Najstarszy szewc w Warszawie miał kłopoty. Wpis jednej kobiety wywołał lawinę

Daria Różańska-Danisz
– Dziś przyjąłem więcej butów niż przez ostatnie dwa tygodnie – cieszy się szewc Adam Janasz. Od 40 lat pracuje w zakładzie przy Śniadeckich 1/15 w Warszawie, ale ostatnio klientów ma coraz mniej. Jedna z nich postanowiła mu pomóc – napisała o jego kłopotach w sieci. – Przychodziła tu jako sześciolatka z mamą i babcią. Będę musiał jej jakoś podziękować – mówi honorowo 80-latek.
Pan Adam od 40 lat jest szewcem, w ostatnich latach ma kłopoty finansowe. Pracuje w Warszawie przy ulicy Śniadeckich 1/15. Fot. naTemat
"Być kobietą, być kobietą – oszukiwać, dręczyć, zdradzać" – śpiewa Alicja Majewska. Dźwięk wydobywa się z maleńkiego radyjka, ustawionego na parapecie w niewielkiej pracowni. Ta znajduje się w sercu Warszawy, przy ulicy Śniadeckich 1/15. Szewc Adam Janasz najchętniej słucha Radia Pogoda. – Wie pani, to takie stare melodie z moich młodych lat – mówi.
Szewc Adam ma prawie 80 lat, w zakładzie przy Śniadeckich 1/15 pracuje od blisko 40 lat.Fot. naTemat
Dziś do jego pracowni co i rusz ktoś wpada. – Dzień dobry, mam buciki do naprawy. Tak to mi się porobiło – mówi kobieta, wyciągając na blat czarne sandałki. Wskazuje na zniszczoną podeszwę. – No popatrzy pani, jak pani za chłopakami biegała – żartuje Adam.


– Normalnie dziś worek się rozsypał. Bo wczoraj była jedna klientka. To ta, co narozrabiała – uśmiecha się szewc. Autorka bloga Agata4life w internecie napisała, że jej babcia była jedną z pierwszych klientek tego szewca. "Pan Adaś jest prawdopodobnie najstarszym warszawskim szewcem... niestety ma coraz mniej pracy" – zauważyła w emocjonalnym wpisie, który wywołał prawdziwą lawinę.

I tylko w środę do zakładu Adama zaglądały osoby, które w sieci wyczytały, że ostatnio interes nie najlepiej się kręci. Podrzucają więc buty. Dziś już kilkanaście osób przyszło. Szewc się cieszy. – Wie pani, w ostatnim czasie było ciężko. Nie było roboty. W ogóle od trzech lat jest coraz gorzej. Mało brakowało i musiałbym dokładać do interesu – żali się.

"To się stało jak rodzina"

Kiedy zaczynał pracować w zakładzie przy Śniadeckich 1/15, to ledwo wyrabiał się z robotą. Miał stałych klientów, którzy dorastali i starzeli się razem z nim. – Kiedyś przyszła mama z córką. Zapytałem po cichutku: "Czy ta panna, to to maleństwo, które przywoziła w wózku?". A ona specjalnie głośno odpowiedziała: "Tak, panie Adasiu". Już trzecie czy czwarte pokolenie się tutaj przewija" – mówi z dumą.
Adam Janasz
szewc

W ciągu ostatnich 40 lat odeszła większa część ludzi. Teraz przychodzą ich dzieci i wnuki. Czasami się śmieję, że to się już stało, jak rodzina. Patrzę na twarz i wiem, że to mój stały klient, choć nie zawsze pamiętam jego nazwisko.

W tle Jerzy Połomski ciągnie refren: "Czy pamiętasz lato w Zakopanem?". Adam odpala papierosa. Tytoń miesza się z intensywnym zapachem kleju. – Który to już rok prowadzi pan ten zakład? – dopytuję.

– A niech pani zgadnie – zachęca mnie. Pudłuję, choć wystarczyło się rozejrzeć. Nad moją głową wisi dyplom czeladniczy, gdzie jak byk wypisano rok jego urodzenia. 1939. A to mogłoby ułatwić odgadnięcie zagadki.
Dyplom czeladniczy Adama.Fot. naTemat
– Jak doczekam, to 3 kwietnia stukną mi cztery dychy w tym jednym miejscu – rzuca i czeka na moją reakcję. Wcześniej przez prawie pięć lat pracował w zakładzie przy Poznańskiej 12 i blisko dziesięć przy Marymonckiej 55.

Adam nie wie, czy jest najstarszym warszawskim szewcem. Zresztą, w Warszawie tylko pracuje, pochodzi i mieszka w Łomiankach, skąd codziennie dojeżdża razem z synem do stolicy. – Jeśli wracamy o tej samej porze, to też mnie zabierze. A jeśli nie, to jadę metrem do Młocin. A potem 20 minut i jestem w domu – opowiada.

– Chciałabym, żeby mi pan buty rozciągnął, bo mnie uwierają – mówi kolejna klientka, która stanęła właśnie w drzwiach zakładu Adama. – Niech pani założy je na nogę. Podejdę i popatrzę, jak to wygląda – instruuje i podnosi się z krzesła.

Mówi, że może spróbować je naprawić, ale uprzedza, że efekt może być niezadowalający. Klientka jednak się upiera, by spróbować i zapewnia, że jeśli się nie uda, to nie będzie się domagać zwrotu. Na to Adam reaguje anegdotką:

– Miałem taką klientkę, która mi na wszystkie świętości przysięgała, że jeśli nie uda mi się naprawić jej buta, to nie będzie miała pretensji. Nie chciałem robić, ale tak wyszło, że zrobiłem. Przyszła z dziobem – opowiada Adam. – Ja bym się bała, ja nie przyjdę z taką reklamacją – zapewnia klientka. I Adam przyjmuje jej buty. Gotowe będą za kilka dni.

"W pracy dopóki Bozia pozwoli"

Adam w Łomiankach ma dom i najbliższą rodzinę. Przy sobie ma wszystkie dzieci i wnuki. – Daj Boże, żeby w każdej rodzinie było tak jak w mojej. Wtedy ten kraj był kwitnący. Wychowałem czwórkę dzieci. Najpierw kupiłem działkę, pobudowałem gospodarstwo, później dom. Mam ośmioro wnucząt. I jestem cholernie bogatym człowiekiem – cieszy się.

Choć nie o bogactwo materialne mu chodzi. Na emeryturze jest od pięciu lat. – Emeryturę mam łajdacką, co to jest 1300 złotych? Żona podobnie – dodaje. Ale w zakładzie nie pracuje, żeby zarobić "jakieś kokosy". Chodzi mu raczej o to, by wyjść z domu.

– Z moich charakterem nie mógłbym siedzieć w mieszkaniu. Zwariowałbym – zaznacza. I próbuje wytłumaczyć mi to bardziej obrazowo:

– Gdyby przez 50 lat miała pani codziennie kontakt z ludźmi, to później nie wytrzymałaby pani w domu. Dzieci pracują, wnuki w szkole. Nie jestem przyzwyczajony, żeby tak usiąść na ławeczce, ręce założyć i chmurki liczyć. Szlag by mnie trafił. Tutaj przyjdę i – dopóki Bozia pozwala – to coś podłubię – mówi.
Pan Adam ma 80 lat, a w zakładzie przy Śniadeckich 1/15 pracuje od blisko 40 lat.Fot. naTemat
Pracować zamierza dopóki nie będzie musiał dokładać do interesu. – Ale wie pani, dziś badziew opanował rynek, dlatego nie mam pracy. To, co można nazwać butem musi kosztować przynajmniej 200 złotych. To musi być skóra a nie łajdacka cerata – denerwuje się. Przerywa mu kolejna klientka.

Przyszła dopytać, o której otwiera zakład. – Od ósmej powinienem być, przed piątą uciekam – rzuca szewc. – To przyjdę przed pracą – odpowiada dziewczyna, na co Adam z uśmiechem: – To umówieni jesteśmy na randkę. I puszcza do mnie oczko.

– No mówię pani, przez tydzień nie miałem tylu klientów. Niech pani zerknie, ile mi dziś butów przynieśli. I niech się pani nie martwi, że mi przeszkadza, przecież te buty się z nami nie kłócą – pokazuje palcem.

Do zakładu przychodzi znajomy Adama – mówi o nim "Ukrainiec, który w Polsce zajmuje się drobnymi remontami": – Bardzo słusznie, że pani zdecydowała się napisać o działalności pana Adama. To wspaniały człowiek. Teraz będzie miał mniej czasu na gadanie – zanosi się śmiechem rosły mężczyzna. Adam jest zawstydzony.

– Jabłuszko pełne snów, prosto z mojej jabłonki – wyciąga z kieszeni i daje mi papierówkę. Wychodzi razem ze mną i pozuje do zdjęcia przed zakładem. Uśmiecha się. Kiedy życzę mu wszystkiego dobrego, zaznacza, że wszystko już ma. Tylko ze zdrowiem wciąż nie najlepiej. – Ale jak będzie zdrowie, to łatwiej będzie się o resztę martwić – rzuca i znika w drzwiach zakładu, bo przyszedł "kolejny klient z tego tam Facebooka".