Kandyduje do SN, ale nie zamierza w nim orzekać. Tłumaczy, dlaczego chce "szargać swoje nazwisko"

Daria Różańska
Profesor Jacek Barcik jest jednym z kandydatów na sędziego Sądu Najwyższego, ale nie chce w nim orzekać. Paradoksalnie robi to tylko po to, by bronić niezależności sądów przed politykami. – Przejęcie SN oznacza, że politycy, ugrupowanie rządzące dostaje do ręki Izbę Dyscyplinarną i przysłowiowy kij w stosunku do każdego sędziego w Polsce – ostrzega Barcik. I powtarza, że kandydaci do SN już są w środowisku "spaleni".
Profesor Jacek Barcik kandyduje do Sądu Najwyższego, ale nie chce w nim orzekać. W taki sposób chce bronić niezależności sądów. Fot. Facebook / Jacek Barcik



Zdecydował się pan kandydować na sędziego Sądu Najwyższego i "zszargać swoje nazwisko", by walczyć o niezależność sądownictwa?

Tak, ale obok mnie jest więcej osób, które ryzykują swoją wiarygodność zawodową po to, by starać się ocalić Sąd Najwyższy przed przejęciem przez polityków. Proszę zwrócić uwagę, że nie posługuję się tu nazwą żadnej partii politycznej, a mówię ogólnie o politykach.

Niedopuszczalne jest, żeby trzecia władza była zdominowana przez jakąkolwiek opcję polityczną, czy to będzie opcja prawicowa czy lewicowa. Chodzi o to, byśmy mieli niezależnych i bezstronnych sędziów, którzy bez politycznego nacisku będą w stanie rozstrzygać w konkretnych sprawach.

Obok pana nazwiska na liście sędziów do SN widnieje, m.in. pan Szczepan Barszczewski, który jest także członkiem zarządu krajowego Porozumienia Jarosława Gowina. Czy jeszcze to pana dziwi?

Całe szczęście, że jeszcze mnie to dziwi. Jeśli nam to znormalnieje i zobojętnieje, to wtedy będzie niepokojące. Uważam, że ten tryb jest karygodny, ale i jeszcze przeciwskuteczny.

Sąd Najwyższy ma skupiać najlepszych specjalistów, sędziów z wieloletnim doświadczeniem. To ma być ukoronowanie kariery sędziowskiej. A ta nieszczęsna ustawa otwiera drogę do zawodu niemal każdemu, nawet i osobom, które nie są sędziami.

Proszę sobie wyobrazić taki paradoks, że możemy mieć Sąd Najwyższy złożony z osób, które nigdy w życiu nie orzekały, nie były sędziami. I jak to się przełoży na jakość orzecznictwa? Czy będzie można liczyć na to, że nasza konkretna sprawa sądowa zostanie rzetelnie i merytorycznie rozstrzygnięta?

Kiedy składałem do Krajowej Rady Sądownictwa dokumenty do konkursu na sędziego SN, to pojechałem do jej siedziby na ulicę Rakowiecką. Nie oczekiwałem wiele. Ale myślałem, że powaga urzędu spowoduje, że przynajmniej dokumenty zostaną wstępnie sprawdzone pod względem formalnym.

A tak się nie stało?

No nie. Proszę sobie wyobrazić, że wchodzę do tego budynku, zostaję obsłużony w improwizowanym biurze podawczym, takie biureczko w westybulu KRS. Podeszła pani, wzięła ode mnie dokument i nic więcej.

Trwało to może dwie minuty. Żadnego sprawdzania, nic. Byłem zaskoczony, że tak wygląda przyjmowanie dokumentów na jeden z najwyższych urzędów w państwie członkowskim Unii Europejskiej. Jeśli podobnie będą oceniani kandydacie na sędziów SN, to jest to karygodne.

Jeśli już jesteśmy przy rekrutacji do SN. To pewnie słyszał pan, że kandydaturę Mariusza Muszyńskiego do SN miał zgłosić wiceminister Marcin Warchoł? Później miał tłumaczyć, że ten poprosił go o przysługę.

To mnie podwójnie dziwi. Po pierwsze, bo pan wiceminister jest politykiem, który nigdy nie powinien podejmować się takiej przysługi, jeśli w grę wchodzi kandydowania do organu niezależnej trzeciej władzy.

A po drugie, bo pan wiceminister Warchoł nie jest byle jakim prawnikiem, tylko doktorem habilitowanym nauk prawnych. Studentom wpaja się, że mamy trzy władze, że sądy są niezależne.

I teraz pan wiceminister, doktor habilitowany nauk prawnych nie widzi nic niestosowanego w tym, że składa kandydaturę sędziego i jeszcze tłumaczy, że kolega wyjechał na urlop, a wcześniej poprosił go o przysługę.

Przecież można było wysłać zgłoszenie pocztą albo poprosić kogoś innego o przysługę. Takie postawy są naganne i powinny być piętnowane, również w środowisku akademickim, prawniczym, do którego przynależy wiceminister Warchoł.

Myśli pan, że szykują Muszyńskiego na prezesa Izby Dyscyplinarnej SN?

To jest niestety niewykluczone. Co ciekawe, gdy KRS ogłosiła listę kandydatów, to przy nazwisku pana Muszyńskiego była adnotacja, że kandyduje jako "sędzia TK". Tymczasem, ustawa o SN w art. 30 regulującym kryteria wymagane od kandydata na sędziego SN, nie daje formalnie prawa kandydowania do SN sędziom Trybunału Konstytucyjnego.

To znaczy, że pan Muszyński nie spełnia formalnych wymogów.

KRS popełniła tu przeoczenie. Kandydat ma bowiem stopień naukowy doktora habilitowanego nauk prawnych, a zatem spełnia wymagania formalne. Niedopatrzeniem było natomiast wskazanie TK jak proweniencji kandydata.

Odpowiadając na wcześniejsze pytanie, jest możliwe, że pan profesor Muszyński stanie się potencjalnym prezesem Izby Dyscyplinarnej SN. W związku z jego przejściem do SN, powstaje tu dodatkowe pytanie, co w takim wypadku stanie się z próżnią w Trybunale Konstytucyjnym?

Myśli pan, że zaprzysięgną jednego z trzech sędziów, który wybrany został w grudniu 2015 roku?

Choć to naiwne, ale myślę, że warto zaapelować do głowy państwa, żeby zaprzysięgła jednego z trzech sędziów legalnie powołanych do TK w 2015 roku. Jeżeli na stanowisko w miejsce dublera profesora Muszyńskiego zostanie powołany kolejny dubler, to będziemy jeszcze potęgować chaos prawny.

Są sędziowie i prawnicy, którzy uważają, że ubiegający się o stanowisko sędziego SN powinni otrzymywać dyscyplinarki. To dobra metoda?

Proszę sobie wyobrazić, że nagle pokazują pani wielki skarb, lśniący się od złota. Powstaje ogromna pokusa, by po niego sięgnąć. I podobnie, sędzia Sądu Rejonowego dostaje możliwość przejścia do SN. Powstaje analogiczna pokusa.

Poważny awans.

No, spełnienie marzeń, szczyt kariery. I teraz idźmy dalej. W Polsce mamy 10 tysięcy sędziów. A tylko garstka zdecydowała się, by kandydować do SN. To jest naprawdę godne i bardzo solidarne zachowanie. "Pamiętajmy, że to środowisko jest takie same jak polskiej społeczeństwo, jest jego przekrojem z różną skalą postaw i zachowań".

Natomiast rzeczywiście jest problem, co zrobić z tymi sędziami, którzy kandydują do SN. Jeszcze do końca nie znamy motywów, dla których się na to zdecydowali. Nie jesteśmy w stanie wykluczyć tego, że część kandyduje w dobrych intencjach, by wykazać nielegalność procedury powoływania sędziów SN.

A ci którym chodzi o awans, karierę?

Tych, którzy kandydują z myślą o własnych profitach, w nielegalnej i sprzecznej z konstytucją procedurze, powinny czekać sprawy dyscyplinarne. Trzeba wziąć to pod uwagę. Inaczej nie jesteśmy w stanie zdecydowanie potępić nagannych zachowań. Inna sprawa, że nie wydaje się to aktualnie możliwe.

Sędziowie SN walczą do ostatniej chwili. Teraz zwrócili się do Trybunału Sprawiedliwości UE z pięcioma pytaniami prejudycjalnymi, to może nam pomóc?

To, co zrobił SN nie jest nowością. Możliwość stosowania tego rodzaju środków wywodzi się jeszcze z orzecznictwa Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, sięgającego lat 80. zeszłego wieku (znana sprawa Factorame).

Warto dodać tu jednak dwie ważne uwagi porządkujące: po pierwsze Sąd Najwyższy nie uchylił obowiązywania ustawy o SN. Żaden sąd, w tym SN nie może tego zrobić, do tego kompetentny jest bowiem jedynie Sejm i Senat, ewentualnie Trybunał Konstytucyjny w przypadku kontroli konstytucyjności prawa.

SN tylko zawiesił stosowanie do czasu rozstrzygnięcia sprawy przez TSUE. Po drugie, nie zawiesił stosowania całej ustawy, tylko niektóre z jej przepisów, dotyczących przejścia sędziów w stan spoczynku.

Czy w takim razie prezydent Duda i KRS powinni się wstrzymać z decyzjami o przechodzeniu sędziów SN w stan spoczynku do czasu rozstrzygnięcia pytań prejudycjalnych?

Zdecydowanie tak. Poza tym, proszę zwrócić uwagę, że prezydent ma tutaj dodatkowo skomplikowaną sytuację. Zgodnie bowiem z art. 36 par. 3 ustawy o SN, prezydent RP w formie aktu urzędowego powinien stwierdzić datę wygaśnięcia stosunku służbowego sędziego SN.

Co więcej, taki akt urzędowy powinien mieć kontrasygnatę prezesa Rady Ministrów, co z kolei wynika z art. 144 ust. 2 Konstytucji RP. Tymczasem głowa państwa, jak do tej pory nie wydała takiego aktu w stosunku do żadnego z zainteresowanych sędziów SN. Tym samym nie dopełniła wymagań ustawy o SN, ale dzięki temu ma nadal możliwość wycofania się.

Należałoby więc apelować do głowy państwa, żeby przemyślała raz jeszcze tę sytuację. Jest prezydentem kraju europejskiego i dobrze byłoby żeby w myśleniu głowy państwa pojawiła się choćby śladowo – dotąd trudno zauważalna – odpowiedzialność za przyszłe losy kraju, a nie tylko za własną przyszłą kadencję.

To jest pewien apel, niezależnie od dotychczasowych wypowiedzi urzędników Kancelarii Prezydenta RP w sprawie postępowania SN i niezależenie od faktu, że dotychczasowe przykłady działań prezydenta kwalifikują go do postawienia w stan oskarżenia przed Trybunałem Stanu.

Nie sądzi pan, że ten apel jest trochę naiwny?

Nie wiem, czy nie jest naiwny, ale apelować należy.

Patrząc na wszystkie kroki prezydenta, czy to w sprawie TK, SN czy KRS, to mam wrażenie, że się nie zatrzyma.

Oprócz apeli mamy realną walkę o ten Sąd Najwyższy. Nawet jeżeli prezydent nie posłucha płynących z różnych środowisk apeli, to cały czas liczymy na inne możliwości obrony, jak choćby Trybunał Sprawiedliwości UE.

A jeśli i to nie pomoże?

To już wychodzimy poza sferę działań leżących w gestii sędziów, czy szerzej prawników. Wówczas pozostaje nam społeczeństwo obywatelskie. Posiada ono niezwykłą zdolność do mobilizowania obywateli w obronie ważnych dla nich wartości.

Nie muszę mówić jak ważne znaczenie ma kartka wyborcza i masowy udział w wyborach, tak by pokazać czerwone światło politykom łamiącym konstytucję i zasady państwa prawa. Jest tu wielkie zadanie do wykonania dla polityków świadomych wagi praworządności i zatroskanych stanem jej łamania.

Zastanawiam się tylko, czy to społeczeństwo obywatelskie ma jeszcze siłę i wiarę w sens chociażby protestów.

Widzę, że ono ma coraz więcej siły. Gdyby nie przykład walki sędziów, to tej siły byłoby mniej.

Ale gołym okiem widać, że na manifestacje przychodzi coraz mniej Polaków. Kiedy były apele o weto, to przed Pałacem Prezydenckim był ogromny tłum. Teraz – garstka.

Myślę, że ten entuzjazm nie ostygł, chodzi tu jednak bardziej o taktykę. W lipcu zeszłego roku ta taktyka i cele protestów była wyraźniejsza. Było konkretne, mobilizujące ludzi hasło: "3 razy weto", aktualnie takiego hasła nie ma.

Sam SN jest często w odbiorze przeciętnego obywatela zbyt odległy i abstrakcyjny, by porwać go do protestu w jego obronie. Należy zatem na nowo przemyśleć prosty klucz do ludzkich serc.

No raczej przeciętny Kowalski nie stanie przed Sądem Najwyższym, więc może i wychodzi z założenia, że po co go bronić.

Zwróćmy uwagę, że przejęcie SN oznacza, że politycy, ugrupowanie rządzące dostaje do ręki Izbę Dyscyplinarną i posiadają przysłowiowy kij w stosunku do każdego sędziego w Polsce. Nawet w sądach w małych miejscowościach.

Każdy z nich w tyle głowy będzie musiał liczyć się z możliwością wytoczenia mu sprawy dyscyplinarnej w przypadku, np. orzekania sprzecznego w oczekiwaniem. Oznacza to, że przejęcie SN daje władzy pośrednio wpływ na rozstrzygnięcie każdej sprawy sądowej każdego indywidualnego obywatela. Nie mówię już o tym że Sąd Najwyższy stwierdza ważność wyborów.

Jak szybko wniosek w Trybunale Sprawiedliwości może zostać rozpatrzony? I jakie konsekwencje może ponieść Polska?

Wolałbym nie zdradzać związanych z tym szczegółów. Mamy pewną strategię i taktykę postępowania, która dla dobra sprawy powinna pozostać poufna. Nie jest jednak tajemnicą, że TSUE może rozpatrywać sprawy w trybie pilnym albo przyspieszonym, co spowodowałoby szybsze rozpatrzenie sprawy.

Nie chcę tu jednak wikłać się w szczegóły. W każdym razie mamy zrobić wszystko – i to apel do wszystkich – aby starać się ocalić niezależność sądów. Musimy to zrobić dla nas wszystkich.

Sędziowie, prawnicy kandydujący do SN będą skazani na ostracyzm w środowisku?
Kandydowanie do SN, oznacza branie na siebie odium negatywnego odbioru w środowisku. Proszę sobie wyobrazić kandydata, który jednak zostanie sędzią. Takiej osobie, funkcjonującej przecież w środowisku prawniczym będzie niezmiernie trudno.

Miraż urzędu sędziego SN wiąże się bowiem z formalnym prestiżem. Ale równie ważny, co deficytowy w przypadku osób, które w obecnej procedurze powoływania sędziów zostaną sędzią SN, jest autorytet materialny. Buduje się go powoli w oparciu prawniczą wiedzę merytoryczną i postawę etyczną.

Niestety, osoby które zostaną sędziami będą w środowisku "spalone", przy czym nikt tego nie narzuca odgórnie, takie jest po prostu powszechne odczucie zdecydowanej większości środowiska prawniczego. Liczę zatem na refleksję niektórych kandydatów na sędziów SN i skierowanie przez nich odwołań od decyzji KRS.

Profesor Matczak wyszedł z propozycją organizacji miesięcznic konstytucyjnych. To dobry pomysł?

To bardzo dobry pomysł. Chodzi o to, żeby ten sprzeciw nie był wydarzeniem jednorazowym, ale by był trwały. Byśmy pamiętali o tym, że niezawisłość sędziowska, niezależność sądów to wartość, o której warto pamiętać i przypominać.

Jestem optymistą i mam nadzieję, że uda nam się ocalić niezależność Sądu Najwyższego i sądów powszechnych. Wierzę w pokłady energii drzemiące w Polakach. Gdyby nie protesty rok temu, to nie dowiedzielibyśmy się jakie mamy wspaniałe społeczeństwo obywatelskie. Ono by się nie obudziło.

Porównuję trochę naszą obecną sytuację z tą panującą na Węgrzech. I one są diametralnie różne. Fakt jest taki, że w Polsce sądy mają obrońców wśród obywateli, a na Węgrzech walka sędziów o własną niezależność nie spotkała się z szerszym poparciem społecznym.

Obserwuj nas na Instagramie. Codziennie nowe Instastory! Czytaj więcej