Wyrwij ławkę, pij na niej piwo z Polski. Zobaczyłem inwazję Polaków na Chorwację i jestem zażenowany

Piotr Rodzik
Do Chorwacji, a zwłaszcza na jej południe, zawsze było mi daleko. Nie krytykuję tego, że ktoś może mieć ochotę jechać samochodem kilkanaście godzin w wymarzone miejsce, ale wizja takiej podróży zawsze była odległa mojemu wyobrażeniu urlopu. W końcu jednak trafiłem na miejsce. Wśród tysięcy turystów zobaczyłem oczywiście wielu Polaków. Nazywajcie mnie hejterem, ale tego niestety najbardziej żałuję.
W Chorwacji Polaków nie brakuje. To nie zawsze pozytyw. Fot. naTemat
Przypominamy nasze najlepsze wakacyjne artykuły z minionych lat.

Akt I: samolot

Jak to się w ogóle stało, że tam trafiłem, skoro nigdy nie chciałem jechać tak daleko samochodem na wypoczynek? Do Chorwacji wybrałem się głównie dlatego, że nasz państwowy LOT zaproponował dogodne połączenie z Warszawy do Dubrovnika. Najwyraźniej ktoś w centrali spółki zauważył, że podobne odczucia jak ja może mieć więcej osób.

Dość powiedzieć, że samolot był pełen. Niewielki, bo linia obsługiwana jest najmniejszymi we flocie LOT embraerami, ale jednak. I już tutaj poczułem się nie tyle jak w samolocie rejsowym, ale jak w czarterze pełnym ludzi spragnionych morza i słońca.


I nie jest to najbardziej pozytywne skojarzenie. Zaczęło się szybko. Panowie siedzący w rzędzie obok nie czekali nawet do startu – momentalnie zaczęli "rozpracowywać" swoją whisky, kupioną najprawdopodobniej na warszawskiej bezcłówce. Zakaz spożycia takiego alkoholu – w LOT można pić jedynie ten zakupiony na pokładzie – nie przeszkadzał im nic, a nic.
Fot. naTemat
Stewardessy ich zachowania albo nie chciały widzieć, albo je z bezsilności ignorowały. I zapewne z przyzwyczajenia. Linia do Dubrovnika jest co prawda całoroczna, ale przecież lata się tam głównie latem. Wtedy LOT zwiększa zresztą liczbę lotów w tygodniu.

Inne zachowania pomijam. Nie ma oczywiście nic dziwnego w tym, że dzieci chcą się dostać do kokpitu i posiedzieć w nim. Każde dziecko chce, w sumie ja też. Ale trochę dziwi mnie to, że tak długo w samolocie rejsowym obsługa jawnie ignoruje przepisy i dostęp do kabiny pilotów pozostaje otwarty. No ale...

Akt II: plaża

Chorwacja od lat jest polskim wakacyjnym hitem. O tym się dużo mówi, o tym się dużo słyszy i… idą za tym liczby. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w 2016 roku Chorwację w celach rekreacyjnych odwiedziły aż 643 tysiące Polaków.

Lepiej w tym zestawieniu wypadają jedynie Włochy, które odwiedziło 717 tysięcy Polaków. Przy czym jestem niemal pewien, że Włochy to w dużej mierze weekendowe wypady do Rzymu czy Wenecji. Na tej podstawie stawiam tezę, że Chorwacja to polski wakacyjny numer jeden. I na miejscu bardzo, ale BARDZO to widać. Niestety – bardzo często w negatywnym rozumieniu tego słowa.
Fot. naTemat
Nie zapomnę jednego obrazka z początku urlopu. Wracam z kolacji. Idę nadmorską promenadą w stronę mojego miejsca noclegu i nagle zauważam, że ławka, która stała na promenadzie, zniknęła. Szybko ją zlokalizowałem na… pobliskiej plaży.

Na ławce siedzieli Polacy. Przeklinali i głośno rozmawiali. Dużo pili. Przywiezione z Polski piwo. Od razu wyjaśnijmy sobie coś: o naszych rodakach wożących do Chorwacji konserwy i słoiki krążą już legendy, ale ja z nich nie mam zamiaru się śmiać. Każdy ma swoje warunki finansowe i potrzeby.

Sam raz przysłuchiwałem się rozmowie dwóch polskich par, które na kolację chciały jeść "przywiezioną kiełbasę", żeby się "nie zmarnowała". Ale wiezienie z Polski alkoholu i picie go na wyrwanej z ziemi ławce to jakiś inny poziom. Żenady.
Fot. naTemat
– Bierz łódkę i płyń po arbuza! – usłyszałem innym razem. Akurat tego dnia udałem się w miejsce bardzo odległe od większych miejscowości, gdzie Polacy teoretycznie raczej się nie zapuszczają. I na miejscu rzeczywiście: kemping, jeden pensjonat – podobno prowadzony przez Czeszkę – i spokój od rodzimego języka. W ogóle spokój.

Tylko na chwilkę. Wkrótce pojawiły się trzy polskie małżeństwa czy też pary. W każdym razie towarzyszyła im cała chmara dzieci. I w pewnym momencie jeden z panów rzeczywiście po arbuza pompowaną łódką popłynął, najpewniej do najbliższej wioski.

Arbuz jest spoko. Ale co mnie zaskoczyło? Partnerka, która poprosiła go o tę przysługę, paradowała po plaży topless, co wcale nie jest takie oczywiste. Dlaczego? Robiła to... przy dzieciach znajomych i przy ich partnerach. Zresztą partnerki dwóch pozostałych panów też były topless.
Fot. naTemat
Czy mam z tym problem? Nie. Ale przez 10 dni w Chorwacji poza tą trójką bez staników widziałem chyba jeszcze jedną kobietę. Może miałem "pecha", ale wydaje mi się, że to po prostu nie było tam przyjęte (bo i są miejsca, gdzie to typowe). Tym bardziej, że w Chorwacji jest wiele plaż dla naturystów. Ta była dla "tekstylnych". No ale Polak wie lepiej. Potem jeszcze porozmawiali o 300+.Przeuroczy był też pan przy innej okazji, który po prostu nie mógł przeżyć, że plaże w Chorwacji są takie "kamieniste" i w ogóle jest mu za gorąco. Tyle ludu z Polski co roku tam ciągnie i nikt mu nie powiedział, że plaże jak nad Bałtykiem są przeważnie nad Bałtykiem.

Żeby było zabawniej, przy tej plaży 3/4 aut miało polskie rejestracje. Bez odrobiny przesady. Takie miejsca też są, i to często oddalone od miejscowości. Przeczytałem o tym miejscu w sieci i… chyba zrobił to prawie każdy Polak, który chciał jechać do Chorwacji. Ale dlaczego nie dotarli do drugiego akapitu o kamieniach i jeżowcach?
Fot. naTemat

Akt III: miasteczko

Niemniej fascynujące w zalewie Polaków na chorwackie wybrzeże jest przekonanie naszych rodaków o tym, że każdy zna i rozumie nasz język. Sam byłem dość skonsternowany, kiedy w lodziarni poprosiłem o dwa lody. Pan nienaganną polszczyzną zapytał mnie, "jakie chcę smaki". Po chwili okazało się, że nie ma z czego mi wydać, więc wziął mniej pieniędzy. – Oddasz przy okazji – wypalił do mnie, jakby pół życia spędził na promenadzie w Ustce sprzedając gofry.

Ale nie, nie każdy Chorwat zna język polski. I nie każdy go rozumie. To może i pokrewne języki, ale ja Chorwatów nie rozumiałem w ogóle. Co najwyżej z pisma, ale z mowy – a w życiu.
Fot. naTemat
I z tym większym zaskoczeniem obserwowałem pana z Polski około sześćdziesiątki, który z uporem próbował zagadywać miejscowego o jego… psa, którego wyprowadzał na spacer. Oczywiście po polsku. I choć na wybrzeżu właściwie wszyscy żyją z turystyki, akurat ten pan – także już przynajmniej po pięćdziesiątce – w ogóle nie rozumiał po polsku. Ani słowa.

– Lubi wodę? – zaczął zagadywać niezrażony Polak. Chorwat: cisza. Moja myśl: a który pies nie lubi pić wody?

Ale pan z Polski nie poddał się. Szybko zmienił taktykę. Na początek… dalej mówił po polsku. Tylko wolniej i wyraźniej. – LU-BI WO-DĘ? – dopytywał. Chorwat: cisza.
Fot. naTemat
W końcu rodak sięgnął po angielski, choć bardzo łamany. – Like… water? – dopytywał się. Na jego nieszczęście – i to mnie już zaskoczyło – Chorwat po angielsku też ani w lewo, ani w prawo. Generalnie widać było, że bardzo chce już iść.

Jego niedoczekanie. Żądny komunikacji Polak sięgnął po deskę ratunkową. I przy okazji okazało się też, że ja nawet po polsku nie zrozumiałem, o co mu chodzi. Pan bowiem wskazał na pieska i zaczął udawać, że płynie żabką.

Z drugiej strony dość zdumiony obserwowałem, że wielu naszych rodaków zapomina, że mimo wszystko większość Chorwatów w jakiś sposób ich rozumie, zwłaszcza jeśli żyją z turystyki. Tymczasem wielu puszczają hamulce, bo przecież "nikt ich tu nie zna". A co dopiero rozumie!
Fot. naTemat
Po co o tym wspominam? Z badań wśród Chorwatów wynika, że Polacy są przez nich odbierani jako osoby serdeczne, ale które za dużo piją.

No i coś w tym jest. Jeśli spotkałem wieczorem grupę mocno odurzonych osób, to zawsze były z Polski. Sam zresztą któregoś dnia złapałem się na tym, że na plaży, gdzie akurat nie było Polaków, tylko ja wpadłem na pomysł, żeby wypić małe piwko. I poczułem się z tym co najmniej niezręcznie.

Brzmi jak typowe marudzenie, ale tak po prostu było. A wraz z alkoholem rośnie… łatwość wypowiedzi. Niestety, ale wieczorami po chorwackich promenadach "ku*wy" i inne bluzgi niosą się bardzo obficie.

Jedyny pozytyw: Polakom puszczają hamulce głównie we własnym towarzystwie. W knajpach panuje zadziwiający spokój. Chociaż nasi rodacy głównie żywią się w Chorwacji we własnym zakresie, ale to inna historia. W każdym razie w marketach sieci Konzum (najpopularniejszej w tym kraju) po polsku mówi każdy.

Akt IV: pieniądze

I to chyba najsmutniejsza kwestia. Choć boom na Chorwację trwa od dobrych kilkunastu lat, a od momentu wejścia tego kraju do UE (choć nie do strefy Schengen!) kraj jest rokrocznie zalewany przez "naszych", Chorwaci ciągle postrzegają nas jako skąpych i biednych turystów. Od razu zaznaczam: nie ma żadnej ujmy w tym, że ktoś w Chorwacji gotuje sam dla siebie, bo na restaurację dla całej rodziny go nie stać. Lepsze to niż stara ryba w Mielnie, szanuję każdą decyzję o podróży autem nad Adriatyk zamiast nad Bałtyk.
Fot. naTemat
To po prostu smutne stwierdzenie rzeczywistości. Proporcjonalnie do liczby aut z polskimi rejestracjami i osób na plażach, w restauracjach Polaków jakby nie było. A jak już są, to mówi o nich cały świat. Tak jak w 2016 roku, gdy polska rodzina dorzuciła do talerza robaki, by nie płacić rachunku.

Oczywiście jest faktem, że przeważająca większość miejsc noclegowych w Chorwacji to samodzielne apartamenty z aneksami kuchennymi. Sam też taki miałem, ale to była świadoma decyzja. Śniadanie rano na tarasie, kolacja wieczorem w nadmorskiej restauracji. I już. I te restauracje były jedynym miejscem, gdzie mogłem odpocząć od języka polskiego.
Fot. naTemat
I jeszcze jedno spostrzeżenie na koniec. W trakcie urlopu w Chorwacji starałem się zobaczyć różne miejsca, pokonałem po żupanii dubrownicko-neretwiańskiej wynajętym samochodem naprawdę dużo kilometrów. Bazy noclegowe miałem jednak dwie.

Pierwszą z nich był położony na półwyspie Peljesać Orebić. I tam właśnie napatrzyłem się na to wszystko. Drugą był Cavtat, już dosłownie 20 kilometrów od granicy z Czarnogórą. Tam przywitały mnie gigantyczne, luksusowe jachty zacumowane w wypucowanej zatoce, rzędy palm i znacznie droższe restauracje. Których właściciele chwalili się swoimi zdjęciami ze znanymi piłkarzami czy z… Romanem Abramowiczem.

W Cavtacie roiło się od Anglików. Polski głos usłyszałem dwa razy.