Nieśmiertelne selfie. Oto dlaczego robimy słit focie na cmentarzach lub wręcz... przy zwłokach

Michał Jośko
Co jakiś czas internet rozgrzewa publikacja "samojebki" (nierzadko bardzo wesołej), wykonanej w miejscu, które kojarzy się głównie z zadumą i wyciszeniem. Umówmy się: większość z nas podczas obcowania ze zmarłymi nie wyciąga smartfona, aby zrobić autoportret, który po chwili trafi na serwisy społecznościowe. Dlaczego niektórzy zachowują się inaczej?
Cmentarz trójwymiarowy – czy ciebie również to bawi? Fot. www.instagram.com/meetingfaith
Przykłady? W czerwcu br. hollywoodzka aktorka Katherine Heigl opublikowała zdjęcia oraz filmiki na Instastories, dokumentujące moment, gdy z mężem odwiedziła cmentarz, na którym spoczywa jej rodzina.

Amerykanka pozowała ze smartfonem – roześmiana i "jajcarsko" wyginająca ciało – m. in. przy grobie przy grobie brata, który zginął jako szesnastolatek w wypadku drogowym. Atmosfera przypominała raczej wycieczkę do wesołego miasteczka.

Efekt? Potężna fala hejtu, a w jej następstwie przeprosiny aktorki, przyznającej, że było to zachowanie niedojrzałe, niewłaściwe i lekceważące. Katherine dodała to tego usprawiedliwienie, iż jedynie próbowała odnaleźć lekkość i humor w rzeczy tak ciężkiej, jak pójście na grób osoby bliskiej.


Rodzime podwórko: 1 listopada br. aktorka Karolina Nowakowska, znana chociażby z serialu "M jak Miłość", wrzuciła na swojego Instagrama pewne zdjęcie, wykonane na warszawskich Powązkach.

W lewej ręce: kilkuletnia córka, w prawej: smartfon, w tle: rodzinny grób. Negatywne reakcje internautów pojawiły się natychmiast. Choć aktorka wdała się nawet w małą polemikę, prosząc, aby żyli i pozwolili żyć innym tak, jak chcą, to jednak zdjęcie zniknęło z jej oficjalnego profilu.

Czy w świecie, w którym smartfony towarzyszą nam absolutnie w każdym momencie życia, powinniśmy jeszcze w ogóle oburzać się, gdy ktoś sięga po niego w obecności tych, którzy odeszli? Może nadszedł czas na mocne przewartościowanie podejścia do samojebek?
Poważne okoliczności, odważne pomysły w głowieFot. www.instagram.com/lauratheluscious
Kontemplowanie social mediów
– Oczywiście, są miejsca takie, jak chociażby niektóre części Azji lub Ameryki Południowej i Środkowej, w których pogrzeby, tudzież jakiekolwiek czczenie pamięci zmarłych związane są z huczną zabawą i głośnym śmiechem. Lecz w naszym kręgu kulturowym tego rodzaju okoliczności utożsamiane są z wyciszeniem, kontemplacją, zadumą nad istotą śmiertelności – mówi teolog Piotr Kwieciński.

Dodaje do tego również słowo "intymność", rozumiane tutaj jako przeżywanie takich momentów samotnie lub w gronie bliskich. A więc może po prostu dożyliśmy czasów, w których za ową osobę bliską rozumie się każdego, kto obserwuje nasz profil na Instagramie lub Facebooku?

– Tak, po części mamy do czynienia z takim właśnie podejściem. Choć wydaje mi się, że bardzo często wykonujemy i publikujemy takie selfie "z rozpędu". Ot, jesteśmy przyzwyczajeni do robienia sobie zdjęć zawsze i wszędzie, tak więc sięgamy po smartfony nawet na cmentarzach; bez zastanowienia i głębszej refleksji – odpowiada Kwieciński.

Gorąca fotorelacja
Lecz dowody na to, jak mocno jesteśmy uzależnieni od robienia sobie "fotek z rąsi", można znaleźć nie tylko na cmentarzach. W internecie można przecież znaleźć selfie robione ze zwłokami, które… nie zostały nawet pogrzebane.

Jeden z wielu przykładów: w lipcu 2018 r. serbska modelka i celebrytka Jelica Ljubicic opublikowała zdjęcie ze szpitala, na którym pozowała (oczywiście robiąc stylowy "dzióbek") ze zmarłym przed chwilą ojcem.
Jelica Ljubicic, czyli naprawdę zagorzała fanka słodkich zdjęćFot. www.instagram.com/jeca.lj i www.instagram.com/lj_jeca
Zaledwie miesiąc później viralem stała się samojebka, którą wykonała sobie ekipa medyczna z indyjskiego szpitala Kamineni, do którego po wypadku samochodowym trafił Nandamuri Harikrishna, tamtejszy gwiazdor kina i polityk. Gdy zmarł, lekarze i pielęgniarki ochoczo zabrali się do wykonywania samojebek przy zwłokach, nie zapominając oczywiście pochwalić się nimi w internecie.

Zdarza się wręcz, że na internetowy ekshibicjonizm cierpią przestępcy. Kryminalistyka zna sporo sytuacji, w których selfie stało się dowodem zbrodni; takich, jak chociażby zdarzenie z roku 2015, gdy 26-letnia Amerykanka Amanda Taylor zaszlachtowała swojego ojczyma.

Od razu po dokonaniu zbrodni podzieliła się z internautami słitaśną fotką, wykonaną przy zwłokach, z ogromnym, jeszcze ociekającym krwią nożem w dłoni.

Od żartu po naukę
– A może wszystkie powyższe sytuacje to efekt tzw. selfitis? Może są wśród nas osoby, które nawet po przemyśleniu okoliczności oraz możliwych konsekwencji po wykonaniu i publikacji zdjęcia, po prostu MUSZĄ to zrobić – zastanawia się Piotr Kwieciński.

Odnosi się tutaj do pewnego pojęcia, które w języku angielskim pojawiło się cztery lata temu w pewnym fake newsie. Początkowo selfitis było określeniem zaburzenia psychicznego, objawiającego się chorobliwą potrzebą wykonywania autoportretów, które (rzekomo) odkryło Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne.

Jednak z biegiem czasu ten żart przeobraził się w prawdziwy termin medyczny, któremu przygląda się coraz większa ilość naukowców. Niedawno w magazynie naukowym "International Journal of Mental Health and Addiction" można było znaleźć publikację doktorów Marka D. Griffithsa i Janarthanana Balakrishnana, dotyczącą ich badań na temat selfitisu.Angielski oraz indyjski specjalista przeprowadzili je na grupie 400 osób, stosując trzystopniową skalę tego zaburzenia. Pierwszy z nich, tzw. stan graniczny, tyczy się ludzi, którzy robią przynajmniej trzy selfie na dobę, choć nie publikują ich w mediach społecznościowych.
Zdjęcie z kategorii "póki śmierć nas nie rozłączy"Fot. www.instagram.com/omfglauren
Dalej mamy stan ostry, w którym wykonuje się podobną ilość zdjęć, lecz każde z nich trafia na Instagrama lub Facebooka. Natomiast osoby, u których zdiagnozowano stan przewlekły wykonują i publikują przynajmniej sześć zdjęć dziennie.

Wynik badań? Objawy selfitis odnotowano u 57,5 proc. badanych mężczyzn i 42,5 proc. kobiet.

Sacrum i profanum
Lecz czy mogą istnieć znacznie głębiej skryte w ludzkiej naturze przesłanki, które powodują, iż część z nas zaczyna wykonywać sobie zdjęcia w miejscach, w których większość społeczeństwa nawet nie pomyślałaby o sięgnięciu po smartfona i odpalenie aparatu?

– W świecie zachwianych tożsamości selfie jest źródłem pewności, utwierdzeniem tego, że jest się kimś konkretnym. Kimś kto istnieje, może swoje istnienie utwierdzić za pomocą wizerunku obecnego w social mediach oraz na każde życzenie to istnienie przywołać – mówi naTemat filozof kultury prof. Andrzej Leder.

– Nadajemy swemu życiu wagę poprzez umieszczanie go w kontekście nie tylko sławnych ludzi, lecz i zabytkowych budowli, dzieł sztuki czy obiektów sakralnych. Nie tylko jestem, ale jestem „mocno”: przed katedrą (Notre Dame) czy na cmentarzu (powązkowskim). Korzystam z sakralnej mocy tych miejsc. Że zaś sprawy tożsamości ludzkiej zawsze sytuowały się gdzieś na granicy sacrum oraz profanum, to nic dziwnego, że i selfie na tej granicy balansuje – dodaje prof. Leder.