Ekspert Antoniego Macierewicza prof. Chris Cieszewski nie ma racji twierdząc, że brzoza w Smoleńsku była złamana jeszcze przed katastrofę z 10 kwietnia 2010 roku. A to, co na zdjęciach satelitarnych uznał za drzewo, jest w rzeczywistości stertą desek - pozostałością płotu. Takie wnioski z badań trzech naukowców cytuje „Nasz Dziennik”.
Trudno było się spodziewać, że to właśnie w dzienniku związanym z ojcem Tadeuszem Rydzykiem przedstawione zostaną dowody na nieprawdziwość tezy prof. Cieszewskiego, który był jednym z najważniejszych uczestników II Konferencji Smoleńskiej. A jednak, tekst w „Naszym Dzienniku” nie pozostawia wątpliwości: czołowy ekspert Antoniego Macierewicza grubo się pomylił.
„ND” powołuje się na badania przeprowadzone przez dwóch fizyków związanych ze środowiskiem organizatorów konferencji smoleńskiej oraz zawodowego geodety. Na początku marca specjalnie pojechali do Smoleńska, by zweryfikować rewelacje Cieszewskiego, który twierdził, że brzoza, o którą miało uderzyć lewe skrzydło samolotu, była złamana co najmniej pięć dni przed katastrofą.
„Przeprowadzona analiza pokazuje, że nawet przy uwzględnieniu możliwych błędów związanych zarówno z samymi pomiarami, jak i procesem nakładania szablonu na zdjęcia satelitarne, pień brzozy nie znajduje się w miejscu wskazanym w analizie prof. Cieszewskiego, a fragmenty zdjęcia zinterpretowane jako złamana korona drzewa są innymi obiektami” – brzmi fragment ich raportu. Jak się okazuje, białe plamki na zdjęciu satelitarnym, które Cieszewski uważa za brzozę, to... sterta jasnych desek.
"Nasz Dziennik" podkreśla również, że ustalenia naukowców potwierdzają relacje świadków. Właściciel działki, na której znajdowała się brzoza, rosyjski lekarz Nikołaj Bodin, zeznał, że widział, jak nisko lecący samolot ściął drzewo.
"Pytania o mechanizm zniszczenia samolotu zatem pozostają. Wciąż nie ma dostępu do wielu danych, dotychczasowe próby wykonania symulacji komputerowych prowadzą do sprzecznych wniosków, nie dochodzi do żadnego konstruktywnego dialogu silnie uprzedzonych wobec siebie obozów zwolenników różnych wyjaśnień" – wnioskuje na koniec dziennikarz gazety.