"Jestem taka piękna" to najlepszy słaby film, jaki ostatnio widziałam

Katarzyna Gargol
Gdyby Kopciuszek żył w naszych czasach, nazywałby się Amy Schumer. Do północy podbijałby świat, korzystając z dobrodziejstw metamorfozy, która na niego w magiczny sposób spłynęła, a po zmianie karocy w dynię, upijałby się do nieprzytomności, szukając pocieszenia w ramionach starych sprawdzonych przyjaciółek. Kopciuszek byłby jedną z nas i bawiłby nas tym podobieństwem.
Trzeba uderzyć głową o coś twardego, żeby kobieta zaczęła uważać siebie za atrakcyjną? – takie pytanie zadają krytycy filmu "Jestem taka piękna" z Amy Schumer w roli głównej. Fot. materiały prasowe
W swoim najnowszym filmie komiczka i standuperka Amy Schumer idzie na wojnę ze wszystkimi ograniczeniami, jakie kobiety napotykają w drodze do samoakceptacji. Oczywiście nie trzeba być Vasco da Gama, żeby tu i teraz odkrywczo sobie powiedzieć, że największą przeszkodą w akceptacji siebie jesteśmy my same. Warto jednak pamiętać, że w takiej sytuacji świat zewnętrzny potrafi bezlitośnie sprzyjać. Weźmy na przykład takie panie w butikach, które doskonale wiedzą, jak postępować z klientkami, jednak w toku standardowych działań potrafią dotknąć do żywego.


"W sklepie mamy małą rozmiarówkę, ale swój rozmiar znajdzie pani w sklepie internetowym" – słyszy Renee Bennett w butiku, gdy próbuje wybrać sobie coś ładnego. Przeżyłam to. W sklepie z kostiumami kąpielowymi, gdy i tak już skutecznie straumatyzowana jedynymi słusznymi wizerunkami kobiet w bikini łypiącymi na mnie z każdej ściany butiku nieopatrznie sięgnęłam po majtki "do pary” wybranego wcześniej biustonosza. Tak mi się wydawało, że ”do pary”. Ekspedientka, próbując mi pomóc, bo przecież ”chętnie pomoże”, wprawnym ruchem szybciutko odłożyła je na półkę, informując/tłumacząc/indoktrynując (niepotrzebne skreślić), że to są przecież brazyliany. Wówczas się dowiedziałam, że istnieją światy, w których nie zasługuję na własne brazyliany. No przecież.

Przeciętność w roli głównej
Fabuła ”Jestem taka piękna” w kilku zdaniach brzmi następująco: Przeciętna i zakompleksiona Renee ma dosyć swojego nudnego życia, w którym jedynymi rozrywkami są jej dwie przyjaciółki oraz praca w piwnicy firmy kosmetycznej. Życie Renee obarczone jest deficytem urody i nadmiarem kilogramów i to właśnie w tym dziewczyna upatruje przyczynę wszystkich niepowodzeń.

Pewnego dnia postanawia jednak wziąć sprawy w swoje ręce, rusza na siłownię jak po swoje, wskakuje na rowerek i… spada z niego, uderzając głową w kawał żelastwa, który przy okazji wciąga w swoje tryby jej pokaźny koński ogon. Jeśli macie wątpliwości, czy zadebiutować na siłowni, ta scena z pewnością je rozwieje na korzyść kanapy, popkornu i Netflixa. To, co dzieje się później, jest już klasyczną historią Kopciuszka. Renee odzyskuje przytomność i odkrywa, że jest teraz kobietą idealną. Choć nie jest. Bo nadal jest sobą. I choć to brzmi brutalnie, zaczyna być zabawnie.
U boku Amy Schumer zobaczycie uroczego Rory'ego Scovela.fot. materiały prasowe
Kopciuszek rusza na bal. Seria gagów, którymi od tego momentu częstują nas producenci ”Jestem taka piękna” bywa mniej lub bardziej zabawna, ale z całą pewnością posiada ogromny walor w postaci samej Schumer. Standuperka z dużą aktorską wprawą i wdziękiem prowadzi krótkie scenki dialogowe, które są najmocniejszą stroną tego filmu. Która z nas tego nie przeżyła? To pytanie pobrzmiewa w wielu momentach i na szczęście gorzką odpowiedź można wygłuszyć terapeutycznym śmiechem.

Amy Schumer od lat wie, że o trudnych rzeczach najlepiej mówić w taki sposób, by śmiechem rozbijać bolesną bańkę kompleksów. Przetestowała to na sobie, w dzieciństwie, gdy jej ojciec, Gordon Schumer zachorował na stwardnienie rozsiane, a jego firma upadła, co w efekcie doprowadziło do rozwodu rodziców i zupełnie nowego etapu w życiu małej Amy. Wraz z matką przeprowadziła się wówczas z Manhattanu na Long Island, rozpoczynając w tym momencie nieco bardziej dorosły etap życia. Czy wkroczyła raźno w tę dorosłość? A skąd, była przecież za młoda na takie rzeczy. Z ciężarem rzeczywistości zaczęła sobie radzić w nowy sposób - obśmiewając, żartując, ironizując.

Być adwokatem słabego filmu
Powiedzmy to sobie szczerze: ten film nie jest dziełem sztuki i myślę, że zgodzą się ze mną nawet ci, którzy za dzieło uważają ”Legalną blondynkę”. Chyba największym przewinieniem jest tutaj brak wysiłku włożonego w pomysł na fabułę. Fajna obsada (Amy Schumer, Michelle Williams, Rory Scovel, Emily Ratajkowski) to za mało (nawet jeśli aktorzy proponują ciekawe rozwiązania), gdy fabularnie jesteśmy w pewnym momencie bardziej w kinie familijnym niż w rasowej ciętej komedii.

Przewidywalna, bezpieczna, a na koniec moralizatorska fabuła to nie jest kino, którego spodziewałam się po standuperce. Można ją tłumaczyć, ale po co, skoro po drugiej stronie mamy chociażby świetną produkcję ”I tak cię kocham”, w której główną rolę gra standuper Kumail Nanjiani, biorący zresztą na warsztat temat jeszcze trudniejszy, bo różnice kulturowe dzielące parę pakistańsko-amerykańską mieszkającą w USA.
Scena show podczas wyborów miss bikini jest jedną z najbardziej uroczych scen, w których Amy bez obciachu prezentuje duży dystans do siebie, swojego ciała i tego, co się mówi o dziewczynach w rozmiarze większym niż S.Fot. materiały prasowe
Zarzutów do ”Jestem taka piękna” w sieci i w felietonach krytyków nie brakuje. Mówi się o spłyceniu problemu, o utrwalaniu stereotypów, jakoby piękni ludzie byli tutaj wytykani jako puści karierowicze. Szczerze mówiąc mnie te stereotypy nie przeszkadzały i brałam je w nawias narracji, którą sporo z nas w sobie nosi. Jest to narracja wynikająca z kompleksów i porównywania się z ”lepszym”, wmawianie sobie, że inni osiągają upragnione przez nas cele, bo są lub mają… i tu sami wiemy najlepiej, co należałoby wpisać. W tym filmie ”lepsze” było szczuplejsze i piękniejsze. Umiem na to spojrzeć z przymrużeniem oka i dystansem, choć muszę przyznać, że zabrakło mi w tym portretowaniu prawdziwej iskry inteligentnego humoru.
W filmie zobaczymy również Naomi Campbell i Michelle Williams, które wcielają się w przedstawicielki marki produkującej ekskluzywne kosmetyki.fot. materiały prasowe
Coś jednak jest takiego w tym filmie, że szczerze polecę go na tzw. wyjście z przyjaciółkami. Wszystko, co dzieje się na ekranie przez te prawie dwie godziny ma w sobie przesłanie, które chciałabym wlać do głów kobiet, na których mi zależy. I jest to banalne: chrzań konwenanse, i tak cię kochamy, ciesz się życiem. Z rosnącym sercem patrzyłam na scenę, w której Renee - nieświadoma tego że wygląda jak ona, a nie długonoga modelka - daje popis podczas wyborów miss bikini, zaskakując wszystkich swoją pewnością siebie, radością z życia i optymizmem. Jest to zatem najlepszy słaby film, jaki ostatnio widziałam. Polecam.