Prof. Dudek #TYLKONATEMAT: Duda będzie musiał zapłacić na Nowogrodzkiej ogromną cenę. Mogą chcieć czegoś, co go upokorzy

Jakub Noch
Jest sporo projektów, które leżą w "zamrażarce", bo PiS nie udało się dogadać z Pałacem Prezydenckim. I zapewne z tej puli będą brane tematy politycznego handlu. W zamian za zgodę na referendum mogą chcieć czegoś takiego, co posłuży do upokorzenia prezydenta. Bo polska polityka jest okropnie małostkowa, także w obrębie obozu rządzącego... – mówi #TYLKONATEMAT prof. Antoni Dudek z Instytutu Politologii UKSW.
W rozmowie z naTemat.pl prof. Antoni Dudek przekonuje, że prezydenta Andrzeja Dudę czeka trudny polityczny handel z PiS. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Bywa profesor w różnych mediach i zna naszą branżę ze wszystkich stron. Może więc pan potwierdzić słowa premiera Morawieckiego i wicepremiera Glińskiego, że "80 proc. tytułów jest przeciw PiS"?

Ja tego w procentach nie potrafię ocenić. Poza tym, jedne media nie są równe innym. Jak w takim kontekście "wycenić" TVP? Jak ją zestawić na przykład z waszym serwisem? Przecież porównanie jeden do jednego byłoby absolutnie bez sensu, bo "siła medialnego rażenia" TVP – telewizji niegdyś publicznej, a dziś rządowej – jest znacznie większa niż naTemat.pl, które niewątpliwie PiS nie sprzyja.


W pewien sposób mogę się tylko zgodzić z premierami w kwestii tego, że pewną przewagę mają media "dobrej zmianie" niechętne. Na pewno nie mówimy tu jednak o 80 proc. rynku. Tak intuicyjnie, oceniałbym, że to przewaga tylko nieco ponad 50 proc.

I ta przewaga bardzo szkodzi PiS? Gdyby media krytyczne wobec partii rządzącej były w mniejszości, to nie miałaby ona kłopotów wizerunkowych, a poparcie dla niej byłoby znacznie wyższe?

Nie sądzę. PiS ma TVP i kilka stacji radiowych, które bardzo im sprzyjają, oraz sporą przestrzeń w prasie i internecie. Trudno więc spodziewać się, że gdybyśmy mieli na rynku medialnym dominację redakcji przychylnych PiS, to partia rządząca cieszyłaby się dużo większym poparciem. To tak nie działa.

O czym świetnie przypominają doświadczenia z epoki PRL. Przecież PZPR miała praktycznie wszystkie media, a siła mediów drugiego obiegu i Radia Wolna Europa była tak naprawdę niewielka. Jednak komuniści i tak tracili poparcie. Ponieważ nawet pełna monopolizacja mediów nie jest żadną receptą na utrzymanie władzy. Coś takiego co najwyżej pomogłoby utrzymać część tych najmniej wyrobionych wyborców, takich "jednoźródłowych".

Pamiętajmy też o różnicach między dzisiejszą Polską a PRL. Wtedy rzeczywiście większość Polaków włączała "Dziennik Telewizyjny" na TVP 1 o godz. 19:30 i coś z tej propagandy sączyło im się do głów. Dzisiaj większość ludzi czerpie wiadomości z internetu, gdzie mamy ogromne zróżnicowanie źródeł. Nikt nie wchodzi ciągle tylko na jeden portal. Nawet gdyby PiS przejął więc wszystkie stacje telewizyjne w Polsce, to poparcie dla nich wzrosłoby co najwyżej minimalnie.

Media prywatne będą kolejnym frontem działania "dobrej zmiany"?

O tym mówi się przecież od bardzo dawna, jako o tzw. repolonizacji mediów. I ja nawet byłbym skłonny uwierzyć w narrację, że mamy nadreprezentację obcego kapitału w polskich mediach. Szczególnie, gdy porównamy nasz rynek z tym w Niemczech i kilku innych silnych państwach Europy Zachodniej.

Pytanie tylko, czy jest w Polsce kapitał prywatny, który byłby skłonny zainwestować w to repolonizowanie mediów. I tu niestety mam obawę, że jedynym chętnym do tego kapitałem okazałyby się spółki Skarbu Państwa. A to mi się kompletnie nie podoba! To nie byłaby żadna repolonizacja, a upaństwowienie.

Mam jednak wrażenie, że do wyborów parlamentarnych PiS będzie już unikało otwierania nowych frontów. Jeśli taki temat się pojawi, to raczej dopiero w kolejnej kadencji Sejmu. O ile oczywiście PiS utrzyma samodzielną większość. Teraz będą raczej działali zgodnie z tą niedawną zapowiedzią wicemarszałka Terleckiego, że "dobra zmiana"na razie unika kolejnych kontrowersyjnych tematów. Ten projekt pozostaje więc w szufladzie prezesa Kaczyńskiego na Nowogrodzkiej.

Wybierze się pan na prezydenckie referendum?

Nie, nie wybieram się. Zresztą nie wiemy, czy do niego w ogóle dojdzie... Tak czy inaczej, jestem zwolennikiem organizowania tylko referendów stanowiących. Czyli takich, w których konkretny akt prawny się zatwierdza lub odrzuca. Naprawdę, tylko takie referendum ma sens. Niestety, Andrzej Duda chce organizować referendum jedynie opiniodawcze.

To, co w tej sprawie robi prezydent, jest wielkim błędem. Rzutującym przede wszystkim na jego pozycję. Bo jeśli nawet PiS pozwoli w Senacie na przeprowadzenie referendum, to Andrzej Duda będzie musiał na Nowogrodzkiej zapłacić za to ogromną cenę. PiS mu tego za darmo nie da, bo mają świadomość ryzyka, z którego prezydent kompletnie nie zdaje sobie sprawy.

Przecież niska frekwencja w takim referendum – wielce prawdopodobna – zainicjuje falę niezwykle silnych ataków na jego inicjatorów. Może w nim zagłosować mniej więcej tyle osób, co w referendum Komorowskiego z 2015 roku, ale będzie ono znacząco droższe, bo dwudniowe. I cóż z tego, że dowiemy się o opinii 10-15 proc. Polaków...?

Tymczasem za 1/100 kwoty potrzebnej do organizacji prezydenckiego referendum – a mowa o ok. 170 mln zł – można zrobić bardzo dogłębne badania socjologiczne na temat opinii Polaków o zmianach w konstytucji. Takie, na naprawdę reprezentatywnej próbie. Prezydent w ten sposób dostałby świetne dane o opinii Polaków i to jeszcze pogłębione o tematy, których w tych 15 pytaniach nie zmieści. Wtedy powinien przyszykować projekt nowej konstytucji i zacząć lobbować w parlamencie za jej zmianą.

Jaka może być ta polityczna cena, którą Andrzej Duda usłyszy podczas targów na Nowogrodzkiej?

To może być wiele kwestii. Jest sporo projektów, które leżą w "zamrażarce", bo PiS nie udało się dogadać z Pałacem Prezydenckim. I zapewne z tej puli będą brane tematy politycznego handlu. Na pewno będą to kwestie znaczące. Na przykład takie, jak ustawa degradacyjna. Mogą chcieć czegoś takiego, co posłuży do upokorzenia prezydenta. Bo polska polityka jest okropnie małostkowa, także w obrębie obozu aktualnie rządzącego...

Ciekawym przedmiotem takiego handlu może być też zawetowana przez prezydenta Dudę ustawa o Regionalnych Izbach Obrachunkowych. Przecież to dla PiS byłby niezwykle atrakcyjny projekt w kontekście ewentualnej klęski w wyborach samorządowych. Przypomnijmy, że tego dotyczyło pierwsze weto prezydenta.

W mediach nie wzbudziło to wówczas zbyt wiele zainteresowania, choć było niezwykle ważne. Bowiem Andrzej Duda zblokował stworzenie narzędzia pozwalającego rządowi ingerować w sprawy absolutnie każdego samorządu bardzo dogłębnie. To był projekt, który pozwalał – mówiąc wprost – na ukrócenie samorządu w Polsce.

Czy po powrocie prezesa Kaczyńskiego ze szpitala powinniśmy spodziewać się nowych przetasowań? A może jakiegoś przyspieszenia?

Pewne kluczowe decyzje prezes z pewnością wkrótce podejmie. Sporo spraw się mu przecież nagromadziło przez ten czas spędzony w szpitalu. On stamtąd też wydawał polecenia, ale warunki nie były jednak sprzyjające, by zająć się wszystkimi tematami. Mówi się choćby o małej rekonstrukcji rządu w postaci dymisji ministrów Tchórzewskiego i Jurgiela. Co zapewne pomogłoby poprawić wizerunek rządu. Zwłaszcza dymisja Krzysztofa Jurgiela, którego każdy występ w mediach jest po prostu porażką. On nie jest za dobrym ministrem, ale mam wrażenie, że ministrem jest i tak lepszym niż wynika to z obrazu, który sobie "wykreował"...

Nie spodziewam się jednak żadnych zmian olbrzymich. PiS będzie próbowało w obecnej konfiguracji dojechać do wyborów samorządowych. A najważniejszym tego powodem może być fakt, iż Jarosław Kaczyński podobno chce wkrótce wrócić do szpitala i spędzić na leczeniu praktycznie całe wakacje. Bardzo ciekawe, czy będzie w stanie wziąć udział w decydującej fazie kampanii samorządowej. Czy będzie w stanie objechać kluczowe miejscowości i wesprzeć kandydatów PiS? Dla kształtu sceny politycznej bardzo istotne będzie też to, kto wcześniej będzie ten objazd robił za prezesa.