"W NASA nie wierzyli, że w Polsce zrobimy im coś takiego". Oto, jak Polacy pomogli w locie na Marsa

Adam Nowiński
Firma spod Warszawy stała się małą częścią wielkiego projektu NASA. Astronika przygotowała dla amerykanów sondę termiczną, która wbije się na ponad 3 metry w powierzchnię Marsa i zbada ciepło wewnątrz planety. Jak od kulis wyglądała współpraca polskich inżynierów z NASA? O tym opowiada nam Łukasz Wiśniewski, wiceprezes Astroniki.
Tak wygląda sonda termiczna HP3, ważny element lądownika misji InSight. Fot. zrzut ekranu z YouTube.com / Astronika
Czy pierwsza lepsza firma "X" ma szansę na współpracę z NASA?

No to mnie pan zagiął (śmiech). Nie, raczej nie. To efekt dłuższej pracy i konsekwentnego działania. To wymaga pewnej ścieżki, którą latami przeciera się i rozbudowuje. Jeśli chodzi o Astronikę i nasz udział we współpracy z NASA, to nasi inżynierowie już w latach 90. XX wieku byli zaangażowani w tego typu projekty.

Mam na myśli przede wszystkim doktora Grygorczuka, założyciela m.in. Astroniki. W tamtych czasach jako członek CBK PAN brał udział w przygotowaniach do misji Rosetta. Nasze starania i praca w tej dziedzinie inżynierii pozwoliły nam zyskać miano ekspertów co też sprawiło, że jesteśmy rozpoznawalni. Pewnie stąd, kiedy Niemiecka Agencja Kosmiczna miała pewien problem ze swoim penetratorem dla tej misji, zwrócili się do nas o pomoc i realizację tego zadania.


I może nie każda firma "X" ma szansę tak z marszu na takie zlecenie, ale zdecydowanie każda powinna próbować.

Ale to lata ciężkiej pracy?

Tak, to nie dzieje się od razu. Teraz akurat mamy dość młody zespół inżynierów, ale nie tylko oni pracowali na ten rezultat. To tak naprawdę dwa pokolenia naukowców.

A co trzeba skończyć, jaki kierunek studiów, żeby załapać się do takiego zespołu?

Różnie, bo mamy i mechatroników, i mechaników, a także innych specjalistów. Wiele osób jest też po Wydziale Mechanicznym Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej. Generalnie musi to być kierunek związany z mechatroniką, budową i programowaniem maszyn.

Wiem, że nie może pan powiedzieć ile zarobiliście na tym projekcie, ale może zdradzi pan ilu cyfrowa była to kwota i w jakiej walucie?

Mogę panu powiedzieć, że podobne projekty, realizowane dla Europejskiej Agencji Kosmicznej kosztują ją 200 tysięcy euro.

Powiedział pan o problemach Niemieckiej Agencji Kosmicznej, to jak wygląda od kulis taka współpraca? Oni dzwonią i mówią: nie działa nam nasza sonda, ale widzimy, że jesteście dobrzy w tym co robicie, więc może powiecie nam co nie działa u nas i zbudujecie nam swój prototyp?

Może nie do końca tak to wygląda. Przede wszystkim my się dobrze znamy z inżynierami z Niemieckiej Agencji Kosmicznej. Wcześniej niektórzy z nas, m.in. doktor Grygorczuk, współpracowali z niemiecką organizacją. Tak więc kiedy uświadomili sobie skalę tego wyzwania, zwrócili się do nas. A zgodę na tę współpracę musiała wyrazić NASA.

Poza tym nie można powiedzieć, że Niemców penetrator był zły. Był mniej wydajny i jego sprawność nie była tak duża jak potrzeba. Dlatego też zwrócili się do naszego zespołu, czy moglibyśmy zaproponować jakieś zmiany, które podniosą sprawność ich mechanizmu. Stąd też ten kontrakt na przeprojektowanie i integrację ich mechanizmu.
Tak wygląda Astronika od kuchni YouTube.com / Astronika
Ale całe przedsięwzięcie to nie tylko nasza praca, ale także innych podmiotów i partnerów. Po naszej stronie to przede wszystkim Centrum Badań Kosmicznych, które wykonywało części do mechanizmu, Instytut Spawalnictwa, Politechnika Warszawska, Politechnika Łódzka, czy też polska firma Towes, która dostarczyła sprężyny do modułu. My to wszystko koordynowaliśmy.

A w którym momencie pojawiło się NASA?

No już na samym początku, kiedy zwrócili się do nas Niemcy. Amerykanie nie bardzo chcieli uwierzyć i zaufać, że jakaś firma z Polski będzie robiła coś teraz dla misji kosmicznej i zrobi im penetrator do lądownika. Oni to wszystko dosyć dokładnie prześwietlają, więc osobiście przyjeżdżali do nas i nas nadzorowali.

Do tego stopnia to doszło, że będąc w cleanroomie, czyli miejscu czystego montażu, podczas integracji całego systemu non stop był z nami inżynier kontroli jakości z NASA. Wszystko sprawdzał: dlaczego to robimy, jak to robimy, czy zachowujemy w tym wysoki standard itd. Z ich strony wymagało to dużego zaufania.

My przy tym wszystkim wiele się nauczyliśmy, bo owszem mieliśmy do czynienia z dużymi projektami, ale nigdy z tak prestiżowymi i ważnymi z punktu widzenia nauki.

Czyli najpierw Amerykanie zareagowali nieufnie, a potem był ten efekt "wow" z ich strony?

Rzeczywiście krytyczne były pierwsze trzy miesiące, kiedy otrzymaliśmy to zlecenie i musieliśmy udowodnić, że się nadajemy. Musieliśmy wręcz błyskawicznie przeprojektować mechanizm Niemców i równie szybko zbudować swój. Ale potem jak okazało się, że nasz penetrator jest o rząd wielkości bardziej wydajny od propozycji strony niemieckiej, zaufali nam i dali nam zielone światło do dalszej pracy. Po pierwszym modelu zbudowaliśmy łącznie jeszcze siedem kolejnych, każdy identyczny.

Dlaczego aż siedem?

Jeden jest lotny, który obecnie znajduje się na lądowniku na Marsie, a pozostałe traktowane są inaczej. Jeden jako zapasowy, jeden jako kwalifikacyjny – to na nim się wszystko testuje. A testów było sporo, bo nasze urządzenie musi wykazać się większą wytrzymałością.
Sonda konstrukcji Polaków to ten element wystający na końcu lądownika, najbliżej prawego, dolnego rogu zdjęcia.Fot. nasa.gov
To taki mechanizm na zasadzie działania młotka, który wbija się w powierzchnię i może sam siebie zniszczyć. Z jednej strony musi on być wytrzymały, starannie zaprojektowany, odporny na duże przeciążenia. A z drugiej być prosty i pobierać mało mocy.

A ile trwała budowa takiego prototypu i wasza współpraca z NASA?

To trudno konkretnie określić, bo mieliśmy małą przerwę z racji tego, że misja została wstrzymana. Zaczęliśmy w 2013 roku i pracowaliśmy wspólnie ponad trzy lata. Ogólnie takie rzeczy powstają w ciągu 5 do 10 lat, więc widać dokładnie to nasze ekspresowe tempo.

To przenieśmy się na Marsa: kiedy wasz moduł rozpocznie prace i czy będziecie mili nad nim nadzór, czy to należy do NASA?

Jeśli chodzi o rozpoczęcie pracy penetratora to zaplanowano to na styczeń przyszłego roku, ale nie wiem dokładnie kiedy. A jeśli chodzi o informacje o pracy modułu, to my nie jesteśmy w tym kręgu inżynierów, którzy dostają informacje w pierwszej kolejności. Ale doktor Grygorczuk jest Coinvestigetorem misji, więc on z pewnością będzie miał wiadomości z pierwszej ręki, bo ma wgląd do pierwszych danych.
Lądowanie InSight na Marsie YouTube.com / Lunatic
Czego będą dotyczyły te wyniki? Co NASA chce zbadać tym razem na Marsie?

Misja InSight składa się z trzech głównych instrumentów. Na swój sposób jest pionierska, bo po raz pierwszy badane jest wnętrze planety, a nie jego powierzchnia. Celem jest sprawdzenie jakie jest jądro Marsa – czy jest ciepłe, wygasłe, czy jest aktywne? Jeśli chodzi o samą aktywność, to naukowcy zakładają, że będzie ona niewielka, ale samo zmierzenie tego pozwoli nam stwierdzić na jakim etapie geologicznym jest planeta.

Z kolei jeśli mówimy o HP3, czyli naszej sondzie termicznej, to pozwoli ona sprawdzić ciepło pod powierzchnią Marsa. Sonda zagłębi się na głębokość ponad trzech metrów, w założeniu mówi się o pięciu i przez okres jednego roku marsjańskiego, czyli dwóch lat ziemskich, będzie rejestrowała ilość docierającego do niej ciepła.

To natomiast pokaże, czy pod powierzchnią jest wystarczająco ciepło, żeby utrzymać wodę w stanie ciekłym, co będzie bardzo istotną wiedzą przed kolejnymi misjami na Marsa.

Czyli takie konkretne odpowiedzi poznamy dopiero w 2021 roku?

Nie, bo ta misja to nie tylko badanie termiki, ale także inne, poboczne zadania i to ich wyniki powinny niedługo do nas spływać. Na razie jak widziałem to lądownik wylądował na takim terenie z dużą ilością kamieni i martwię się, żeby HP3 nie trafił gdzieś pod ziemią na jeden z nich. Ale to wszystko zostało wzięte pod uwagę, także da radę.

Jakie to uczucie być małą częścią tak ogromnego i ważnego projektu?

Jak się buduje, tworzy i projektuje, to nie myśli się o tym. Dopiero potem, tak jak po tym poniedziałkowym, udanym lądowaniu, przychodzi ta refleksja, że jest się małą częścią tej olbrzymiej całości i jest ta radość i motywacja do dalszej pracy.