Flaga narodowa w psiej kupie, obraza uczuć wszelakich na wizji, rasistowskie hasła i dziesiątki pomniejszych naruszeń. To co jeszcze kiedyś wśród pracodawców wywołałoby wielkie oburzenie, dzisiaj nie robi specjalnego wrażenia. Efekty skandali, choć kosztowne, nie są dla stacji telewizyjnych druzgocące. Czasami wręcz się im opłacają. O programie jest głośno, a na reklamę z firmowej kieszeni poszłoby dużo więcej niż "marne" kilkadziesiąt tysięcy kary.
Od kilku dni tematem numer jeden są niewybredne żarty Wojewódzkiego i Figurskiego, które padły na antenie Eski Rock. W poniedziałek wieczorem dowiedzieliśmy się, że radio zdejmuje z anteny programu obu dziennikarzy. To efekt społecznego oburzenia na ich słowa. Decyzja zaskakująca, bo takie sytuacje nie zdarzają się często. Całkiem niedawno z jury programu "The Voice of Poland" próbowano wyrzucić Nergala - nie udało się.
I choć wizerunkowo jest to pewnego rodzaju strzał w stopę, to koniec końców stacjom (radiowym i telewizyjnym) takie wybryki gwiazd się opłacają. Głośna reklama stosunkowo tanim kosztem.
Niekwestionowanym liderem w zbieraniu procesów dla swoich pracodawców jest chyba Kuba Wojewódzki. Gdzie się nie pojawi, tam coś przeskrobie. Często udaje mu się wywinąć, ale nie zawsze. Jeszcze kilka lat temu, gdy Wojewódzki pracował w Polsacie, Kazimiera Szczuka, która gościła w jego programie obraziła niepełnosprawną prowadzącą z Radia Maryja. Kosztowało to stację pół miliona złotych.
- Nikt celowo nie wywołuje skandali, bo to grząski grunt, a "bomba" może wybuchnąć nie tam gdzie trzeba i odnieść skutek odwrotny od zamierzonego - mówią naTemat producenci znanych programów telewizyjnych.
Prawie tyle samo kosztowały wybryki Kuby już w TVN-ie. Słynna już flaga narodowa w psiej kupie to "bagatela" 471 tysięcy złotych. Już do spółki z Michałem Figurskim, naruszył podczas audycji w Esce Rock dobra osobiste Alvina Gajadhura, czarnoskórego rzecznika Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego. "Zabawa" kosztowała stację 50 tysięcy złotych, a Wojewódzkiego - od wczoraj - zarzuty prokuratorskie.
KRRiTV nałożyła również karę na inny program emitowany na antenie TVN. "Rozmowy w toku" Ewy Drzyzgi, podczas których nastolatki opowiadały o swoich seksualnych podbojach wyceniono na 300 tysięcy złotych. Wszystko dlatego, że program leciał w popołudniowej porze ochronnej, a nie w nocy.
Kara to jedno, a reklama drugie
Kara, karą, a reklama, reklamą, bo sumy, które trzeba zapłacić są niewspółmierne do promocji, jaką przynoszą danemu medium skandale czy afery. Wydaje się, że "wrzucenie tego w koszty produkcji" jest dla nadawców rozsądnym wyjściem.
- Skandale, dzięki którym telewizja jest w stanie się, mówiąc kolokwialnie, się nakarmić mogą być dla niej opłacalne. Idzie to w parze z zyskaniem rozgłosu i świadomością widzów, że oglądają człowieka, który jest nieobliczalny, ma odwagę powiedzieć wszystko na co ma ochotę - mówi Bartosz Łabęcki, reżyser programów telewizyjnych.
Łabęcki zaznacza jednak, że nie można uogólniać, bo wszystko zależy od tego kto, co, gdzie i kiedy powie. A tym bardziej celowe planowanie skandalu, który miałby przynieść rozgłos jest bardzo ryzykowne. - Jako reżyser nie podejmuję się takiej gry, bo specjalne wywoływanie skandalu to dosłownie bomba, która nie wiadomo kiedy i gdzie wybuchnie. Nigdy nie wiadomo co się wydarzy, dlatego trzeba z tym naprawdę uważać - mówi Łabęcki.
W swojej karierze spotkał się jednak z przypadkiem kiedy stacja celowo chciała "podkręcić atmosferę". - To było raz, wiele lat temu, kiedy telewizja rządziła się jeszcze innymi, bardziej dzikimi prawami - wspomina Łabęcki.
Producenci nie liczą na skandale?
Niemniej jednak planów zdjęciowych co chwilę wyciekają jakieś - mniej lub bardziej - kontrowersyjne informacje. Reżyser zapewnia, że to jednak dzieło przypadku, a nie działanie mające na celu podnieść oglądalność.
- Nikt nie jest szczęśliwy kiedy takie historie się pojawiają. To nie jest tak, że ekipa liczy, na skandal i specjalnie go kreuje pod dużą oglądalność, nie biorąc pod uwagę ewentualnych kosztami - dodaje Ewa Leja, producentka między innymi "Rozmów w toku", "You Can Dance" czy "Top Model". Wszystkie kontrowersje i "smaczki", które potem oglądamy wychodzą w przysłowiowym praniu.
Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że skoro programy nie są nadawane na żywo można sporne sceny wyciąć i po prostu nie puszczać ich na wizji. Tak się jednak nie dzieje. To, jak mówi nam Bartosz Łabęcki nie dzieje się, żeby nakręcić aferę.
- To specyfika pracy takich programów, nad którymi pracuje ogromna grupa zapaleńców i pasjonatów. Jeśli czują, że coś jest warte pokazania, że mają bombę informacyjną czy emocjonalną to ryzykują. Nie odbywa się to na płaszczyźnie świadomego wywołania skandalu, ale chęci pokazanie tego co uważają za wartościowe i dopiero ewentualnego ryzyka z tym związanego - wyjaśnia reżyser.
Puścili "obmacywanie" i wyszła afera
Ewa Leja wspomina sytuację, kiedy to w poprzedniej edycji programu "Top Model. Zostań modelką" zdecydowali, że wyemitują scenę, kiedy juror "obmacuje" uczestniczkę. - Specjalnie zostawiliśmy fragment, w którym sprawdzano prawdziwość biustu. Strasznie nas to śmieszyło i nie braliśmy pod uwagę kontekstu, który potem przypisano tej scenie - wyjaśnia znana producentka. W efekcie padały oskarżenia o dyskryminację, a sytuacja poszła swoją, zupełnie niezamierzoną przez autorów drogą. - Ludzie często sami dokładają kontekst i okazuje się, że jesteśmy rasistami, antysemitami itd. - dodaje.
Średni koszt 30-sekundowego spotu
1. X-Factor 83,9 tysięcy złotych
2. You Cand Dance 60,3 tysięcy złotych
3. Must Be The Music 39,7 tysięcy złotych
4. Szymon Majewski Show 35,1 tysięcy złotych
5. Kuchenne Rewolucje 27,7 tysięcy złotych CZYTAJ WIĘCEJ
źródło: bankier.pl
Od osoby z branży słyszymy jednak, że stacje liczą się z tym, że czasami trzeba zapłacić jakąś karę. To dla nich przykre, ale wliczone w szacunek zysków i strat. Pieniądze, które wkłada się w produkcję programu są potężne. Jeszcze większymi obracają stacje, więc kwoty, które dla przeciętnego Kowalskiego będą niewyobrażalne, nie są niszczące dla medialnych gigantów. Jednak wszyscy rozmówcy zgodnie podkreślają, że skandal, skandalowi nierówny i można się na tym nieźle przejechać. "Powrotu do zdrowia wszystkim, którzy słyszeli dwa wybuchy" życzy Kuba Wojewódzki
W pewnym stopniu mediów broni też medioznawca, profesor Wiesław Godzic.
- Nie wydaje mi się, żeby producenci celowo wywoływali skandale. To raczej wynika z krnąbrności prowadzących i wydawców, którzy nie znają granic po przekroczeniu, których spotka ich kara - wyjaśnia.
Ta granica jest płynna i po kilku miesiącach może być zupełnie inna.
- W przypadku Kuby Wojewódzkiego to testowanie społeczeństwa. Sprawdza czy już może sobie na coś pozwolić, czy jeszcze nie powinien. To takie wypuszczanie próbnych balonów, niekoniecznie wcześniej przygotowane - tłumaczy profesor.
Stacje murem za swoimi gwiazdami
Często atmosfera programu sprzyja temu, że gość i prowadzący nieco za bardzo się otwierają. Wtedy zainterweniować mógłby wydawca lub producent, jednak jak zaznacza Godzic, wiązałoby się to z wejściem w konflikt - w tym przypadku - z Kubą Wojewódzkim. - Prowadzący stawia swoją pozycję i mówi, że to jest jego autorskie podejście do tematu. To jego pomysł i nikt mu nie kazał tego robić. Próby zmian mogą powodować niepotrzebne napięcia - wyjaśnia.
A jak mówi nam Ewa Leja, szefowie prawie zawsze stają po stronie swoich gwiazd. - Jeśli coś złego się zdarzy to stacja staje za swoimi gwiazdami, bo przecież przynieśli oni jej tyle dobrego.
I trudno się dziwić, bo jak podaje portal WirtualneMedia Wojewódzki w ciągu pięciu lat swojej kariery w TVN, tylko swoim autorskim programem, zarobił dla stacji ponad 151 milionów złotych. Kilkadziesiąt, a nawet kilkaset tysięcy kary to przy tym mały pikuś.
I to właśnie konsumenci, a nie kary finansowe są sędzią, którego obawiają się media. - Najsilniej na wyobraźnię stacji działają sygnały od odbiorców, którzy oglądają konkretny program. Ich reakcje, a nie kary finansowe, idące w setki tysięcy złotych oddziałują na nadawców najbardziej. Najgorszy jest moment kiedy konsumenci się zjednoczą i zaczynają bojkotować, a oglądalność spada - kończy profesor Godzic.
W tym przypadku Wojewódzkiemu i Figurskiemu udało się chyba w końcu przekroczyć tą cienką granicę. Brawo!
Reklama.
Wiesław Godzic
profesor, medioznawca
Najsilniej na wyobraźnię stacji działają sygnały od odbiorców, którzy oglądają konkretny program. To ich reakcje, a nie kary finansowe, idące w setki tysięcy złotych oddziałują na nadawców najbardziej.
Ewa Leja
producentka
Specjalnie zostawiliśmy fragment, w którym sprawdzano prawdziwość biustu. Strasznie nas to śmieszyło i nie braliśmy pod uwagę kontekstu, który potem przypisano tej scenie