Trwają poszukiwania dwójki dzieci. Szef ratowników: "Jeśli nie weszły do wody, to jest szansa, że żyją"

Paweł Kalisz
Rodzina z czwórką dzieci przyjechała na wakacje do Darłowa, gdzie doszło do tragedii. Najstarszy, 14-letni chłopiec zmarł w szpitalu, dwoje rodzeństwa uznaje się za zaginione. Ostatni raz widziano je w okolicach falochronu. Sylwester Kowalski, szef ratowników z Darłówka Zachodniego, opowiada naTemat, ile błędów popełniły dzieci, zanim weszły do wody.
Dzieci weszły do wody w miejscu, gdzie jest kategoryczny zakaz kąpieli. 14-latek zmarł w szpitalu, trwają poszukiwania jego siostry i brata. Zdjęcie poglądowe. Fot. Dominik Sadowski / AG
Od dwóch dni mówi się o tragedii, do której doszło na plaży w Darłowie.



Dlaczego?

Bo to jest bardzo niebezpieczne. W okolicach falochronu są głazy i betonowe bloki wzmacniające jego konstrukcję. Przy wysokiej fali i do tego jeszcze zachodnim wietrze wejście do wody w ich pobliżu może być fatalne w skutkach.


Jak w przypadku odnalezionego 14-latka?

Dokładnie tak. Proszę zwrócić uwagę, że chłopak został znaleziony na kamieniach. Przywrócono mu funkcje życiowe, zmarł dopiero w szpitalu. Nie dlatego, że się utopił. On się po prostu roztrzaskał na tych kamieniach.

Czy w tym miejscu znajdują się jakieś ostrzeżenia?

Żeby jedno. Jest czarny punkt, są tabliczki zabraniające wchodzenia do wody czy na kamienie. Warto też wiedzieć, że w myśl przepisów po prostu nie można wchodzić do wody w odległości 50 metrów od falochronu. Tymczasem do mnie docierają sygnały, że one tam skakały z kamieni do wody.

No właśnie, proszę powiedzieć, co tam się właściwie stało.

Matka z najmłodszym dzieckiem na chwilę zeszła z plaży, pozostawiając na niej troje starszego rodzeństwa. 14-latka już znaleźliśmy, to ten, co zmarł w szpitalu. Wciąż trwają poszukiwania jego 13-letniego brata i 11-letniej siostry.

Jakie mają szanse?

Jeśli w chwili wypadku nie było ich w wodzie, przerażone gdzieś uciekły, schowały się, to je znajdziemy. Ale jeśli były w wodzie, to moim zdaniem, a znam ten akwen od prawie 20 lat, szans na to, że znajdziemy dzieci żywe właściwie nie ma.

Dużo osób bierze udział w poszukiwaniach?

Ratownicy, strażacy, policja, a także wczasowicze. Dziś płetwonurkowie przebadali okolice falochronu, ale nikogo nie znaleziono. My przeczesujemy pas nadbrzeżny, nie wiem, co się dzieje w głębi lądu i w samym Darłowie. Przypuszczam, że tam też trwają poszukiwania.

Możliwe, że dzieci odpłynęły gdzieś dalej?

W tym miejscu przy zachodnim wietrze wszystko wpada na falochron, potem fala zabiera wgłąb i może wynieść w morze. Gdzie? Jak daleko? Tego nie jesteśmy w stanie stwierdzić.

Jakie były warunki tego dnia?

Zgłoszenie o zaginięciu dzieci dostaliśmy o godzinie 13.15. Podkreślam – zaginięciu, nikt nie wiedział jeszcze, że dzieci być może utonęły. Kwadrans wcześniej na plaży strzeżonej została zmieniona flaga z białej na czerwoną. Można założyć, że w chwili, gdy dzieci prawdopodobnie wchodziły do wody, na maszcie wciąż była biała flaga.

Często macie przypadki wchodzenia na te kamienie?

Cały czas. Ludzie zdają się nie rozumieć, że my tu jesteśmy dla ich bezpieczeństwa. Ratownicy WOPR w Darłowie są finansowani z budżetu miejskiego i... do Rady Miasta wpływają skargi, że zabraniamy, że nie pozwalamy, że zakazujemy. Jak się nie dzieje nic złego, to ludzie są oburzeni, że jesteśmy. Jak coś się dzieje, to pytają, gdzie byliśmy.

Tymczasem to nie jest tak, że ograniczamy się tylko do pilnowania plaży strzeżonej i mamy w nosie co się dzieje na falochronie. Jak jest możliwość to chodzimy i przestrzegamy ludzi, tłumaczymy, dlaczego kąpiel w pobliżu tych głazów jest tak niebezpieczna. Ale plażowicze i tak w większości mają to w nosie.