"To dramat. Ludzie nie chcą kandydować w wyborach". W małych gminach słychać, że partie mają problem

Katarzyna Zuchowicz
Wójt gminy Stężyca w województwie pomorskim jest mocno wzburzony, gdy o tym mówi. – Ludzie nie chcą kandydować w wyborach! W ogóle nie mają ochoty! – powtarza kilka razy. Twierdzi, że u niego jest dramat, a partie polityczne w ogóle nie mogą obsadzić okręgów kandydatami. I rządząca, i opozycyjne mają problem. – U nas to faux pas startować z list partyjnych – mówi nam wójt innej gminy na Podkarpaciu.
Wybory samorządowe. W mniejszych społecznościach mieszkańcy bardziej wolą lokalne komitety niż partie. Fot. Paweł Małecki / Agencja Gazeta
Tomasz Brzoskowski jest wójtem Stężycy od 2010 roku i takiej sytuacji nie pamięta. Nie tylko brakuje chętnych do komisji wyborczych (cały czas zastanawia się, kto będzie liczył głosy), ale samych kandydatów w ogóle.

– To jest dramat. Ludzie w ogóle się nie zgłaszają. Dramat! W ogóle nie chcą kandydować. A partie polityczne to już w ogóle tragedia. One mają największy problem. Nie ma chętnych – mówi naTemat.

"Mam dziecko, nie mam czasu"
Do wyborów jest jeszcze trochę czasu, wszystko może się zmienić i nie wszędzie musi być taka sama sytuacja. Ale tu wcześniej, o tej porze przed wyborami, bywało więcej komitetów wyborczych. Teraz zaś, jak informuje nas wójt, zarejestrował się tylko jeden komitet na zasadach, jakie przysługują gminom do 20 tys. mieszkańców (czyli wystarczy tylko 5 członków).


Tomasz Brzoskowski słyszał też, że u niego w regionie jednej z partii politycznej bardzo ciężko zebrać listę do sejmików wojewódzkich, a także, że w niektórych miastach nie ma lokalnych kandydatów na wójtów i burmistrzów.

Portal Kartuzy.info też informuje:
"największym zaskoczeniem może być, póki co, niewielka liczba kandydatów ubiegających się o fotel burmistrza Kartuz, o którego zawsze walczyło najwięcej osób".

Wójt Stężycy zauważa, że w czasie poprzednich wyborów tak nie było. Wtedy bardzo mało słyszał argumentów, które padają dziś.

– Od młodszych słyszymy: "Mam dziecko, rodzinę, nie mam czasu. Mam dużo zajęć, a to absorbuje czas". A co bardziej doświadczeni: "Ale mi już zdrowie nie dopisuje. Nie dam rady". Widać, że ludzie są zajęci swoimi sprawami, nie chcą brać na siebie odpowiedzialności, są przestraszeni, za dużo się o tym mówi. Te wybory będą inne – uważa.

"Błagano ją, by kandydowała w wyborach"
Jego komitet jest komitetem ogólnopowiatowym. Jak mówi, jedynym, który na dzień dzisiejszy ma pełną obsadę we wszystkich okręgach wyborczych w całym powiecie kartuskim. Uważa, że mu się udało, bo jest to komitet zupełnie nowy:

– Partie mają problem, ale mają go też bezpartyjne komitety, które długo działają. Widać, że ludzie chcą czegoś nowego. Nam udało nam się namówić ludzi w średnim wieku, ale ile rozmów przeprowadziliśmy, ile było namawiania, ile dyskusji! Dziś trzeba mocno się napracować, żeby zdobyć kandydatów. Nie ma czegoś takiego, że ktoś się zgłosi.

Nasza redakcyjna koleżanka potwierdza konkretnym przykładem. Również na Pomorzu jej znajomą – nauczycielkę – niemal błagano, by kandydowała w wyborach. Nie chciała.

Tomasz Brzoskowski uważa, że ta niechęć może być wynikiem tego, co ludzie widzą w TV. – Występuje jakiś strach przed kandydowaniem. Co powie ten, a co ten. Boją się jak wypadną, są niepewni i przestraszeni ogólną polityką. Ale najczęściej zasłaniają się obowiązkami w rodzinach. Największe problemy w małych gminach mają jednak partie – mówi.
Komentarz internauty
FB

"Jo jako chłop pańszczyźniany mówię, że tylko KANDYDAT NIEZALEŻNY. Jo chodziłem na pasku Pana byłem zależny od mojego Pana. Tak samo kandydat z poparciem partii będzie chodził na ich pasku. Po co to Wam wyborcy. Precz z partiami w samorządach. Jeżeli kandydat musi mieć poparcie partii to jest słabym kandydatem. Głosujta tylko na niezależnych dobra rada". Czytaj więcej

"Naszą partią są nasi mieszkańcy"
W mniejszych gminach lub powiatach bardziej liczą się lokalne komitety, konkretne osoby, znane twarze. – Nie jesteśmy związani z żadną partią, nie jesteśmy uzależnieni od żadnej partii. Naszą partią są nasi mieszkańcy - mówił kilka dni temu burmistrz Gniewkowa, również na Pomorzu.

– Niech partyjniactwo nie pcha się do Gniewkowa - wtórował Tadeusz Maciejczyk, jeden z członków. Na co Zjednoczona Prawica już podniosła larum.


Gmina Stubno na Podkarpaciu, region mocno prawicowy. Można założyć, że pewne partie święcą tu triumfy. Ale...?

– Startowanie z list partyjnych na szczeblu małych gmin wręcz jest faux pas. To, mówiąc kolokwialnie, obciach. Tak to u nas wygląda. Bez względu na to, o której partii mówimy. Komitetami politycznymi w ogóle się nie sugerujemy. U nas najważniejsza jest osobista znajomość kandydata. Najważniejszy jest człowiek. Konkretna osoba. To czy jest bardziej lub mniej rozsądna – mówi nam Janusz Słabicki, wójt Stubna.

Gmina jest nieduża, liczy 4 tysiące mieszkańców. Czy u niego też są problemy z kandydatami? – Komitety lokalne ich nie mają, ale partie mogą mieć u nas problem. W takich małych środowiskach jak u nas ludzie nie chcą mieć etykietek partyjnych. Lokalne komitety bez problemu znajdą kandydatów, ale partie nie – mówi w rozmowie z Temat.


Gmina na Mazowszu, kilkanaście tysięcy mieszkańców. Czy faktycznie partie mogą mieć problemy z kandydatami? - Ogólnie, z tego, co się słyszy, powiem, że to, o czym pani mówi, potwierdza się. Jakieś problemy są. Na przykład u nas jest bardzo młody kandydat PiS, jego drużyna, którą pokazał na Facebooku, też jest bardzo młoda, co może dawać do myślenia - przyznaje burmistrz jednego z mazowieckich miast. Sam startuje z lokalnego komitetu, obsadzonych ma ok. 90 proc. kandydatów.


Ciekawe statystyki właśnie przypomniał "Newsweek". "W 2014 roku spośród 2475 wójtów, burmistrzów i prezydentów miast Polacy wybrali tylko 458 partyjnych. Pozostali, czyli aż 2017, to przedstawiciele lokalnych komitetów wyborczych. Nawet w dużych miastach partyjni to mniejszość: na 106 prezydentów miast aż 67 to bezpartyjni" – czytamy.

Pytanie tylko, ilu z nich kieruje się potem partyjnymi sympatiami. – Oczywiście, że podziały u nas są jak w tzw. Warszawce. Mamy odzwierciedlenie tej sytuacji, podziały przebiegają tak samo. Ale osobiste kontakty są istotniejsze niż legitymacje partyjne – przyznaje wójt Stubna.

Sam nie należy do żadnej partii. Uważa, że to co dziś się dzieje, to czyste partyjniactwo. – Nie widzę propaństwowych działań w żadnej partii. To są interesy grup. Dla mnie partie to pasożyty na organizmie państwa – tak uważa.