Rolnik z Pomorza: Gospodarzę od 1991 roku, ale teraz pierwszy raz wyjechałem dorobić za granicą
– Teraz muszę robić za granicą, żeby pakować w gospodarstwo w Polsce – mówi nam Ryszard Toruńczak, rolnik i sołtys z Załakowa. To przez suszę musiał wyjechać za chlebem. Teraz jego gospodarstwem zajmuje się żona i dzieci.
– Wie pani, muszę kończyć, bo trzeba tutaj kawałek podjechać – rzuca Ryszard Toruńczak. Przerywa rozmowę, bo jest w pracy i to nie na swoim polu. Wyjechał z Kaszub do Niemiec, gdzie u obcego gospodarza robi dokładnie to, co powinien u siebie.
– Siedzę w ciągniku i wie pani – żniwa – mówi. Jego gospodarstwem zajmuje się teraz żona i dzieci. Ma ich aż dziesięcioro. – Muszę wracać do domu, może syn by sobie poradził, ale na dodatek w kombajnie koło wystrzeliło. Wczoraj wyjechał, a dziś rano przychodzi i kapeć – rozkłada ręce.
W tym roku pierwszy raz wyjechał za chlebem za granicę, chociaż gospodarstwo prowadzi od prawie 30 lat. Dowiedział się od znajomego, że można zarobić. A że ma wiedzę i doświadczenie, a w jego gospodarstwie coraz gorzej się wiedzie, to się spakował. Dwa tygodnie już tak pracuje.
– Musiałem wyjechać, żeby mieć z czego dołożyć do interesu i nie pójść z torbami. Taki jest nasz los – mówi sołtys Załakowa. Wie, że gdyby nie miał hodowli i gospodarstwa, to dawno siedziałby w Niemczech i przynajmniej wiedział, za co pracuje.
Ojcowizna na trudnej glebie
Czasami w głowie Ryszarda rodzi się myśl, żeby rzucić gospodarstwo i zająć się czymś innym. Ale wygrywa sentyment i przywiązanie do ziemi. – To ojcowizna – zaznacza.
I tłumaczy obrazowo: – Gdyby miała pani gospodarstwo od przeszło ćwierć wieku, od 1991 roku, to trudno byłoby pani tak nagle je zamknąć. Człowiek jest z tym zżyty. Zamknąć to chwila, a tyle lat się na to pracował, inwestowało w sprzęt. A teraz – mimo że jest się zmechanizowanym – to człowiek nie może tego wszystkiego utrzymać.
W zeszłym roku kaszubską ziemię nawiedziły nawałnice, w tym roku susza. – U nas nie padało od maja. Tyle co dwa tygodnie temu trochę deszczu spadło. Pomogło trochę na kukurydzę i ziemniaki – precyzuje Toruńczak. Ale po chwili dodaje, że tak źle jeszcze nie było. – Nie trzeba mieć lornetki, żeby widzieć, że wszystko jest wypalone – dodaje.
Wielu rolników w całej Polsce skarży się na to, że zbiory nie są opłacalne. Problem spowodowała nie tylko susza, ale i niskie ceny, jakie rolnicy otrzymują za owoce w skupach.
– Największym problemem rolników jest chyba kłopot ze zbyciem produkcji rolnej. Okazuje się, że rolnikowi się płaci 50 groszy, a później w sklepie sprzedaje się za 7-8 złotych. To jest niesprawiedliwe. Musi być mechanizm prawny, żeby to trochę uregulować. Rolnicy na to narzekają. Przede wszystkim chodzi o opłacalność. Oni mają nadzieję, że coś się zmieni, że zostaną uporządkowane mechanizmy rynkowe – tłumaczył nam wójt Obrowa, Andrzej Wieczyński.
"Obiecanki, cacanki"
W Głogowie pod Toruniem premier Mateusz Morawiecki i minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski złożyli rolnikom wielkie obietnice. Zapewnili, że zrekompensują gospodarzom suszę. Zaapelowali też do gmin, by tworzyły wyceny strat.
I Ryszard też to zrobił. Jego gospodarstwo zajmuje 40 hektarów, ma jeszcze 30 sztuk bydła. – Ale wyszło mi, że mam tylko 3 proc. strat. Gdybym nie podał zwierząt, to miałbym 50-70 procent. Im więcej ma się zwierząt, tym mniejszą ma się stratę – tłumaczy gospodarz.
Niektórzy radzą mu: "sprzedaj pan zwierzęta, będziesz miał z czego żyć". Odpowiada im wtedy: – Przecież nie hoduję, żeby mieć z czego żyć, ale żeby gospodarstwo miało perspektywę. Muszę hodować bydło, żeby obornik dowieźć i żeby podnieść wydajność.
Z podobnymi problemami nie tylko na Kaszubach, ale i w całej Polsce zmaga się wielu gospodarzy. – Na skutek suszy cały czas trwa zbierania wniosków, cały pakiet będzie składany do pana wojewody. Przewidziane są środki pomocowe – mówi nam Tadeusz Kobiela, wójt gminy Sierakowice.
We wsi słyszę, że wpłynęło już 600 wniosków o rekompensatę strat. – Tyle mieliśmy dwa tygodnie temu. Mam w gminie 1300 rolników, a ziemie są słabe. Więc jeśli przychodzi susza, to jest to dla nich szczególnie dotkliwe – dodaje Kobiela.My ( w gminie Sierakowice - red.) jesteśmy pokrzywdzeni z tego tytułu, że mamy słabe ziemie. I u nas we wsi mało który rolnik nie chodzi sobie dorobić, żeby jakoś wegetować. Na budowy chodzą, dachy robią.
Rolnicy nie mają czasu, by użalać się nad swoim losem. To przecież czas żniw. – Proszę dzwonić wieczorem albo w środę – słyszę kilka razy.Ale większość (rolników - red.) ma poniżej 30 procent strat. Przez to, że mają parę krówek, cielaków, to obniża całość. A są pokrzywdzeni. Musieli kupić drogą paszę, wiadomo, że ceny poszły w górę. A cena bydła spadła. Rolnicy muszą sprzedać, bo wiedzą, że tego nie wykarmią.
"Nikt nam nie dołoży"
Ryszard to człowiek orkiestra, a telefon w jego rękach nie przestaje dzwonić. Prawie zawsze go odbiera. Sporo ma na głowie, oprócz tego, że prowadzi gospodarstwo, to jest sołtysem, radnym i ma swoją firmę. W taki sposób zarabiał na dwunastoosobowa rodzinę. Teraz na jego utrzymaniu została tylko piątka dzieci.
Część rodziny państwa Toruńczyków.•Fot. Stefan Ronisz / naTemat
W ich domu nigdy się nie przelewało, ale ani Bożena, ani Ryszard pod drzwiami opieki nie stali. Teraz powinno być im lżej. Pięcioro dzieci poszło na swoje. A na ich utrzymaniu została najmłodsza piątka, ale do gospodarstwa trzeba dokładać.
– Człowiek się ratuje, gdzie może. W rządzie tylko obiecują, ale to obiecanki cacanki, a co nam się daje? Harówka i nic więcej, nikt nic nam nie dołoży. Bo wyjściem z sytuacji nie jest kredyt. I co dziś wezmę kredyt, ale za rok będę musiał go spłacić. A czy ja wiem, że będę miła za rok. To jest przywiązywanie kamienia do głowy, żeby tego rolnika utopić – mówi Rysiek. I musi kończyć, bo robota na polu czeka.