Wypędzali "ducha padaczki" na ulicy. Kim są ewangelizatorzy obśmiani przez internautów?
Film, na którym para ewangelizatorów wypędza ducha z mężczyzny chorego na padaczkę, od kilku dni krąży w internecie. Małżeństwo Kowalczyków nagrywa swoją uliczną posługę na YouTube, a ich kanał wywołuje ogromne kontrowersje. Sposób, w jaki chcą nawracać ludzi, jest bardzo agresywny, a w tym konkretnym przypadku - niebezpieczny.
Powód "duchowej" interwencji jest kuriozalny: – On chciał naszej pomocy. Później na nagraniu rozmawia z nami na ławce. Nie ze strażnikami, ale z nami. Bardzo się cieszył, że mu pomogliśmy – mówi w rozmowie z naTemat Sandra Kowalczyk. Na filmikach wygląda to jednak trochę inaczej... Małżeństwo wypędza ducha epilepsji • YouTube
Byli na dnie, ale objawił im się Jezus
O Kowalczykach można powiedzieć, że to "małżeństwo po przejściach". Jeszcze cztery lata temu mieszkali w Szwecji i bynajmniej nie prowadzili ulicznej ewangelizacji. Sandra, jak sama wspomina, była narkomanką, która zdradziła męża. Tomasz bił ją w ramach zemsty. Przez trzy lata.
– Wiedziałam, że Jezus już jest w moim życiu, ale nie potrafiłam skończyć z narkotykami. Walczyłam wewnątrz siebie. To było straszne. Pierwszy raz poczułam, że chce żyć, a moje życie do tej pory było puste i była złym człowiekiem. Krzyczałam, by Jezus mnie uratował – opowiada mi kobieta.
– Wtedy zostałam uwolniona od alkoholu i narkotyków. Stałam się nowym człowiekiem. Narodziłam się na nowo – mówi mi przez telefon.Odeszłam z tego świata. Nie trafiłam do Czyśćca, ale do Otchłani. Nagle zobaczyłam światło, a przez moje ciało przeszedł dreszcz. Podniosłam się, zwymiotowałam i zaczęłam krzyczeć jak zarzynana świnia. To był nieludzki dźwięk. Nie krzyczałam tak nawet, gdy bił mnie mąż czy mój poprzedni partner.
Sandra ma obecnie 26, a Tomasz 39 lat - mieszkają pod Warszawą. Kobieta nie chciała zdradzić czym się zajmuje zawodowo - on wykonuje belki stropowe. Jeżdżą po kraju ze sprzętem do nagrywania i nagłaśniania kazań. Modlą się i próbują nawracać ludzi nie tylko na ulicach, ale i na plaży nad Bałtykiem. Chrzczą też ludzi w sadzawkach. Deklarują, że prowadzi ich Duch Święty... Sandra przemawia do więźniów w Braniewie. Ewangelizację przerywa im policja • YouTube
Kaznodziejów na ulicach ci u nas dostatek
Ulicznych ewangelizatorów możemy spotkać w cieplejsze dni w całej Polsce. Przyciągają uwagę, bo są głośni - zwykle ich głos wzmacniany jest przez głośniki. Co o takiej działalności myślą sami duchowni? Zapytałem o to dominikanina, doktora politologii Jarosława Głodka.
Przyznaje, że czasem też się denerwuje, gdy zza okna słyszy rozstawionych z głośnikami ewangelizatorów śpiewających przed kościołem ojców paulinów. – Ale nawet jeśli ktoś nie lubi takiego publicznego wyrażania wiary, to na innych może to działać. Podobnie jest dla przykładu z hip-hopem. Jedni go lubią, drudzy nie. Czasem teksty raperów są wulgarne, czasem śmieszne, a czasem po prostu świetne - takie po prostu są. Nie wszystko musi się nam podobać – tłumaczy o. Głodek.
Dominikanin opowiada się za różnorodnością. – Niech istnieje wolny rynek wyrażania swojej wrażliwości i przekonań w różny sposób. Prawda i tak się przebije i zweryfikuje. Wiara polega na tym, że każdy człowiek ma wystarczającą ilość tego czegoś, co potrzeba mu do oceny, czy gdzieś obecny jest Bóg, a gdzieś go nie rozpoznaję. Jeśli kogoś taka uliczna ewangelizacja zainteresuje, to się zatrzyma posłucha, jeśli nie - pójdzie dalej.Czasami nawet negatywny odbiór może stać się okazją do refleksji, np. jak się widzi zakochanych całujących się namiętnie, to można albo się zgorszyć albo pomyśleć o swojej miłości: kiedy ja tak kochałem, że nie obchodziło mnie co o tym inni pomyślą?
– Pluralizm jest pożyteczny. Nawet jeśli reakcja na ten przekaz jest negatywna, to pozwala odkryć kim ja jestem i na jakich częstotliwościach nadaje. Przez negacje pewnych rzeczy, odkrywam kim nie jestem, co nie jest moje, gdzie wyczuwam fałsz – podsumowuje o. Głodek.
Epileptycy uważają, że to niedopuszczalne
O ile zwykłych ewangelizatorów można akceptować, bądź też nie, o tyle zachowanie małżeństwa Kowalczyków było szalenie niebezpieczne. Nie dość, że utrudniali pracę strażnikom miejskim, to dodatkowo w świat poszedł przekaz rodem ze średniowiecza: epilepsja to nie choroba, a opętanie przez demona.
W Polsce z powodu padaczki cierpi ok. 400 tys. osób. Nie jest to choroba psychiczna, ani tym bardziej opętanie przez demona (chorowali na nią m. in. Dostojewski, Beethoven, Byron). Jak pomóc w trakcie ataku? Na pewno nie wolno nic wkładać takiej osobie między zęby, a więcej informacji znajdziemy pod tym adresem.