Błaszczak idzie w ślady Macierewicza. Właśnie unieważnił zaproszenie do przetargu na dostawę śmigłowców dla armii

Paweł Kalisz
Choć pierwsze śmigłowce dla polskiej armii miały wzbić się w powietrze jeszcze w 2016 roku, to do dziś żołnierze nie otrzymali ani jednej maszyny. I trudno obwiniać o ten stan rzeczy jedynie Antoniego Macierewicza, który anulował kontrakt na dostawę francuskich Caracali. Od 5 miesięcy szefem MON jest Mariusz Błaszczak i jedną z jego decyzji jest... unieważnienie zaproszenia do składania ofert w przetargu na śmigłowce dla armii.
W polskim wojsku próżno szukać nowoczesnych śmigłowców. Zamiast nich na ćwiczeniach żołnierzy WOT pojawiły się konie. Fot. Iwona Burdzanowska / Agencja Gazeta
W październiku 2016 roku minister obrony narodowej Antoni Macierewicz ogłosił, że unieważnia przetarg na dostawy śmigłowców dla polskiej armii. Francuzi, których oferta wygrała i którzy mieli dostarczyć do Polski aż 50 sztuk tych maszyn byli wściekli. I nic dziwnego, kontrakt na dostawę śmigłowców był jednym z największych na dostawy uzbrojenia od czasu wybrania myśliwca F-16 na samolot wielozadaniowy.

Wściekli byli też wojskowi, którzy wskazywali na pilną potrzebę zakupu nowoczesnych maszyn. Śmigłowce, którymi latają polscy żołnierze to generalnie zabytki pamiętające jeszcze czasy Związku Radzieckiego i Układu Warszawskiego, które raczej powinny stać w muzeum, a nie latać. Szczególnie dramatyczna sytuacja jest w lotnictwie morskim, gdzie śmigłowce Mi-14 są nie tylko stare, ale na granicy śmierci technicznej. To, że wciąż latają to wynik ciężkiej pracy mechaników lub zwyczajny cud. Ale na nowoczesne śmigłowce czekają też żołnierze wojsk lądowych i sił specjalnych.


Gdy Antoni Macierewicz anulował przetarg, a wiceminister Bartosz Kownacki obrażał Francuzów mówiąc, że od Polaków uczyli się jeść widelcem, media i wyżsi dowódcy byli mamieni obietnicami, że zamiast Caracali już wkrótce polskie wojsko będzie latać śmigłowcami amerykańskimi BlackHawk. Minister Macierewicz osobiście zapewniał, że dwie pierwsze takie maszyny wejdą do służby jeszcze w 2016 roku, a 8 następnych zaraz na początku następnego roku. Ten, kto nie uwierzył w te terminy miał rację. Nowe śmigłowce ani nie poleciały w grudniu 2016, ani w styczniu 2017, ani nawet w styczniu 2018, gdy Antoni Macierewicz rozstawał się ze stanowiskiem szefa MON.

Śmigłowce, które dziś latają polscy żołnierze są jak Frankenstein. Żywe trupy składane z kilku – z tej wzięty jest silnik, z innej rotor, z jeszcze innej kadłub czy awionika. Zamiast nowych maszyn jest za to nowy minister. Ale Mariusz Błaszczak zdecydował się podążać ścieżką wytyczoną przez swojego poprzednika. W środę 13 czerwca pojawiła się informacja, że Inspektorat Uzbrojenia Ministerstwa Obrony Narodowej unieważnił zaproszenie do składania ofert ostatecznych na śmigłowce bojowego poszukiwania i ratownictwa. Do przetargu zgłosiły się trzy firmy, WSK "PZL Świdnik", konsorcjum PZL Mielec oraz Sikorsky Aircraft Corporations i konsorcjum Airbus Helicopters z Heli Invest.

Wygląda na to, że znowu nic z tych zakupów nie wyjdzie. Decyzją ministerstwa kolejny raz odwlekany jest zakup śmigłowców. Choć minister Błaszczak zapewnia, że rząd nie rezygnuje z zakupu nowoczesnych maszyn, to trudno dziś nie odnieść wrażenia, że kwestia przetargu została właśnie odłożona na "po wyborach".

I trudno się dziwić, rząd ma obecnie inne priorytety – zmieniane są zasady przyznawania świadczeń w ramach programu 500+, prezydent niedawno podpisał ustawę o świadczeniu 300 zł na wyprawkę dla każdego ucznia. Te programy kosztują miliardy złotych. Gdy niepełnosprawni protestowali w Sejmie usłyszeli, że nie mają co liczyć na 500 zł stałego dodatku, bo budżet nie jest z gumy. A jeśli w budżecie nie ma pieniędzy, to polscy żołnierze dalej będą latać śmigłowcami naprawianymi na przysłowiową gumę do żucia.