Ratownicy zdruzgotani po tragicznym Bożym Ciele. W WOPR wyjaśnili nam, dlaczego w Polsce masowo dochodzi do utonięć

Mateusz Marchwicki
Bilans minionego miesiąca jest tragiczny. W maju nad polskimi rzekami i akwenami utonęły aż 62 osoby. Tylko w Boże Ciało śmierć w wodzie poniosło 10 osób! I myli się ten, kto sądzi, że tylko rekordowo wysoka temperatura powietrza jest tutaj winna. Eksperci wskazują na inne przyczyny: brak rozwagi, a często zwyczajną głupotę. Pomimo apeli i próśb o uwagę i odpowiedzialność, wciąż dochodzi do kolejnych tragicznych wypadków.
Od początku maja, w Polsce utonęło 62 osoby. Tylko w Boże Ciało, życie straciło 10 osób, w tym dzieci. Fot. Łukasz Głowala/Agencja Gazeta

– Jako ratownicy zauważamy, że nie tylko temperatura powietrza, ale także temperatura osób spożywających alkohol nad wodą ma tutaj bardzo duże znaczenie. Po wypiciu alkoholu, takim osobom robi się jeszcze goręcej, próbują się schłodzić w wodzie i wtedy często dochodzi do tragedii. A do większości utonięć w Polsce dochodzi właśnie po spożyciu alkoholu lub zażyciu substancji psychoaktywnych, tudzież dopalaczy. A takich osób jest coraz więcej – mówi w rozmowie z naTemat Michał Czernicki ze stołecznego WOPR-u.


Przy okazji ratownik podaje zeszłoroczny najbardziej skrajny przykład nieodpowiedzialności. Dokonany przez osobę, która najprawdopodobniej po zażyciu dopalaczy znalazła się w wodzie. – Porwał ją nurt rzeki. Gdy ratownicy dopłynęli i chcieli ją wyciągnąć z wody, bo zbliżała się do filaru mostu, ratownicy musieli użyć siły. Było to konieczne, ponieważ ta osoba wcale nie chciała na ratowniczą łódkę wejść – opowiada ratownik.

To właśnie alkohol jest najczęstszą przyczyną utonięć. Jak jednak zaznaczają ratownicy WOPR, nie samo spożywanie używek nad wodą jest niewłaściwe. – Niewłaściwe jest wtedy, gdy pod wpływem alkoholu wchodzimy do wody. Wiele osób nie zdaje sobie też sprawy z potęgi żywiołu wody – mówi Czernicki. Dodaje też, że pod tym względem, polskie rzeki i akweny wodne są bardzo specyficzne. – Znajduje się w nich wiele przeszkód nawodnych i podwodnych, które spiętrzają wodę i tworzą wiry. Nawet osoba trzeźwa i posiadająca dobre umiejętności pływackie, może nie wyjść z nich żywa – zaznacza stołeczny ratownik.
Fot. Jakub Ociepa/Agencja Gazeta
Dzieci
Niestety, przygnębiające statystyki utonięć dotyczą także dzieci. Przykładem na to może być tragedia z Jasła. W Wisłoce utonęła 11-letnia dziewczynka, a wraz z nią ojciec, który próbował ją uratować. Do utonięcia dziecka doszło także w częstochowskim zbiorniku wodnym "Bałtyk". Jednak tragedie z udziałem dzieci nie zdarzają się tylko wtedy, gdy oddalą się one samowolnie nad wodę. Wypadki zdarzają się także na kąpieliskach. A tam, odpowiedzialni są za nie rodzice, którzy powinni mieć swoje pociechy na oku przez cały czas.

– Bardzo często jest tak, że zgłaszają się do nas rodzice, którzy są zaniepokojeni tym, że dziecko zniknęło im z oczu. I wtedy trzeba zamknąć kąpielisko, wyprosić wszystkich z wody i rozpocząć poszukiwania takiego dziecka. Na szczęście, zazwyczaj dzieci znajdują się na brzegu, ale pokazuje to jak bardzo rodzice wybiórczo podchodzą do tematu opieki nad swoimi pociechami – tak sytuacje, które występują nad polskim i kąpieliskami regularnie, opisuje nasz rozmówca. To nie brak rozwagi dziecka czy chęć na oddalenie się od rodziców jest tu winne. To brak ostrożności rodziców i niewystarczająca opieka nad nim doprowadzają do dramatów.
Fot. Dominik Sadowski/Agencja Gazeta
Co robić, gdy ktoś obok nas tonie?
No dobrze, a co w przypadku gdy tuż obok nas ktoś stracił grunt pod nogami i nie może poradzić sobie z wodnym żywiołem? Wskakiwać do wody i płynąć na ratunek, czy zostać na brzegu, zadzwonić po pomoc i biernie się przyglądać? Ratownik WOPR Michał Czernicki mówi jasno:

Nigdy nie podejmujemy akcji ratowniczej na własną rękę. Jakkolwiek byśmy nie byli dobrymi pływakami, nigdy tego nie róbmy. Jeśli nie posiadamy odpowiednich umiejętności i sprzętu ratowniczego, to nie jesteśmy w stanie udzielić osobom tonącym konkretnej pomocy. Najważniejsze jest zdrowie i życie osoby ratującej, a dopiero potem ratowanej. Ważne jest, żeby z jednego poszkodowanego nie było dwóch. Zawsze wezwijmy WOPR, pogotowie ratunkowe, policję czy straż pożarną. A jeżeli widzimy, że osoba tonie blisko brzegu, to jedyne co możemy zrobić, to podać jej jakąś długą gałąź lub część naszej garderoby, żeby osoba mogła się tego złapać. Nigdy nie należy podawać swojej ręki czy nogi, bo tonący wciągnie nas ze sobą pod wodę.

Naturalnie, najbezpieczniej będzie, jeśli zdecydujemy się odpoczywać nad strzeżonym kąpieliskiem, które jest stale monitorowane przez ratowników WOPR. Wtedy ewentualna pomoc przybędzie o wiele szybciej.

Co z ratownikami?
Od jakiegoś czasu mówi się o powiększającym się deficycie w ilości ratowników wodnych i coraz mniejszej ilości kandydatów, chcących wykonywać ten zawód. Głównym powodem są oczywiście niskie zarobki. Większość ratowników może liczyć na 2200 złotych brutto miesięcznie, co przy skali odpowiedzialności, przygotowań i stresu jest kwotą śmiesznie niską. Jednak to niejedyny powód.

– Oprócz wynagrodzeń, problemem jest to, że ratownicy zatrudniani przez podmioty prywatne czy fundacje, które nie są WOPR-ami, a tylko podmiotami uprawnionymi do wykonywania ratownictwa wodnego, często zatrudniają ratowników na umowach śmieciowych, co kończy się np. koszeniem przez ratownika trawy przed basenem. Często nie ma też pomieszczeń socjalnych i podstawowych udogodnień – mówi nam Michał Czernicki.

WOPR-owcy
podkreślają także różnice w komforcie psychicznym pracy w Polsce i na zachodzie Europy. – W naszym kraju ratownicy nie są osobami poważanymi. Najczęściej gdy ratownicy interweniują, spotykają się z agresją słowną, a nawet fizyczną. Za granicą jest zupełnie inaczej, tam poleceń ratownika się po prostu słucha. Polskie społeczeństwo jeszcze do tego nie dorosło – kończy rozmowę rzecznik stołecznego WOPR-u.