Morawiecki: "Inne kraje UE nie wykonują wyroków Trybunału". Ma rację, ale to manipulacja

Daria Różańska-Danisz
Posłowie opozycji po słowach Jarosława Gowina i Mateusza Morawieckiego wieszczą, że partia rządząca szykuje nam Polexit. Wicepremier mówił, że może się zdarzyć, iż Polska będzie musiała zignorować orzeczenie Trybunał Sprawiedliwości UE, jeżeli ten będzie chciał złamać postanowienia Traktatu Lizbońskiego. A premier dodał, że wiele krajów europejskich nie wykonuje wyroków TSUE. Sprawdzamy, jak jest naprawdę i dlaczego sprawa Polski może być precedensem.
Jarosław Gowin i Mateusz Morawiecki Fot. Jakub Włodek / Agencja Gazeta
Teza
"To nie Polska, a kilkanaście innych krajów Unii Europejskiej przez wiele lat nie wykonuje wyroków Trybunału Sprawiedliwości z Luksemburga" – stwierdził premier Morawiecki. Tak skomentował groźną zapowiedź wicepremiera Gowina, który nie wykluczył, że Polska może zignorować wyrok TSUE dotyczący ustawy o Sądzie Najwyższym. Twierdzenie, że w Europie są kraje, które już tak zrobiły, miałoby stawiać nas w lepszym świetle... Ale czy jest prawdziwe?
A Ty jak myślisz?
czy
Polski precedens
By nie pozostać gołosłownym, premier podał przykłady państw, które nie wykonały wyroków TSUE. Wymieniał Włochy, Grecję, Hiszpanię. – Niemcy i Francuzi też mają takie wyroki niewykonane. To są wyroki w bardzo ważnych sprawach – przekonywał Morawiecki. I w tym względzie miał rację, tylko do 12 lipca br. 52 wyroki Trybunału Sprawiedliwości UE nie zostały wykonane.


Przodownikami są: Grecja (11 wyroków), Włochy (10) i Hiszpania (7). – Formalnie pan premier ma rację: państwom członkowskim zdarza się nie wykonywać wyroków TSUE – potwierdza doktor hab. Aleksander Cieśliński, specjalista w zakresie prawa Unii Europejskiej. Ale, co w tym kontekście najważniejsze, trzeba odróżnić kwestię Polski od pozostałych spraw.

– Nigdy nie słyszałem o przypadku, żeby przed wydaniem wyroku jeden z najwyższych przedstawicieli rządu państwa członkowskiego twierdził, że go nie wykona, jeśli ten nie będzie mu się podobał. Zawsze był to spór prawny – podkreśla Cieśliński. Jego zdaniem po raz kolejny Polska ustanawia precedens.
Aleksander Cieśliński
prawnik prawa międzynarodowego

Państwa europejskie mogą robić przeróżne kombinacje, ale nigdy nie odbierały TSUE możliwości wydania wyroku i nie podważały jego treści. To, co opowiadał minister Gowin na temat tego, co jest zgodne z Traktatem Lizbońskim, ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Trybunał Sprawiedliwości jest w pełni właściwy do oceny polskiej reformy sądownictwa, a to że sąd krajowy, tak jak SN, może zawiesić stosowanie przepisów, co do których istnieje wątpliwość zgodności z prawe UE, jest od dawna uznawane w orzecznictwie TSEU.

Również profesor Jerzy Menkes nie przypomina sobie, by jakiś kraj europejski zbuntował się i zakładał, że nie wykona wyroku TSUE nawet jeszcze go nie znając. – Jesteśmy w tej kwestii numerem jeden. A premier i wicepremier pewnie mają przeczucie, jaki będzie orzeczenie TSUE w naszej sprawie – stwierdza.

Sprawa polska a inne

Nie jest tajemnicą, że państwa europejskie często grają na zwłokę i wymigują się od wykonania wyroku TSUE. – To chleb powszedni, państwa nie wykonują wyroków TSUE, jeśli chodzi o te natury technicznej – zauważa Cieśliński. Ale dodaje, że nigdy nie zdarzyło się, by któryś z krajów ignorował orzeczenie Trybunału dotyczące fundamentów istnienia UE, a zwłaszcza zasad stosowania unijnego prawa.

W Traktacie o funkcjonowaniu Unii Europejskiej jest nawet artykuł 260, który przewiduje, że jeśli państwo raz nie wykona wyroku Komisji Europejskiej, to ta może ponownie skierować skargę do TSUE, który w takim przypadku może nałożyć sankcje pieniężne.

Dobrym przykładem są tu Włochy. W 2012 roku Trybunał orzekł, że rząd tego kraju nie wykonał oczyszczalni ścieków komunalnych.

– Cztery lata później Włochy nadal nie podjęły koniecznych kroków i Komisja wniosła do Trybunału drugą skargę, domagając się nałożenia na ten kraj sankcji finansowych. W 2016 roku dalej tego nie zrobiono, dlatego TSUE zażądał zapłaty 30 mln euro za każde pół roku opóźnienia i ryczałtu – 25 mln euro – opowiada prawnik Aleksander Cieśliński.

Podobnie było zresztą w przypadku Hiszpanii. Trybunał na ten kraj nałożył karę w wysokości 12 mln euro. A to za zwłokę we wdrożeniu dyrektywy dotyczącej oczyszczania ścieków. W 2011 roku uznano, że hiszpański rząd nie wypełnił dyrektywy, do dziś zresztą tego nie zrobił. Jeśli dalej będzie grał na zwłokę, to zapłaci 12 mln euro i ryczałt za opóźnienia.

Kwestia fundamentalna

Opisane wyżej przykłady dotyczą – jak to określają specjaliści – prawa materialnego, natomiast sprawa Polski – ustroju, wspólnych europejskich wartości. – To jest kwestia fundamentalna. Natomiast pozostałe sprawy nie mają związku z demokracją czy rządami prawa – mówi nam profesor Menkes.

Wtóruje mu Cieśliński. – Sprawa Polski, którą rozpatruje TSUE, nie dotyczy implementacji konkretnej dyrektywy środowiskowej czy przepisów o pomocy publicznej, tylko podstawowych zasad funkcjonowania prawa unijnego. To podważenie fundamentów członkostwa Polski w Unii Europejskiej.

Jest też inny wątek. Polska sprawa toczy się w zupełnie innym trybie. Zwykle to Komisja Europejska skarży się na dany kraj z powodu niestosowania się do prawa unijnego. Natomiast w przypadku Polski TSUE zajmuje się odpowiedzią na pytania Sądu Najwyższego o to, jak interpretować prawo unijne.

Oznacza to, że adresatem odpowiedzi TSUE nie będzie polski rząd, a Sąd Najwyższy. Istotne jest więc, w jakim składzie będzie orzekał SN, kiedy przyjdzie odpowiedź. – Załóżmy, że skład SN zostanie szybko wymieniony i ten nowy, koledzy ministra Ziobry, powiedzą, że na pewno nie wykonają wyroku TSUE, to byłby kolejny precedens – mówi nam Cieśliński. To najgorszy scenariusz, którego nie można wykluczyć.

– Jeśli polski rząd pójdzie na całość, wtedy Komisja Europejska będzie mogła wszcząć postępowanie przeciwko Polsce. A to dlatego, że łamiemy prawo przez emerytowanie sędziów SN. I zacznie się zabawa, Trybunał wyda kolejny wyrok, rząd powie, że go nie wykona. I zapewne za jakiś czas Komisja skieruje skargę i będzie kara do zapłaty – zaznacza nasz rozmówca.

Ale Polska może ponieść nie tylko konsekwencje finansowe. – Możemy mieć poważnie nadwątloną reputację, jako kraj który nie respektuje reguł klubu, do którego dobrowolnie przystąpił. A to przełoży się chociażby na respektowanie przez sądy innych państw UE wyroków polskich sądów – uważa Cieśliński.
WNIOSKI

FAłSZ

Poseł PiS nie złamał zakazu wojewody, ponieważ – jak mówią prawnicy i Rzecznik Praw Pacjenta – to dyrektor szpitala podejmuje decyzje w kwestii odwiedzin chorych w szpitalach w czasie pandemii. – Wojewoda ogólnie polecił "zakazać odwiedzin pacjentów przez osoby spoza szpitala", dopuszczając je ewentualnie "w szczególnie uzasadnionych przypadkach" – tłumaczy nam adwokat Paulina Kieszkowska-Knapik.