Ks. Drozdowicz zadziwia nie tylko muzyką Kory. Nie ma takiej drugiej parafii w Polsce

Piotr Rodzik
Nieliczne głosy oburzenia, ale przede wszystkim wieli zachwyt – to reakcja na co najmniej zaskakujący "performance" w warszawskiej parafii bł. E. Detkensa na Bielanach. W trakcie niedzielnej mszy w tym kościele w tzw. Lasku Bielańskim duchowni odegrali "Krakowski spleen" w hołdzie dla Kory. Kto jednak zna tę parafię i jej proboszcza, ten wie, że to tylko czubek góry lodowej. A ks. Drozdowicz ma dużo więcej oryginalnych pomysłów.
Procesja na osiołku w niedzielę palmową to już w warszawskiej parafii błogosławionego E. Detkensa tradycja. Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta
Na początek może przypomnijmy, skąd całe zamieszanie. W weekend po śmierci Kory w całej Polsce nie brakowało wyrazów współczucia dla jej bliskich, wiele osób chciało też na swój sposób upamiętnić jej pamięć.




Co jednak ważne, zaskoczeni mogli być chyba tylko ci, którzy nie znają miejscowego proboszcza. Ksiądz Wojciech Drozdowicz to osoba obdarzona nieprzeciętną charyzmą i… głową pełną szalonych pomysłów. Bo muzyka na żywo w pokamedulskim kościele na Bielanach to tylko czubek góry lodowej.

Przez muzykę bardziej słychać Boga
Muzyka to zresztą nieodłączna część tego kościoła. Pojawiła się zresztą nie tylko przy okazji mszy w hołdzie dla Kory. W dyskusji, która wybuchła pod nagraniem z uroczystości, zabrał głos sam proboszcz. "W tym kościele żegna się podobnie wielu odchodzących. Często to osoby wielkie, powszechnie uznawane za prawe i szlachetne, inne to osoby też wielkie, ale z pokręconymi życiorysami, czasem upadające. Wszystkich w naszym kościele traktuje się podobnie – z miłością" – zauważył.


Ks. Drozdowicz od lat znany jest z tego, że potrafi swoim parafianom i w ogóle wiernym "umilić" religijne uroczystości. Nadaje im nieco bardziej ludyczny charakter, ale sprawia w ten sposób, że coś "zostaje w głowie".

Jedną z najbardziej znanych tradycji kościoła w Lesie Bielańskim jest uroczysta procesja w niedzielę palmową. To ten jeden dzień w roku, o którym z pewnością chce zapomnieć osioł Franek, mieszkający w pobliżu kościoła już od wielu, wielu lat. Sam Drozdowicz go tam sprowadził z Poznania. Na co dzień mijają go studenci kilku wydziałów UKSW, którzy uczą się w nowym obiekcie sąsiadującym z kościołem. Jest dokarmiany, przychodzą też dzieci.

Aż wreszcie przychodzi niedziela palmowa, kiedy proboszcz osobiście dosiada Franka i rusza na czele procesji. No, przynajmniej w przeszłości tak było. W ostatnich latach, wraz z postępującym wiekiem i proboszcza, i osiołka, proboszcza zastąpiły dzieci. Ale tradycja pozostała.
Samemu proboszczowi można jednak pozazdrościć kondycji fizycznej. Kościół na Bielanach od lat jest znany także z tego, że w Mikołajki w trakcie mszy pojawia się w nim sam Mikołaj.


Ktoś może powiedzieć, że to wszystko to przesada, ale ksiądz Drozdowicz już po prostu tak ma. Ojciec Grzegorz Kramer nazwał go kiedyś wprost showmanem. O proboszczu z Bielan zrobiło się głośno zwłaszcza przed rokiem podczas finału WOŚP, kiedy poprowadził niedzielną mszę świętą z naklejonym na ornat serduszkiem Orkiestry.

Zaskoczenie? Chyba tylko w mediach, bo i sam proboszcz mówił, że o sprawie stało się tak głośno tylko i wyłącznie dlatego, że wychwyciły to media. Parafianie natomiast wiedzieli, że to jego wieloletni zwyczaj. I w tym roku było też podobnie, już po medialnej zawierusze.
Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Nie znaczy to jednak, że ten "Palikot w sukience", jak kiedyś określiła ks. Drozdowicza "Fronda", pogubił się w swojej posłudze. Że jego jedynym sposobem na dotarcie do wiernych jest zabawa czy wręcz zachowanie na poklask, bo tak wielu krytyków odbiera jego zaangażowanie w WOŚP.

Proboszcz z Lasu Bielańskiego potrafi postawić akcenty i poważniej. Nawet jeśli nie pozostawia swojego charakterystycznego stylu. Homilie duchownego to niezapomniane przeżycia, a duchowny już w latach osiemdziesiątych (!) potrafił rozwalić na ołtarzu telewizor. Tylko po to, żeby pokazać, że nie ma w nim nic wartościowego.

Podkreślmy jeszcze raz: w latach osiemdziesiątych, w czasach wielkiego kryzysu. Jedni stali w kolejkach po telewizory, a ks. Drozdowicz po prostu je demolował.
Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta
Frekwencja się zgadza
I takie przykłady można mnożyć. Ks. Drozdowicz spędził przecież długi czas wśród Polonii na Syberii, prowadził w telewizji "Ziarno", wreszcie w jego parafii uwielbiają brać śluby celebryci. W przeszłości w innej parafii w Łowiczu spał w trumnie (chciał lepiej poczuć, co naprawdę znaczy "memento mori"), razem z Ewą Błaszczyk zakładał fundację "Akogo?", która stworzyła klinikę Budzik. "Oczywiście" był też na Woodstocku. I tak dalej.

Człowiek, którego rozsadza energia. I nawet po pobieżnym zapoznaniu się z wyżej wymienionymi dokonaniami chyba dla nikogo nie będzie zaskoczeniem, że ksiądz ma wielu przeciwników, którzy twierdzą, że się zagubił jako duszpasterz.

Nawet ostatnio, przy okazji mszy dla Kory. "Jako katolik, muzyk kościelny i osoba, której na sercu leży piękno liturgii, świątyni, sztuki sakralnej chciałbym wyrazić swój smutek, zażenowanie i pożałowanie dla odpowiedzialnych za to zdarzenie. Uczyniliście że świątyni prywatę i i spelunę" – pisał jeden z internautów w komentarzach pod nagraniem.
Fot. Facebook.com
Drozdowicz do jego wpisu się nie odniósł. Poprosił za to innych komentujących, aby nie obrażali personalnie jego krytyka.

Nie musiał dyskutować, bo wie, że jego metody się sprawdzają. Kościół na Bielanach jak był pełen, tak dalej jest. A to najmniejsza parafia w Warszawie, praktycznie bez "swoich" wiernych.

W trakcie prac nad tekstem próbowaliśmy skontaktować się z księdzem Drozdowiczem, ale był nieuchwytny.