Miał być haj, a skończyło się szpitalem. "Spice" wygląda jak marihuana, a robi z ludzi miazgę
To jak granat z opóźnionym zapłonem, którzy przybrał formę niegroźnej piłki. Wydaje nam się, że palimy marihuanę, a tymczasem jest zupełnie inaczej i niebezpieczniej – mówi Maria Banaszak, terapeutka Stowarzyszenia Monar. Opisuje dopalacz "Spice", który zamienia ludzi w sflaczałe worki mięśni i kości. Środek jest obecny też w Polsce.
– Nie wiadomo, przesłuchaliśmy obu mężczyzn, wyszli już ze szpitala i żaden z nich nie potrafił powiedzieć, co to za substancja i co było w jej składzie – powiedziała "Gazecie Wyborczej" Małgorzata Serafin z komendy policji w Brzozowie.
Objawy ich zatrucia były łudząco podobne do tych, które widuje się ostatnio coraz częściej na filmach w internecie. Otępiały wzrok, bezwład kończyn. Człowiek zastyga w bezruchu, nie może ustać. Przewraca się. I bynajmniej to nie produkcje klasy B o zombie. Tak wyglądają ludzie po spaleniu dopalacza o nazwie "Spice".
Opóźnione działanie Mężczyzna po spaleniu "Spice". • YouTube.com / SWNS TV
Nie da się tak na sto procent stwierdzić co znajduje się w składzie tego dopalacza. Wiadomo jedynie, że jest z grupy syntetycznych kanabioidów. Wyglądem i często zapachem przypomina klasyczną marihuanę, ale nią nie jest.
– Użytkownicy takich substancji sami do końca nie wiedzą co w nich jest – mówi w rozmowie z naTemat Maria Banaszak, terapeutka ze Stowarzyszenia Monar.
– Nie znamy całego składu. Wiemy, że część substancji psychoaktywnych użyta w tego typu mieszankach ma podobne działanie jak w kanabioidach, czyli jak marihuana. Reszta mieszkanki to ogromna ilość chemii. I to skojarzenie z marihuaną stanowi najniebezpieczniejszy aspekt tego środka. To jest strasznie zwodnicze – dodaje.
"Spice" działa z opóźnieniem. W przypadku zażycia innych dopalaczy efekt jest natychmiastowy. Tutaj jest inaczej. Osoby przyzwyczajone do wypalenia całego skręta mogą początkowo nie czuć różnicy. Dopiero po jakiejś chwili następuje "zjazd". Bardzo dobrze pokazane jest to na filmie dokumentalnym "Ciemna strona Wielkiej Brytanii". Jeden z odcinków tego dokumentu poświęcony jest "Spice".
To plaga Na filmie widać działanie "Spice". Oglądaj od 22:55. • YouTube.com / UNILAD
– Palaczowi wydaje się, że jest bezpieczny i to jest problem, bo tak nie jest. A efekt działania "Spice" może zacząć się po 5, 10 minutach. Wtedy jest już za późno. A działanie jest bez porównania silniejsze od marihuany – stwierdza nasza rozmówczyni.
Może dlatego na filmikach widać jak osoby po spaleniu "Spice" upadają np. w drodze do śmietnika. Może nie czuli efektu dopalacza, wyszli ze śmieciami i "faza" złapała ich na ulicy. Taki widok szokuje, ale w Wielkiej Brytanii już nie dziwi. Na wyspach "Spice" jest prawdziwą plagą, która zaczęła się w 2017 roku w Manchesterze i rozlała na cały kraj.
Do tego stopnia, że władze miasta Doncaster postanowiły zamiast karać "użytkowników" tego dopalacza, walczyć z jego dostawcami i powołały specjalną jednostkę, która zajmuje się tylko tym specyfikiem.
Czy jest w Polsce?
Fakt, że "Spice" jest podobny do marihuany sprawia, że trudno stwierdzić, czy ktoś go palił, czy nie. Często użytkownicy tego specyfiku wchodzą w jego posiadanie nieświadomie, bo myślą, że kupują (i palą) marihuanę. Dodatkowo w Polsce "Spice" występuje pod innymi nazwami: "Yucatan Fire, K2, Moon Rocks, czy Skunk".
– Są osoby wśród naszych podopiecznych, które deklarują, że paliły "Spice" i inne, podobne mu specyfiki. Sęk w tym, że trudno jest to zweryfikować. Ale zdarzają się takie przypadki. Widać to zwłaszcza wśród osób, które są zadeklarowanymi palaczami marihuany. "Spice" powoduje u nich takie spustoszenie w psychice, że często nawet rok po odstawieniu tych narkotyków zdarzają im się stany depresyjne, czy lękowe i to bardzo silne – opowiada terapeutka z Monaru.
Zrzut ekranu z YouTube.com / UNILAD