanisławem Gebhardem (kluczowymi przedstawicielami emigracyjnego Stronnictwa Pracy), Piotrem Jeglińskim (szefem Editions „Spotkania”), czy wreszcie o. Piotrem Rostworowskim (przyjacielem Jana Pawła II, kościelnym intelektualistą zaangażowanym w odbudowę życia zakonnego benedyktynów, a następnie kamedułów).
Rozumiem, że wywiad zawarł z Kochem układ – on będzie dawał referencje Madejczykowi, a oni go utrzymają przy życiu?
Nic nam nie wiadomo o takim układzie. Nie można jednak wykluczyć, że taka umowa rzeczywiście została zawarta. Raczej jednak trzymano go przy życiu niejako na wszelki wypadek. Potencjalnie mógł się jeszcze przydać w tej operacji, która szczęśliwie dla niego trwała od początku lat 60-tych aż po rok 1989.
Czy mamy informacje o tym co Koch robił w Barczewie, czy się z kimś spotykał, rozmawiał? Czy próbowano wracać do wykonania na nim wyroku?
Oczywiście, że sprawa wielokrotnie wracała, mniej lub bardziej publicznie. A jeżeli chodzi o jego więzienne kontakty to zachowało się sześć obszernych teczek temu poświęconych. Trudno je tutaj streszczać, przewijają się tutaj bowiem dziesiątki osób np. dopuszczani do niego dziennikarze. Znane są też anegdotyczne opowieści, o tym jak w latach 80-tych Koch wykrzykiwał na widok nowego więźnia – Władysława Frasuniuka – „Szolidarnoszcz kaputt”. Oto, kolejny niezwykły paradoks, po sprawie Kazimierza Moczarskiego „rozmów z katem”, polskiego komunistycznego więziennictwa.
Czy wielu zbrodniarzy niemieckich przeżyło w taki sposób, czy Koch był wyjątkiem?
Wydaje się, że tak, choć oczywiście ta sprawa jest wyjątkowo spektakularna, a to ze względu na pozycję Kocha w aparacie władzy III Rzeszy. Ale już z jej samej wynika, że pomniejsi nazistowscy funkcjonariusze, często wprost z krwią na rękach, stosunkowo łatwo znajdowali posady w demokratycznych, bądź co bądź, Niemczech Zachodnich, także – jak już podkreślałem - w tutejszych służbach specjalnych. Z prac niezależnej komisji historyków, która bada ostatnio historię BND do 1968 r. wynika wprost, że większość jej pracowników była wcześniej uwikłana w aparat represji III Rzeszy. Z podobnych ludzi korzystały też oczywiście wywiady komunistyczne – NRD, PRL i oczywiście sowieckie KGB.
Co się stało z Madejczykiem, czy jeszcze żyje, czy może zniknął?
Zmarł na raka w 1989 r. bodaj w Kolonii. Szafę z jego papierami przejęli podobno natychmiast od jego żony agenci BND. Ale może to tylko legenda.