Po burdzie w Poznaniu wszyscy pytają: jak kibole wnieśli race? Były ochroniarz zdradza banalny sposób, jak to robią
Po raz kolejny widowisko piłkarskie zmieniło się w kibolską burdę. Mecz o mistrzostwo w Ekstraklasie pomiędzy Legią Warszawa a Lechem Poznań zakłócili kibice Lecha, którzy pod koniec spotkania odpalili race i rzucili je na boisko. Pomimo wnikliwych kontroli udało im się przemycić materiały pirotechniczne na stadion. A sposobów na to jest wiele. Przeciętny kibic pyta, jak to w ogóle możliwe. Udało nam się ustalić, w jaki sposób dochodzi do tego "przemytu".
A miało być bezpiecznie. Przecież władze klubu wprowadziły specjalne środki ostrożności. Jeszcze wcześniej podjęto decyzję, że gdyby Legia wygrała w Poznaniu i zapewniła sobie zwycięstwo w lidze, to jej piłkarze dostaliby puchar w Warszawie, na oddzielnej dekoracji.
Na kilka dni przed spotkaniem sprawdzane były dokładnie samochody wjeżdżające na teren klubu. Kontrolowano osoby wchodzące na stadion. Wszystko, żeby uniknąć wniesienia materiałów pirotechnicznych i niebezpiecznych. I co?
– Komentarz może być tylko jeden: jest to zwykłe chuligaństwo, a przebiegłość kibiców nie zna granic i oni czują się za bardzo swobodni w tym co robią – mówi dla naTemat Andrzej Bińkowski, były szef Wydziału ds. Bezpieczeństwa na Obiektach Piłkarskich PZPN. Skoro kibice są tak przebiegli, to w jaki sposób race dostają się na trybuny? Tak wygadał w niedzielę mecz Lecha Poznań z Legią Warszawa • Youtube.com / KKSLECHcom
Sztuczka goni sztuczkę
Przeszukując sieć w poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie, bardzo często można natknąć się na dość ironiczne posty, w których opisuje się, że race na stadion są wnoszone przez kibiców w... odbytach. Ale czy to ma jakiś związek z prawdą?
– Nonsens, po co mieliby to robić? – pyta Stefan, były ochroniarz, który pracował przy meczach piłkarskich. – Niektóre race i petardy są przecież tak małe, że mieszczą się do paczki papierosów i można je schować nawet w majtkach. Nie trzeba ich sobie nigdzie indziej wsadzać. A ochrona nie ma takiej możliwości, żeby dokonywać dokładnego przeszukania kibiców. Przetrzepujemy w poszukiwaniu broni i większych rzeczy, przeszukujemy plecaki i torby, ale nie aż tak, żeby znaleźć racę schowaną w majtkach – opowiada Stefan.
Nasz rozmówca zwraca uwagę, że nawet jakby wprowadzić dokładne przeszukania, to i tak race dostawałyby sie na stadiony.
– Można sie tylko domyślać w jaki sposób, czy przez komitywę z którymś z chłopaków z ochrony, czy z kimś ze stadionu, ale race tak czy siak będą przemycane na trybuny. Jeden ze znajomych mówił, że kiedyś właśnie przyłapali na tym sklepikarza. To jest nieuniknione. A im bardziej będzie się tępić race na stadionach, to tym bardziej i na większa skalę będzie się to odbywało – stwierdza były ochroniarz.
Podobnego zdania jest Andrzej Bińkowski. Uważa, że możliwość stuprocentowego sprawdzania każdego kibica nie istnieje.
– Teraz technika tak poszła do przodu, to są tak małe rzeczy, które idzie wnieść, a niezależnie od tego kibice potrafią trzy, cztery dni przed, mieć już to na stadionie – podkreśla Bińkowski.
Innych przykładów opisywanych na przestrzeni ostatnich kilku lat nie brakuje. W sierpniu 2013 roku głośno było na temat meczu Lechii Gdańsk z Jagiellonią Białystok na PGE Arenie. Wtedy w ruch też poszły race, za co krytykowana była ochrona. W odpowiedzi na zarzuty wypowiadał się szef firmy ochroniarskiej, która zabezpieczała wtedy obiekt. Mówił, że tak małych obiektów często nie da sie wyłapać i zwracał uwagę, podobnie jak nasz rozmówca, że problem jest wtedy, gdy tak mały obiekt schowa sie w majtkach lub w gipsie, którego ochrona nie może przecież rozłupać.
Z kolei dwa lata temu, przed finałem Pucharu Polski kibice Lecha Poznań próbowali wwieźć na Stadion Narodowy 54 race, które były ukryte w kartonie z podwójnym dnem w samochodzie akredytowanym przez PZPN.
Przeszukanie nie jest rozwiązaniem Tak wyglądała "oprawa" pirotechniczna Lecha i Legii podczas finału PP w 2016 roku • Youtube.com / szubieraj1
Według rozmówców przeszukanie przed wejściem na stadion nie sprawdza sie za bardzo. Dowód tego stwierdzenia dostarczyli już dawno kibice szwajcarskiego FC Basel, którzy przed meczem w 2013 roku z FC Zurych, rozebrali się do bielizny. Wszystko po to, żeby pokazać jak bardzo bezsensowne są przeszukania przed wejściem na stadion. Pomimo że większość kibiców właśnie w takim stroju poszła na mecz i poddała sie kontroli, na meczu pojawiły się race, a nawet sztuczne ognie!
Jak więc walczyć z racami na stadionach? Zdaniem Bińkowskiego należy dotkliwie karać jednostki.
A kary finansowe, zakazy stadionowe i mecze przy pustych trybunach – te wszystkie sposoby walki z kibolami zawodzą. Kibice chcą, żeby zalegalizować użytkowanie rac na stadionach w Polsce.Powinny zostać wprowadzone natychmiastowe kary i to wysokie, ale przede wszystkim indywidualne. Ale brak nam konsekwencji w działaniu. Nie można dopuścić, żeby 2,3 promile publiczności taką opinię wystawiały wszystkim kibicom. Najgorsze jest to, że my się okazjonalnie budzimy jak coś sie zadzieje, natomiast nie ma rozwiązań systemowych w praktyce, bo w teorii one są, jakieś przepisy, ustawy, kodeksy, z wykroczeń zrobiły sie przestępstwa, ale brak tej konsekwencji w działaniu – to jest sprawa numer 1.
– Absolutnie nie. Podpisaliśmy konwencję Rady Europy, którą ratyfikowaliśmy i to nie wchodzi w grę. Musielibyśmy z Unią najpierw dojść do porozumienia, a takiej zgody na pewno nigdy nie uzyskamy, to jest rzecz niemożliwa. Tutaj prawnie trzeba karać i to w sposób bardzo dokuczliwy – podsumowuje nasz rozmówca.
W Wielkiej Brytanii konsekwencją i brakiem litości po latach się udało. Może w końcu czas na Polskę?