"Cała władza w ręce PiS". Posłowie "dobrej zmiany" weszli do urzędów miast, opozycja podejrzewa odwet za aferę nagrodową

Mateusz Marchwicki
Osiem miast, osiem miejskich urzędów i posłowie Zjednoczonej Prawicy, którzy weszli do nich po to, aby uzyskać dostęp do miejskich dokumentów. Wszystko w imię "transparentności działań samorządowców" i sprawdzenia, jak i na co wydawane są pieniądze. Dziwnym trafem, "kontrole" odbyły się wyłącznie w miastach rządzonych przez polityków poprzedniej władzy.
Posłowie PiS weszli do urzędów miast rządzonych przez polityków PO i PSL. Domagali się dokumentów. Fot. Tomasz Stańczyk/Agencja Gazeta


Pojawiają się pytania, na jakiej podstawie posłowie weszli do urzędów i zażądali wydania dokumentów? Odbyło się to bez oficjalnych pisemnych zapytań i wniosków. Posłowie i senatorowie mają jednak taką możliwość. A to za sprawą artykułu 19 ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora, który daje przedstawicielom Sejmu i Senatu taką możliwość. I właśnie na te zapisy powołują się kontrolujący urzędy parlamentarzyści.

W wykonywaniu mandatu poseł lub senator ma prawo, jeżeli nie narusza dóbr osobistych innych osób, do uzyskiwania informacji i materiałów, wstępu do pomieszczeń, w których znajdują się te informacje i materiały, oraz wglądu w działalność organów administracji rządowej i samorządu terytorialnego, a także spółek z udziałem Skarbu Państwa oraz zakładów i przedsiębiorstw państwowych i samorządowych, z zachowaniem przepisów o tajemnicy prawnie chronionej.

Inowrocław
– Wykaz umów cywilnoprawnych zawartych w urzędzie miasta i umów o dzieło od 1 marca 2017 roku, listę członków rad nadzorczych, nagrody i premie dla prezydenta oraz podmioty którym umorzono podatki – tych dokumentów zażądali posłanka Ewa Kozanecka i poseł Piotr Król.


– Odpowiedzi są powszechnie dostępne, choćby w Biuletynie Informacji Publicznej. Poseł żąda od moich pracowników i ode mnie, nagle wkraczając do mojego gabinetu, zakłócając pracę urzędu, pokazując legitymację poselską i mówiąc, że mam obowiązek przekazać mu takie informacje. Tak, mam taki obowiązek i je przekażę. Ale najważniejsze pytanie jest o sens takich działań – mówi Ryszard Brejza, prezydent Inowrocławia. W rozmowie z nami, prezydent miasta przyznał, że prace nad kompletną odpowiedzią trwają i szybko się nie zakończą. – To nie jest proste, gdy posłowie i tutejsi radni przychodzą tak nagle i tak nieprzygotowani – mówi naTemat prezydent miasta.

– Na pytanie o to, z czym konkretnie przychodzą, jeden z posłów odczytał mi listę pytań, którą miał spisaną na pomiętej kartki wyciągniętej z kieszeni – relacjonuje prezydenta Brejza. Przy okazji opowiada też, w jaki sposób posłowie byli "przygotowani" do nagłej kontroli.
Fot. UM Inowrocławia
– Oni posunęli się nawet do tego, ze w trakcie tego spotkania wychodzi i kimś konsultowali telefonicznie o co mają mnie zapytać. To było kuriozalne. Momentami przypominało to farsę. Albo tragikomedię. Zmieniali treść swoich pytań, nie byli ich pewni. Nie wiem kto tym sterował, ale takie "konsultacje" pokazują, że na pewno ktoś z Warszawy – opowiada nam Ryszard Brejza. I dodaje: – O co tym państwo chodzi? Chyba tylko o próbę zastraszenia, wprowadzenia chaosu do pracy urzędu lub osobiście zdenerwowania mnie, co się jednak im nie uda.

Czego spodziewa się prezydent Inowrocławia w następnych miesiącach? – Jako miasto, co kilka dni mamy zaszczyt być bohaterami Wiadomości TVP. Wraz z moimi zmanipulowanymi wypowiedziami. Z pokazywaniem miasta jako brudnego, obdrapanego, rozsypującego się. To ma być skompromitowanie mojej osoby. Ale to jest przede wszystkim obraza mieszkańców. To są metody rodem z państwa totalitarnego. I tak będzie w każdym miejscu, gdzie są jeszcze niezależni samorządowcy i mieszkańcy. To jest ugruntowanie władzy totalnej.

Poznań
Poznańscy urzędnicy także mieli pełne ręce roboty przy kompletowaniu dokumentów dla posłów Tomasza Ławniczaka i Tadeusza Dziuby. Jak mówi w rozmowie z naTemat prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak, kontrolujący urząd posłowie domagali się całego wachlarza dokumentacji, która w większości jest dostępna publicznie i dotarcie do niej nie sprawia większych problemów.

– To wejście porównałbym do działań komisarzy ludowych w okresie socjalizmu, gdy wchodzili do różnych instytucji na ludowe kontrole. W Poznaniu odbyło się w asyście kamery TVP. Mojemu zastępcy wtargnęli na spotkanie, w którym uczestniczyło kilkanaście osób. Drugiemu zastępcy także próbowano przerwać spotkanie. A jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, że w nalocie brał udział poseł Dziuba. To on namawiał mnie na start w wyborach. Znamy się od dziesięciu lat, ma mój numer, mógł się umówić – twierdzi prezydent Poznania.
Dalsze kroki w postępowaniu rządzącej większości względem poznańskiego samorządu jest dla Jacka Jaśkowiaka jasne. – Dla mnie to takie działania na pokaz. Jestem przekonany, że przekazane przez nas materiały będą wybiórczo wykorzystywane, przy wsparciu mediów publicznych. Np. informacje o delegacjach - jak to ja czy moi zastępcy nie siedzimy na miejscu, tylko jeździmy po Europie. Oni chyba nie rozumieją, że aby poprawić działanie miasta, pozyskać inwestorów i nie powielać błędnych rozwiązań, po prostu trzeba podróżować, spotykać się z inwestorami.

– Te działania dwójki parlamentarzystów traktuję jako próbę dyskredytowania urzędujących samorządowców i poprawy politycznego wizerunku kandydatów PiS. To rodem z PRL-u: wykorzystanie mediów, służb specjalnych. Oni są przesiąknięci tą komunistyczną mentalnością. Korzystając z okazji, zapytałem o nasz poznański dworzec, kiedy do dawnego budynku wrócą funkcje pasażerskie. Usłyszałem, że za 8 lat. Dlaczego ci posłowie robią populistyczną pokazówkę, a nie zajmą się pracą na rzecz Poznania? – tłumaczy prezydent Poznania.

A czego spodziewa się w tej jeszcze nieoficjalnej kampanii wyborczej? – Spodziewam się jeszcze większej eskalacji tych ataków ze strony służb specjalnych i mediów publicznych, grzebania w życiu prywatnym. Nie wykluczam też zatrzymań przed kamerami. To będzie najbardziej brutalna kampania po 1989 roku – kończy rozmowę poznański polityk.

Dla dobra opinii publicznej
O swoją kontrolę zapytaliśmy posła Tadeusza Dziubę, który kontrolował poznański magistrat. – Poprosiliśmy o dane i informacje w zakresie 12 zagadnień, z których trzy dotyczyły bezpośrednio spółek komunalnych. Z sekretarzem miasta ustaliliśmy, iż w tym ostatnim zakresie zgłosimy się po informacje za trzy tygodnie, bo było oczywiste, że nie ma ich na miejscu – mówi w rozmowie z nami poseł Dziuba.

– W pozostałym zakresie, dotyczącym bezpośrednio funkcjonowania urzędu miasta, poprosiliśmy o dostarczenie dokumentów bezzwłocznie. Dotyczyło to następującej problematyki: nagród osób funkcyjnych i kadry kierowniczej, delegacji krajowych i zagranicznych tych osób, samochodów służbowych i służbowych telefonów komórkowych, składów zarządów i rad nadzorczych spółek komunalnych. Sporą część dokumentów, o które prosiliśmy, otrzymaliśmy w ciągu 3-4 godzin – dodaje.
Fot. screen z materiałów Urzędu Miasta Poznania
Poseł PiS stwierdził także, że mimo "zaskoczenia i dyskomfortu", jakiego doświadczyli sekretarz miasta i urzędnicy, kontrolujący zadowoleni są z przebiegu spotkania. Zapytaliśmy także o termin, w którym kontrole w miejskich urzędach się odbyły. A były to dni, w których obradowała izba niższa parlamentu. Czy nie powinniście Państwo być w tym czasie w Sejmie?

– Wybór terminu jest niewątpliwie kontrowersyjny, ale inicjatorom-posłom chodziło o to, by opinia publiczna zwróciła uwagę na rzadko stosowany instrument dostępu do danych i informacji (art. 19 ustawy – przyp.red.), tym bardziej, że niebawem będą go mogli stosować radni – tak brzmi odpowiedź na nasze pytanie.

Do wyborów samorządowych pozostało kilka miesięcy (choć jeszcze nie wiadomo kiedy dokładnie zostaną przeprowadzone). Patrząc na dotychczasowe metody i nagłe potrzeby kontrolowania samorządów rządzonych przez polityków partii opozycyjnych, podobnych akcji z medialnym zapleczem może być więcej.