Mały miejski statek kosmiczny. BMW i3s to nie tylko "dziwny" elektryk. To pełnowymiarowe auto do miasta i na weekend

Mateusz Marchwicki
Umówmy się – BMW i3s to kość w gardle tradycyjnych odbiorców tej bawarskiej marki. Mały, miejski, o dziwnej stylistyce, a w dodatku elektryczny. To zaprzeczenie wszystkim cech stereotypowego BMW. Czasy w motoryzacji się jednak zmieniają, a wraz z nimi samochody tej marki. Co oferuje ten zwinny samochodzik i czy warto go kupić?
Sylwetka BMW i3s szybko się nie zestarzeje. Fot. Mateusz Marchwicki/naTemat
Nie ma co ukrywać – bardzo mocno trzymam kciuki za rozwój "elektryków" i rewolucję w budowie baterii, które byłyby o wiele wydajniejsze, trwalsze, szybsze w ładowaniu i z czasem tańsze niż obecne. Oczywiście, nic nie zastąpi genialnego pomruku niektórych stosunkowo niewielkich silników benzynowych (choćby tego w Mini Cooperze S) czy ryku i smrodu spalin w takiej bestii jak Porsche 911 GT3 RS. Jednak przeciętna droga do pracy, supermarketu i na wakacje na Mazurach to nie tor wyścigowy, a do codziennej eksploatacji potrzebny nam oszczędny samochód, który przewiezienie nas z punktu A do punktu B. Czy takie jest BMW i3s? I tak, i nie.
Fot. Mateusz Marchwicki/naTemat

Oby być pierwszym na światłach

Największą radochę w tym samochodzie sprawia... ruszanie. Jeżeli uda nam się ustawić na czerwonym świetle jako pierwszym, po zapaleniu "zielonego" możemy rozkoszować się pozostawieniem w tyle nawet największych drogowych chojraków. Uwierzcie na słowo – obserwowanie pełnych zaskoczenia min, gdy tym małym samochodem ruszamy jak wypaleni z armaty, wywołuje na twarzy kierowcy szelmowski uśmieszek. Trzeba jednak uważać, bo błyskawicznie osiągamy prędkość, która na miejskich ulicach nie jest bezpieczna i dozwolona.
Fot. Mateusz Marchwicki/natemat
A co po ruszeniu? Do wyboru mamy cztery tryby jazdy: Sport, Comfort, Eco Pro i Eco Pro+. W każdym przyspieszenie jest błyskawiczne, a różnice widać dopiero w prędkości maksymalnej i wyposażeniu dodatkowym, które może działać lub nie. I tak w dwóch pierwszych trybach można osiągnąć prędkość maksymalną i korzystać ze wszystkich udogodnień w samochodzie. Eco Pro zakłada nam kaganiec na 130 km/h. Najbardziej oszczędny tryb ogranicza prędkość maksymalną do 90 km/h i wyłącza nam... klimatyzację. Z wyposażenia pokładowego to właśnie ona pożera najwięcej energii. Oprócz tego... nie słychać nic. Tylko przy przyspieszaniu, można usłyszeć dźwięk podobny do włączanego odkurzacza.

Wysoki, krótki i szeroki

A jak to wygląda na zewnątrz? BMW i3 wygląda dosyć specyficznie. Bryła tego samochodu jest stosunkowo krótka i sprawia wrażenie szerokiej, a wszystko postawione na dużych kołach, co daje wysoką pozycje za kierownicą. Nie oznacza to jednak przechyłów w zakrętach – wszystko jest dosyć sztywne i stabilne. Nawet na trasie szybkiego ruchu nie trzeba obawiać się jadących obok ciężarówek. Do tego kanciasty przód i obły, nagle kończący się tył okraszone reflektorami LED. Krótko mówiąc: miejski minivan.
Fot. Mateusz Marchwicki/naTemat

Minimalistyczny statek kosmiczny

Mówiąc o wnętrzu należy zacząć od... otwierania drzwi. A nie jest to typowy przypadek, bowiem w BMW i3 otwierają się one w odwrotnym kierunku. Wygląda to efektownie, jednak na ciasnym parkingu, to rozwiązanie się nie sprawdza. W dodatku, żeby wejść na tylne siedzenie, najpierw trzeba otworzyć przednie drzwi.
Kokpit to pokaz ascetyzmu: dwa ekrany, kilka przełączników do radia i klimatyzacji, wielki przełącznik "skrzyni biegów" umieszczony za kierownicą oraz pokrętło sterowania menu między fotelami. To praktycznie wszystko. Na ekranie umieszczonym za kierownicą mamy wszystko co musimy wiedzieć o prędkości, zasięgu i stanie naładowania akumulatorów. Na tym większym obsługujemy multimedia. Wszystko działa intuicyjnie i bez niepotrzebnych udziwnień. Bagażnik nie jest tak mały, jakby mogło się wydawać, jednak jest jeden mankament – ustawienie foteli. Brak elektrycznego regulowania da się wytłumaczyć oszczędnością energii i dodatkową wagą. Jednak skokowe ustawianie foteli, jak z samochodów sprzed 15 laty już nie.
Fot. Mateusz Marchwicki/naTemat

Tankowanie, a raczej ładowanie

Obserwowanie grafiki pokazującej stan naładowania akumulatorów przypomina czasami grę komputerową. Przyspieszamy lub jedziemy z wysoką prędkością – zapasy prądu kurczą się szybko i gubimy cenne "procenty". Jeśli toczymy się w korku lub hamujemy bez użycia hamulca, odzyskując energię – zyskujemy dodatkowe kilometry. Przychodzi jednak czas na "tankowanie samochodu". Możemy to zrobić ze zwykłego domowego gniazdka (naładowanie do pełna trwa 8h), albo przez stacje szybkiego ładowania (3 godziny). Ja postanowiłem naładować pojazd "na mieście". Jak się potem okazało, to był błąd.
Fot. Mateusz Marchwicki/naTemat
Żeby była jasność – nie była to wina samochodu, a operatora (jedna z największych firm dostarczających prąd w Polsce) stacji ładowania. Co się dokładnie stało? Testowe BMW i3s postanowiłem podłączyć do stacji ładowania na Placu Bankowym w Warszawie. Wszystko szło jak z płatka, do momentu, gdy chciałem odłączyć kabel i odjechać do pracy. Z wtyczką podłączaną do samochodu nie było problemów, z tą od stacji ładowania było o wiele gorzej. Zacięła się blokada w gniazdku, która uniemożliwia odłączenie i kradzież przewodu. Po 20 minutach prób, zadzwoniłem do operatora po pomoc, której nie otrzymałem. Dość powiedzieć, że samochód (a raczej przewód) odzyskałem po.... 18 godzinach, spóźniłem się do pracy i wykonałem... 26 telefonów, które odsyłały mnie albo do innego działu (a ten z kolei do tego poprzedniego), albo do przypadkowego elektryka. Co pomogło? Wandalizm. Ktoś próbował zniszczyć ładowarkę i przez to blokada puściła. Czy był to zwykły chuligański wybryk, czy próba kradzieży przewodu – tego nie dowiem się już nigdy. A jaki z tego morał? Taki samochód najlepiej ładować w domu. Albo przy sprawdzonej stacji ładowania. I to nie w weekend.
Fot. Mateusz Marchwicki

Ekologia kosztuje

I to jest największy mankament tego samochodu. Tanie jeżdżenie na prąd, komponenty samochodu wykonane z materiałów pochodzących z recyklingu (plastik, metal i kompozyty) lub zrównoważonych hodowli i upraw (wełniane, skórzane i drewniane elementy wykończenia) to bardzo dobre rekomendacje. Do tego można dołożyć nietuzinkowy wygląd i praktyczność w niedużym nadwoziu. Jednak ceny zaczynające się od 179 700 złotych za wersję "s" mogą przyprawić o zawrót głowy. Według konfiguratora "moja" wersja (bez skórzanej tapicerki i szklanego dachu, ale z rozbudowanymi multimediami) byłaby jeszcze droższa – 221 000 złotych. Jak na samochód, którym nie wybierzemy się dalej niż 130 km od miasta, to drogo. Jak widać, ekologia i technologia muszą kosztować. Przynajmniej na razie.