Wyrwij ławkę, pij na niej piwo z Polski. Zobaczyłem inwazję Polaków na Chorwację i jestem zażenowany
Do Chorwacji, a zwłaszcza na jej południe, zawsze było mi daleko. Nie krytykuję tego, że ktoś może mieć ochotę jechać samochodem kilkanaście godzin w wymarzone miejsce, ale wizja takiej podróży zawsze była odległa mojemu wyobrażeniu urlopu. W końcu jednak trafiłem na miejsce. Wśród tysięcy turystów zobaczyłem oczywiście wielu Polaków. Nazywajcie mnie hejterem, ale tego niestety najbardziej żałuję.
Jak to się w ogóle stało, że tam trafiłem, skoro nigdy nie chciałem jechać tak daleko samochodem na wypoczynek? Do Chorwacji wybrałem się głównie dlatego, że nasz państwowy LOT zaproponował dogodne połączenie z Warszawy do Dubrovnika. Najwyraźniej ktoś w centrali spółki zauważył, że podobne odczucia jak ja może mieć więcej osób.Akt I: samolot
Dość powiedzieć, że samolot był pełen. Niewielki, bo linia obsługiwana jest najmniejszymi we flocie LOT embraerami, ale jednak. I już tutaj poczułem się nie tyle jak w samolocie rejsowym, ale jak w czarterze pełnym ludzi spragnionych morza i słońca.
I nie jest to najbardziej pozytywne skojarzenie. Zaczęło się szybko. Panowie siedzący w rzędzie obok nie czekali nawet do startu – momentalnie zaczęli "rozpracowywać" swoją whisky, kupioną najprawdopodobniej na warszawskiej bezcłówce. Zakaz spożycia takiego alkoholu – w LOT można pić jedynie ten zakupiony na pokładzie – nie przeszkadzał im nic, a nic.
Fot. naTemat
Inne zachowania pomijam. Nie ma oczywiście nic dziwnego w tym, że dzieci chcą się dostać do kokpitu i posiedzieć w nim. Każde dziecko chce, w sumie ja też. Ale trochę dziwi mnie to, że tak długo w samolocie rejsowym obsługa jawnie ignoruje przepisy i dostęp do kabiny pilotów pozostaje otwarty. No ale...
Chorwacja od lat jest polskim wakacyjnym hitem. O tym się dużo mówi, o tym się dużo słyszy i… idą za tym liczby. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w 2016 roku Chorwację w celach rekreacyjnych odwiedziły aż 643 tysiące Polaków.Akt II: plaża
Lepiej w tym zestawieniu wypadają jedynie Włochy, które odwiedziło 717 tysięcy Polaków. Przy czym jestem niemal pewien, że Włochy to w dużej mierze weekendowe wypady do Rzymu czy Wenecji. Na tej podstawie stawiam tezę, że Chorwacja to polski wakacyjny numer jeden. I na miejscu bardzo, ale BARDZO to widać. Niestety – bardzo często w negatywnym rozumieniu tego słowa.
Fot. naTemat
Na ławce siedzieli Polacy. Przeklinali i głośno rozmawiali. Dużo pili. Przywiezione z Polski piwo. Od razu wyjaśnijmy sobie coś: o naszych rodakach wożących do Chorwacji konserwy i słoiki krążą już legendy, ale ja z nich nie mam zamiaru się śmiać. Każdy ma swoje warunki finansowe i potrzeby.
Sam raz przysłuchiwałem się rozmowie dwóch polskich par, które na kolację chciały jeść "przywiezioną kiełbasę", żeby się "nie zmarnowała". Ale wiezienie z Polski alkoholu i picie go na wyrwanej z ziemi ławce to jakiś inny poziom. Żenady.
Fot. naTemat
Tylko na chwilkę. Wkrótce pojawiły się trzy polskie małżeństwa czy też pary. W każdym razie towarzyszyła im cała chmara dzieci. I w pewnym momencie jeden z panów rzeczywiście po arbuza pompowaną łódką popłynął, najpewniej do najbliższej wioski.
Arbuz jest spoko. Ale co mnie zaskoczyło? Partnerka, która poprosiła go o tę przysługę, paradowała po plaży topless, co wcale nie jest takie oczywiste. Dlaczego? Robiła to... przy dzieciach znajomych i przy ich partnerach. Zresztą partnerki dwóch pozostałych panów też były topless.
Fot. naTemat
Żeby było zabawniej, przy tej plaży 3/4 aut miało polskie rejestracje. Bez odrobiny przesady. Takie miejsca też są, i to często oddalone od miejscowości. Przeczytałem o tym miejscu w sieci i… chyba zrobił to prawie każdy Polak, który chciał jechać do Chorwacji. Ale dlaczego nie dotarli do drugiego akapitu o kamieniach i jeżowcach?
Fot. naTemat
Niemniej fascynujące w zalewie Polaków na chorwackie wybrzeże jest przekonanie naszych rodaków o tym, że każdy zna i rozumie nasz język. Sam byłem dość skonsternowany, kiedy w lodziarni poprosiłem o dwa lody. Pan nienaganną polszczyzną zapytał mnie, "jakie chcę smaki". Po chwili okazało się, że nie ma z czego mi wydać, więc wziął mniej pieniędzy. – Oddasz przy okazji – wypalił do mnie, jakby pół życia spędził na promenadzie w Ustce sprzedając gofry.Akt III: miasteczko
Ale nie, nie każdy Chorwat zna język polski. I nie każdy go rozumie. To może i pokrewne języki, ale ja Chorwatów nie rozumiałem w ogóle. Co najwyżej z pisma, ale z mowy – a w życiu.
Fot. naTemat
– Lubi wodę? – zaczął zagadywać niezrażony Polak. Chorwat: cisza. Moja myśl: a który pies nie lubi pić wody?
Ale pan z Polski nie poddał się. Szybko zmienił taktykę. Na początek… dalej mówił po polsku. Tylko wolniej i wyraźniej. – LU-BI WO-DĘ? – dopytywał. Chorwat: cisza.
Fot. naTemat
Jego niedoczekanie. Żądny komunikacji Polak sięgnął po deskę ratunkową. I przy okazji okazało się też, że ja nawet po polsku nie zrozumiałem, o co mu chodzi. Pan bowiem wskazał na pieska i zaczął udawać, że płynie żabką.
Z drugiej strony dość zdumiony obserwowałem, że wielu naszych rodaków zapomina, że mimo wszystko większość Chorwatów w jakiś sposób ich rozumie, zwłaszcza jeśli żyją z turystyki. Tymczasem wielu puszczają hamulce, bo przecież "nikt ich tu nie zna". A co dopiero rozumie!
Fot. naTemat
No i coś w tym jest. Jeśli spotkałem wieczorem grupę mocno odurzonych osób, to zawsze były z Polski. Sam zresztą któregoś dnia złapałem się na tym, że na plaży, gdzie akurat nie było Polaków, tylko ja wpadłem na pomysł, żeby wypić małe piwko. I poczułem się z tym co najmniej niezręcznie.
Brzmi jak typowe marudzenie, ale tak po prostu było. A wraz z alkoholem rośnie… łatwość wypowiedzi. Niestety, ale wieczorami po chorwackich promenadach "ku*wy" i inne bluzgi niosą się bardzo obficie.
Jedyny pozytyw: Polakom puszczają hamulce głównie we własnym towarzystwie. W knajpach panuje zadziwiający spokój. Chociaż nasi rodacy głównie żywią się w Chorwacji we własnym zakresie, ale to inna historia. W każdym razie w marketach sieci Konzum (najpopularniejszej w tym kraju) po polsku mówi każdy.
I to chyba najsmutniejsza kwestia. Choć boom na Chorwację trwa od dobrych kilkunastu lat, a od momentu wejścia tego kraju do UE (choć nie do strefy Schengen!) kraj jest rokrocznie zalewany przez "naszych", Chorwaci ciągle postrzegają nas jako skąpych i biednych turystów. Od razu zaznaczam: nie ma żadnej ujmy w tym, że ktoś w Chorwacji gotuje sam dla siebie, bo na restaurację dla całej rodziny go nie stać. Lepsze to niż stara ryba w Mielnie, szanuję każdą decyzję o podróży autem nad Adriatyk zamiast nad Bałtyk.Akt IV: pieniądze
Fot. naTemat
Oczywiście jest faktem, że przeważająca większość miejsc noclegowych w Chorwacji to samodzielne apartamenty z aneksami kuchennymi. Sam też taki miałem, ale to była świadoma decyzja. Śniadanie rano na tarasie, kolacja wieczorem w nadmorskiej restauracji. I już. I te restauracje były jedynym miejscem, gdzie mogłem odpocząć od języka polskiego.
Fot. naTemat
Pierwszą z nich był położony na półwyspie Peljesać Orebić. I tam właśnie napatrzyłem się na to wszystko. Drugą był Cavtat, już dosłownie 20 kilometrów od granicy z Czarnogórą. Tam przywitały mnie gigantyczne, luksusowe jachty zacumowane w wypucowanej zatoce, rzędy palm i znacznie droższe restauracje. Których właściciele chwalili się swoimi zdjęciami ze znanymi piłkarzami czy z… Romanem Abramowiczem.
W Cavtacie roiło się od Anglików. Polski głos usłyszałem dwa razy.