Miesiącami żyła w ośrodkach dla bezdomnych. Teraz opowiada, jak wygląda "życie" tam, gdzie nikt nie zagląda

Piotr Burakowski
71-letnia pani Ewa po śmierci męża mieszkała w czterech ośrodkach dla bezdomnych. Mnie opowiedziała, jak wygląda życie w miejscach, do których większość z nas nigdy nie trafi. – Nikt panu w to nie uwierzy – przekonuje. Z ostatniego schroniska wyprowadziła się w 2015 roku, lecz rozmawiała niedawno z bezdomnym, który przebywał z nią w jednym z takich ośrodków i wciąż w nim mieszka. Powiedział, że przez parę lat od jej wyjazdu nic się nie zmieniło na lepsze – bywa jeszcze gorzej.
Niewielu bezdomnych decyduje się na życie w ośrodku. Fot. Krzysztof Szatkowski / Agencja Gazeta
Higiena, czyli gdzie i jak?
Naszej bohaterce najbardziej wrył się w pamięć ośrodek w Gałowie (gmina Szczecinek). I swoją opowieść zaczyna z grubej rury. – Jak ktoś zrobił kupę, wycierał o ścianę paluchy. Nie dawali papieru toaletowego – wspomina. – Był tam jeden prysznic zakrywany ceratką. Kiedy kąpała się kobieta, w tym samym czasie golił się mężczyzna. Kibel był taki, że musiałam podwijać nogawki od piżamy, bo było nasikane na podłodze. Brakowało sprzątaczki. Brałam szmatę i wszystko wycierałam, żebyśmy mogły z chorą córką normalnie korzystać z toalety. A papier toaletowy musiałam sobie oczywiście kupić. Około kilometra dalej był sklepik, gdzie można było dostać gąbkę lub pastę do zębów. Bo przecież pasty to pan nie dostał. Nie mieliśmy środków czystości albo proszku, żeby chociaż ręcznie wyprać ubrania – zdradza 71-latka.


Na takie zarzuty odpowiada przewodnicząca zarządu Stowarzyszenia Pomocy Nieuleczalnie Chorym i Bezdomnym Pro-Bono Ewa Hurnowicz, która dba między innymi o schronisko w Gałowie. – Jest papier toaletowy, kupuję go całymi sztangami. Co więcej, mamy magazynek wypełniony chemią gospodarczą i środkami higienicznymi. Robimy na bieżąco zakupy. Aktualnie są dwa prysznice, ale proszę pamiętać, że jest to ośrodek na 30 osób. W pokojach mieszkają po dwie-trzy osoby, a czasem żyją pojedynczo. To nie jest moloch – argumentuje Hurnowicz.

Problemem są nie tylko trudne warunki, ale i agresywni pensjonariusze. Kontrola w schroniskach pozostawia bowiem wiele do życzenia. – Zostałam pobita przez pensjonariusza. Uderzył mnie kulą od laski w głowę, a wcześniej opluł. Nie wiem, dlaczego to zrobił. Agresywny facet, podobno były policjant. Mówili na niego generał – opisuje pani Ewa. Kierująca ośrodkiem Hurnowicz stwierdza, że w ośrodku dba się o bezpieczeństwo. – Pilnuję go ja czy też osoba, która pełni funkcję kierownika. Ale wiadomo, że nie mamy do czynienia z aniołami. Zdarzają się incydenty – tłumaczy Hurnowicz.

Z relacji pani Ewy wynika, że schroniska, w których pomieszkiwała, były w gruncie rzeczy pozbawione pracowników, którzy dbaliby o spokój i porządek. – We wszystkich ośrodkach, w których przebywałam, był tylko kierownik lub prezes, jego zastępca i sekretarz stowarzyszenia. Gotowali bezdomni, żeby mieć zajęcie. I sprzątali. Żeby to jakoś wyglądało, żeby były zaścielone łóżka – mówi pani Ewa.
Niejeden bezdomny woli spać na klatce schodowej niż w schronisku.Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Gazeta
Jeść przecież trzeba
Innym ośrodkiem, o którym opowiedziała pani Ewa, jest schronisko w Rynowie (gmina Łobez). – Chyba byłam najnormalniejsza w Rynowie. Bo tam byli alkoholicy, narkomani i kryminaliści. Alkoholik jak nie miał co pić, to latał wściekły. Pijacy czasem bili się ze sobą. Uciekałam do łóżka, żeby na to nie patrzeć. Kierowniczki nie było przy bijatykach – opowiada pani Ewa.

– Bezdomni są bardzo bezwzględni wobec siebie. Jak miałam pieniądze, to musiałam je chować w ostatnią dziurę, bo mi przetrzepywali rzeczy. Szukali mojej portmonetki. Chowałam ją do wersalki. Kiedy wychodziłam na dwór, wkładałam portmonetkę do torebki. Parę razy zginęła mi już gotówka. Gdy zgłosiłam to kierowniczce, powiedziała, że "trzeba było lepiej pilnować". Nie było możliwości, żeby ona przechowywała nasze fundusze – dodaje.

W Rynowie pani Ewa przebywała wraz z 40-letnią chorą córką Magdą. Obie chodziły głodne, bo zdarzało się, że w schronisku podawano przestarzałe jedzenie. – Magda powiedziała: "Mamo, jestem głodna. Muszę pójść do Łobza". A z Rynowa do Łobza może pan zobaczyć na mapie, ile jest kilometrów. Później targała siatki. Jak stop się zatrzymał, to dobrze. Jak się nie zatrzymał, to musiała iść pieszo – przybliża pani Ewa.

– Kierowniczka zrobiła awanturę: "Po co przynosisz to żarcie, skoro masz co żreć? Zobacz, tu jest pełna lodówka". Ale Magda mogła w końcu schować do niej serki, które sama przyniosła. Na drugi dzień powiedziała: "Mamo, kupisz świeżego chleba i zjemy serek. Nie będziemy musiały jeść tego spleśniałego pieczywa". Kupiłam więc chleb, ale w kuchni nakrzyczeli na córkę: "Jak to, wchodzisz bez zezwolenia! Do kuchni się nie wchodzi, stoi się przed drzwiami i prosi się, żeby otworzyli lodówkę". "Poproszę ten serek, który wczoraj przyniosłam" – odpowiedziała Magda. Drzwi lodówki otworzył dyżurny, bo tam nie było kucharzy, tylko dyżurni – bezdomni, którzy umieli trochę gotować, ale było takie żarcie, że normalnie wychodziło z gęby – i zajrzał do wnętrza: "Nie ma serka, inni głodni to zjedli" – przywołuje 71-latka.
Schroniska dla bezdomnych są najbardziej oblegane zimą, ale wielu i tak wybiera dworce PKP.Fot. Artur Kubasik / Agencja Gazeta
Spanie
Pani Ewa wzięła sprawy w swoje ręce i zawiadomiła policję o tym, jakie posiłki podaje się bezdomnym w Rynowie. – Miałam z tego powodu tylko straszne przykrości. Kiedy powiedziałam funkcjonariuszom, że podają tu spleśniałe jedzenie, kierowniczka wyjęła w zastępstwie świeże, a nie cuchnące masło. Policjanci nie zorientowali się, co tak naprawdę się tam wyprawia. Mnie kierowniczka, za przeproszeniem, opieprzyła i zostałam wywieziona do ośrodka w Łagiewnikach, gdzie było jeszcze gorzej – twierdzi pani Ewa.

Po tym, co opowiedziała mi pani Ewa, zadzwoniłem do Heleny Stachowiak, która jest kierowniczką schroniska w Rynowie prowadzonego przez stowarzyszenie Diogenes. Zapytałem o jedzenie, które otrzymują pensjonariusze. – W ośrodku ludzie mają zapewnione cztery posiłki dziennie: śniadanie, drugie śniadanie, obiad i kolację. Przy drugim śniadaniu dostają kawę. Normalną kawę, a nie zbożową. Dajemy im owoce, jogurty, słodycze. Na obiady mają zupę, a na drugie danie, które jest co dwa dni, dostają rybę albo mięso. Nigdy nam się nie zdarzyło, żeby cokolwiek było niedobre, nieświeże. Mamy kontrolę sanepidu, dlatego jest nierealne, aby w takim miejscu były rzeczy, które nie nadają się do jedzenia – odpowiada Stachowiak.

Posiłki to jedno, ciasnota zaś to druga rzecz, z którą zetknęła się w Rynowie pani Ewa. – W pokoju były trzy łóżka, a miał on pięć metrów kwadratowych. Łóżko koło łóżka. Jak się człowiek podniósł, to osoba, która akurat ścieliła łóżko, była przepychana na ścianę. Musieliśmy odklejać drewniane listwy, żeby wygrzebać pluskwy, bo one chodziły po pokoju. Moja córka została pogryziona – przekonuje pani Ewa.

– Ciasno jest wtedy, kiedy przychodzi okres zimowy. Potrzebujących jest bardzo dużo. Maksymalnie przyjmuję do 45 osób. Wówczas ośrodek jest naprawdę zapchany – wyjaśnia Stachowiak. Kiedy mówię, że na stronie ośrodka widnieje informacja, że zimą maksymalnie przyjmuje się 30 osób, plus ewentualnie dwie dodatkowe, moja rozmówczyni tłumaczy, skąd taka niejasność. – Powiedziałam o 45, ponieważ – jeśli jest taka potrzeba – umieszczamy też bezdomnych na stołówce. Jeżeli na dworze jest mróz, śnieg i znajdzie się osoba, która inaczej zamarznie. W okresie zimowym są ogólnopolskie akcje, które pokazują, że mamy obowiązek przyjmować takie osoby. By ludzie byli chociaż pod dachem, a nie gdzieś w rowie, mrozie, śniegu.

Inni bezdomni, z którymi rozmawiałem, podkreślali, że schroniska są wręcz ostatnim miejscem, które by odwiedzili. – Robaki, brud, syf, można wszy złapać, a na dodatek cię okradają. Ja tam nigdy nie pójdę. Wolę spać na klatce. Byłem w schronisku raz. Wszedłem i wyszedłem – i mi wystarczy – powiedział mi 40-letni bezdomny z Warszawy imieniem Bartosz.

Pani Ewa twierdzi, że dostawała nawet spleśniałe jedzenie w schroniskach.Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta
Pieniądze
We Włocławku z kolei spotkałem bezdomnego, który ubolewał nad tym, że schroniska bezprawnie pobierają i przechowują jego pieniądze. Na ten problem zwraca też uwagę pani Ewa, która nadmienia, że w części ośrodków kierownictwo odbierało jej emeryturę. Tak "zabezpieczano się" przed brakiem opłaty za pobyt.

Ile pani Ewa zapłaciła za przebywanie w rynowskim schronisku? – Miałam około 1000 złotych emerytury. Płaciłam 700 złotych, więc zostawało mi 300 złotych – wylicza. – Córka musiała płacić za siebie drugie 700 złotych. A ponieważ miała jedynie około 400 złotych renty socjalnej, to dokładałam resztę z własnej kieszeni. Nie dostałam za wpłatę ani jednego pokwitowania w żadnym ośrodku. Jak poprosiłam o pokwitowanie, to się pukali w głowę: "Jak to, bezdomna i jeszcze chciałaby mieć pokwitowanie, że dokonała jakiejś wpłaty" – wspomina.

Helena Stachowiak odpowiada też na moje pytanie, skąd schronisko czerpie pieniądze. – Nie jesteśmy znikąd finansowani. Schronisko utrzymuje się wyłącznie z tego, co płacą ośrodki opieki społecznej, bo to one opłacają pensjonariuszom pobyt. Ci, którzy mają dochody, sami wnoszą opłatę. Z tych pieniędzy gospodarujemy. Mamy także pomoc z różnego rodzaju hurtowni. W tej chwili jest takie wsparcie. Nie wszystkie instytucje się odwróciły i powiedziały: "Nie, my nie dajemy, bo musimy zapłacić VAT, jeśli coś wam damy". Akurat mamy tak fajnie, że jeszcze z nami współpracują, dlatego problem z żywnością u nas nie występuje – słyszę w odpowiedzi.

Stachowiak dopytywana o pluskwy, o których wspomniała pani Ewa, tłumaczy się tym, że nie wszyscy bezdomni dbają o higienę. Dodaje jednak, że w schronisku walczą, by pensjonariusze o siebie dbali. Pobyt w ośrodku kosztuje obecnie 18 złotych dziennie.

Pani Ewa od paru lat mieszka w lokalu socjalnym, którego warunki nie powalają, ale i tak są o niebo lepsze niż w schroniskach dla bezdomnych. 71-latka otrzymała mieszkanie dzięki staraniom Ośrodka Pomocy Społecznej z Reska (powiat łobeski), skąd pochodzi. Żyje razem z córką Magdą. Obie utrzymują się z emerytury, pomocy społecznej i tego, co dorobi Magda. – Za nic w świecie nie chciałabym wrócić do ośrodka – podsumowuje pani Ewa.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Zobacz, co robisz bezdomnemu, gdy dajesz mu bułkę czy pięć złotych. Rozmowa, która otwiera oczy [WYWIAD]

Bezdomni z Warszawy o samochodach dla Rydzyka. "To on powinien rozdawać nam rzeczy, a nie my jemu"