Ukraińscy nacjonaliści wypełniają własnie wymarzony dla Kremla scenariusz. Sympatycy Prawego Sektora w czwartkowy wieczór przeprowadzili szturm na budynek parlamentu Ukrainy. W ten sposób mszczą się za śmierć swojego kolegi, który zginął z rąk milicjantów. I dają Rosji dowód na to, że osławieni "banderowcy" rzeczywiście są w Kijowie zagrożeniem.
Atak na siedzibę Rady Najwyższej w Kijowie jest bezpośrednim skutkiem śmierci niejakiego Ołeksandra Muzyczki, który w strukturach Prawego Sektora lepiej znany był pod pseudonimem Saszko Biały. Był podejrzewany o działalność przestępczą i ukraińska milicja niedawno podjęła próbę jego zatrzymania, przy której Saszko miał stawiać czynny opór i zmusić funkcjonariuszy do oddania strzałów.
Prawy Sektor pomimo szturmu na parlament nie zamierza jednak siłą przejąć władzy. Wręcz przeciwnie. Nacjonaliści z Ukrainy przyznali już, że z wyrachowaniem grają zagrożeniem ze strony Rosji, która kolejne rozruchy w Kijowie mogłaby wziąć za powód do wkroczenia już nie tylko na Krym, ale całe terytorium Ukrainy. Prawy Sektor domaga się więc dymisji nowego szefa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Arsena Awakwa. Jeżeli tak się nie stanie, kolejny atak ma zostać przeprowadzony już w piątek.
Z pewnością tych wydarzeń bez komentarza nie pozostawi Moskwa, której przedstawiciele jak mantrę powtarzają, iż na Ukrainie dochodzi do "banderowskich ataków". Zaledwie kilka dni temu działalność tych "banderowców" skłoniła ambasadora Rosji w Polsce Aleksandra Aleksiejewa skłoniła do stwierdzenia, iż Ukraina wymieniona niegdyś Memorandum Budapesztańskim dziś już nie istnieje...