Mieć prywatne przedszkole za sąsiada to istne tortury. "Nawet zatyczki do uszu nie pomagają"
Hałas, brak miejsc parkingowych, trzaskanie drzwiami, stukot plastikowych samochodzików po kostce brukowej. Zapytaliśmy ludzi, którzy mieszkają w sąsiedztwie niepublicznych przedszkoli i żłobków, jak to jest mieć kilkanaścioro dzieci za ścianą. To często koszmar.
My postanowiliśmy przyjrzeć się drugiej stronie medalu. Jak to jest mieszkać z gromadką małych dzieci za ścianą?
Plastik kontra kostka brukowa
Dom wolnostojący, w którym mieszka Monika z rodziną, sąsiaduje z budynkiem, w którym mieści się przedszkole. Domy łączą się ze sobą podwórkami, Monika ma więc pod swoim oknem przedszkolny plac zabaw.
– To jest jakaś niezła ściema. Nikt nie pytał nas o zgodę, nie mówił nam, że w naszym sąsiedztwie będzie przedszkole. Ten budynek miał być zwykłym domem rodzinnym, tak nas wcześniej zapewnili właściciele. Ale w trakcie budowy stwierdzili, że jednak zrobią przedszkole – nie ukrywa irytacji nasza rozmówczyni.
Monika wykłócała się z właścicielami, była nawet w urzędzie miasta. Na nic się to jednak nie zdało.
– Dyrektorzy tego przedszkola są mili. Wysłuchują pretensji, mówią, że się wszystkim zajmą. Ale nigdy nie ma żadnych zmian – skarży się.
Czego dotyczyłyby te zmiany? Przede wszystkim trzymania dzieci w większych karbach, przecież naokoło mieszkają ludzie. A tu krzyki, wrzaski, płacz.
– Ja rozumiem, że dzieci muszą się wybiegać i wykrzyczeć, też byłam dzieckiem, ale to wszystko się dzieje tuż pod moim nosem. Między moją ścianą a ich podwórkiem nie ma zachowanej żadnej odległości, nie ma drzew, niczego, co by ten hałas wyciszyło – opowiada Monika.
Prawdziwym wyzwaniem są … plastikowe samochodziki. – Te przedszkolaki ciągle na nich jeżdżą. Po kostce brukowej. Ten dźwięk jest nie do wytrzymania, a do tego dzieci ciągle trąbią klaksonami – mówi.Dzieciaki biegają i krzyczą, a ich opiekunki nie zwracają na to w ogóle uwagi. I tak jest jest cały czas, od godziny 7 do jakiejś 17.
Oczywiście najgorzej jest wiosną i latem, bo zimą dzieci mniej wychodzą na dwór i w sąsiedztwie Moniki jest spokojniej. – Ale lato to naprawdę koszmar. Najlepiej jest nie otwierać wtedy okna, ale wtedy prawie się duszę w tym upale – wyznaje.
Niepubliczne przedszkole koło domu Moniki kilka razy w roku organizuje też specjalne festyny, a to z okazji Dnia Matki, a to Dnia Babci, a to początku wakacji. – Instalują wtedy nagłośnienie, zapraszają gości z zewnątrz i ten chaos trwa do wieczora – opowiada.
Te imprezy są uciążliwe jeszcze pod innym względem. Chodzi o parkowanie, które już na co dzień – rano, kiedy rodzice odwożą dzieci i wieczorem, kiedy je odbierają – jest dużym problemem.
– Jest tłok, cała ulica jest zajęta. Wcześniej rodzice stawiali nawet auta pod naszym domem i nie można było zaparkować. Tłumaczyli się, że przecież było wolne, to stanęli. Teraz właściciele przedszkola bardziej tego pilnują i mówią o tym rodzicom – opowiada Monika.
Czy jeśli sąsiedzi spytaliby ją wcześniej, czy mogą otworzyć przedszkole, otrzymaliby zgodę? Monika nawet się nie zastanawia i odpowiada od razu: – Oczywiście, że nie, litości. Ja jestem momentami bliska choroby nerwowej.
Remont non stop
Podobnie twierdzi też pani Maria, która mieszka wraz z mężem i dziećmi na osiedlu w jednym z większych polskich miast. W domu obok jest żłobek, a budynki są połączone nie tylko ogródkami, ale również ścianą.
Jej i męża też nikt nie pytał o zgodę. – Sąsiad nas w ogóle nie powiadomił, nic nie powiedział. Nagle zobaczyliśmy, że malują ściany we wzorki i z dnia na dzień otworzyli żłobek – opowiada.
Jak wyznaje pani Maria, do dzieci można się przez lata przyzwyczaić i da się jakoś przeżyć. Zwłaszcza, że popołudnia i weekendy są już spokojne. Ale nie ukrywa, że utrudnienia są duże, szczególnie te dotyczące parkowania, o którym mówiła też Monika.
Do tego warszawianka często pracuje w domu, wtedy płacz i krzyki dają się jej więc we znaki najbardziej. – Rano dzieci płaczą pod oknami, szczególnie we wrześniu, kiedy rodzice zabierają je tam po raz pierwszy. Zresztą płaczą i później. Jak muszę wykonać jakiś ważny telefon, bo często pracuję w domu, muszę wyjść do innego pokoju, żeby tych dzieciaków nie było słychać – relacjonuje.
Ale najgorsze są remonty. – W wakacje właściciel, nasz sąsiad, często ten żłobek remontuje, odświeża. Wiadomo że takie pomieszczenia szybciej się brudzą, niszczą się meble, a takie żłobki muszą być czyste i spełniać normy sanepidu. Ale trzeba przecież o tym uprzedzać – mówi pani Maria.
Pani Maria zaznacza, że lubi dzieci, a zabawa maluchów nie jest dla niej jakimś koszmarem. Ale podkreśla, że przecież dom powinien być spokojnym miejscem. – Jak ktoś już ma ten własny dom, a nie mieszkanie, to chce mieć w nim większy komfort, niż w bloku, gdzie są sąsiedzi za ścianami – zauważa.Raz taki remont trwał kilka miesięcy! Non stop wiercenie, dzieci mi się nie mogły uczyć do matury!
– Domy na osiedlach czy bloki to nie są dobre miejsce na przedszkola i żłobki. U nas w Polsce jest jakaś partyzantka w tym temacie. Komuna komuną, ale kiedyś były jakieś zasady, na przykład bloki nie mogły być zbyt blisko siebie, żeby ludzie nie mieszkali okno w okno. Teraz tego nie ma. Budują gdzie chcą, robią co chcą – żali się pani Maria.
Ale jak podkreśla, już woli żłobek niż na przykład hostel. – Nie wiadomo, kto w takim hostelu się zatrzyma i tam głównie jest hałas wieczorami i w nocy, kiedy robią imprezy. Już wolę dzieci i w dzień – deklaruje.
Trzeba walić w ścianę
Monika i pani Maria mieszkają we własnych domach, jednak Helena ma problem z gromadką hałasujących dzieci w bloku. Ona i jej współlokatorka, dwie studentki, wynajmują mieszkanie na jednym z warszawskich blokowisk, a w mieszkaniu obok niedawno powstało przedszkole.
– Kiedy jesteśmy w domu słyszymy dosłownie wszystko. Dzieci walą plastikowymi zabawkami, często takimi piszczącymi, stukają, wrzeszczą, biją się, jedno drugie uderzy i znów krzyk – opowiada.
Dla Heleny i jej współlokatorki najcięższy jest czerwiec, kiedy nie mają już zajęć i uczą się do sesji. – Raz poziom hałasu był tak wysoki, że zaczęłyśmy walić w ścianę i krzyczałyśmy, żeby były ciszej. Byłyśmy już totalnie wyprowadzone z równowagi – wspomina Helena.Dzieci mają też rytmikę i po jakimś czasie nauczyłam się wszystkich piosenek na pamięć. Ile można słuchać piosenek o myciu ząbków.
Studentka próbowała rozmawiać z sąsiadką, ale ta rozmawiać nie chciała. – To przykre, bo to pokazuje, jak mało jest życzliwości i zrozumienia – zauważa.
I tak jak pani Maria podkreśla, że do samych dzieci i przedszkoli nic nie ma. – Ale muszą być do prowadzenia takiej działalności odpowiednie miejsca – zaznacza Helena.
Zgoda sąsiada nie jest wymogiem
Jednak rzeczywistość wygląda tak, że polskie prawo nie wymaga, żeby właściciele przedszkoli czy żłobków pytali o zgodę sąsiadów. Takiego wymogu nie ma wśród tych określonych w rozporządzeniu Ministra Edukacji Narodowej z dnia 31 sierpnia 2010 r., które dotyczy działalności przedszkoli.
A jakie to wymogi? Między innymi takie, że lokal powinien być zgodny z gminnym planem zagospodarowania przestrzennego, właściciel musi mieć akt notarialny, umowę najmu lub użyczenia lokalu, mieszkanie czy dom musi spełniać wszystkie kryteria związane z bezpieczeństwem i higieną, a także otrzymać pozytywną opinię Sanepidu i Straży Pożarnej.
Jeśli twój sąsiad uzyskał dla swojego przedszkola czy żłobka wpis do rejestru prowadzonego przez gminę czy urząd dzielnicy, prawnie nie można mu więc raczej nic narzucić.
A więc co zrobić, kiedy kilkanaścioro dzieci drze się wniebogłosy za własną ścianą? Niestety chyba tylko... przetrwać albo się wyprowadzić.