"Być może zainspirowała ich polska opozycja". Takich scen w węgierskim parlamencie jeszcze nie było
Gwizdy, krzyki i blokada mównicy w parlamencie - tak opozycja próbowała powstrzymać węgierski rząd przed przyjęciem kontrowersyjnych ustaw. Jedną z nich okrzyknięto "niewolniczą ustawą". Inna powołała sądy podległe tylko rządowi. – Media pokażą teraz opozycję jako stado warchołów – mówi naTemat prof. Bogdan Góralczyk, dyrektor Centrum Europejskiego UW, wcześniej wysoki rangą dyplomata w Budapeszcie. Wieczorem tysiące ludzi wyszły na ulice, doszło do zamieszek, policja użyła gazu łzawiącego.
W ogóle nie widziałem. To zdarzyło się absolutnie pierwszy raz w parlamencie, bo węgierska opozycja jest raczej niemrawa - ideowo, programowo i osobowo. Za Kadara nie było to możliwe, a po Kadarze nigdy się tak nie zdarzyło.
Co się naprawdę stało?
Parlament węgierski przegłosował nowe ustawy, nie zwracając uwagi na opozycję, bo nie była mu potrzebna. Opozycja zupełnie stała się zbędna. Ustawy, niestety, dotyczą też zmian w prawie. Wzbudziły takie emocje, że opozycja najpierw blokowała mównicę i w efekcie przewodniczący parlamentu prowadził obrady z ław poselskich. Część opozycji wyszła, część skandowała. Pojawił się prezydent państwa.
Węgierska opozycja otwarcie się do tego nie odwoływała. Jednak na pewno wiadomości z Polski do niej docierały. Dwa lata temu polska opozycja całe święta siedziała w Sejmie i na pewno na Węgrzech odbiło się to odpowiednim echem. I być może opozycję na Węgrzech to zainspirowało.
Słyszymy też o 3 tys. poprawek do tzw. ustawy niewolniczej. Zgłoszono ich tyle, by posłowie nad każdą głosowali, ale takie przedłużenie się nie udało, bo ostatecznie był to projekt poselski i nie były potrzebne nawet konsultacje. Również jak w Polsce.
Większość parlamentarna na Węgrzech robi co chce. Jeżeli jest pełna mobilizacja obozu rządzącego przy kwalifikowanej większości to okazuje, że opozycja nie jest do niczego potrzebna. Tylko do pokrzykiwania.
Obawiam się, że paradoksalnie wcale nie zwiększy to jej popularności w społeczeństwie. Pamiętajmy, że media na Węgrzech, również te na prowincji, zostały przejęte. One pokażą opozycję, że jest to stado warchołów, które tylko anarchizuje dobrze funkcjonujące instytucje państwa. Taki będzie przekaz.
Ona wzbudziła najwięcej emocji, bo zmusza do tego, żeby ciężko pracować. Dlatego została nazwana niewolniczą. To jest zgodne z filozofią Victora Orbana, który – jak wprowadzał nową konstytucję od 1 stycznia 2012 roku, to już mówił, że to jest społeczeństwo oparte na pracy. Na powinnościach, a nie wolnościach. I to jest, jego zdaniem, istota nieliberalnej demokracji. Czyli mamy przede wszystkim obowiązki i zobowiązania wobec państwa i przełożonych, a nie tylko wolności jak w liberalnej demokracji."Ustawa podwyższa możliwą liczbę nadgodzin z 250 do 400 godzin rocznie, co przekłada się na 8 nadgodzin tygodniowo. Dodatkowo negocjacje ws. nadgodzin mają być prowadzone indywidualnie z pracownikami, a nie jak dotychczas za pośrednictwem związków zawodowych. Co więcej, pracodawca będzie mógł rozliczyć nadgodziny nie w ciągu roku, a będzie miał na to aż trzy lata". Czytaj więcej
Nie każdy musi je brać, jest dowolność.
Dowolność, czytaj: przymus.
Co jeszcze przegłosował węgierski parlament?
Niewolnicza ustawa robi najwięcej szumu. Ale najistotniejsza z punktu widzenia funkcjonowania państwa jest to, że organy sądownicze nie będą miały teraz absolutnie wpływu na decyzje podejmowane przez rząd i premiera Orbana.
Ustawy, które dotyczyły systemu prawnego, są - moim zdaniem - równie newralgiczne, a może ważniejsze. Praktycznie w tej chwili przyjęto takie ustalenia prawne, że władze sądownicze nie mają wpływu na to co rząd zrobi.
Jedna ze zmian dotyczyła też wyborów członków biura wyborczego.
Tak. W przyszłym roku są bardzo ważne wybory, samorządowe. Temu też należy się przyglądać, a chodzi o Budapeszt. W przeciwieństwie do Polski na Węgrzech nie ma żadnego innego, dużego i porównywalnego, ośrodka. U nas, oprócz Warszawy, jest Kraków, Gdańsk, Poznań, Wrocław itd.
Fidesz doskonale to wie. Obawiając się, że jest duży ferment, szczególnie po usunięciu Fundacji Sorosa, a teraz Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego, a inteligencja budapesztańska jest podminowana i może głosować nie tak, jak władze chcą, więc lepiej mieć komisję wyborczą pod swoją kuratelą.
Parę lat już tak krzyczą. Natomiast wszystkie narzędzia władzy i wszystkie instytucje są pod kontrolą Orbana. Te protesty zwracają uwagę, ale niestety mogą być przeciwskuteczne, bo tak silna jest machina propagandowa. Co więcej prowincja węgierska tej machinie wierzy.
Wydaje mi się, że tam jest gorzej niż my sobie wyobrażamy. Media na okrągło kreują wroga w postaci migranta, muzułmanina, którego nie ma.
Odpowiem może żartobliwie. Gdy w latach 90. pracowałem w dyplomacji, było takie określenie, które weszło do języka potocznego – że przyjechał ekspres z Warszawy. Czyli, że coś, co wydarzyło się w Warszawie, po dwóch, trzech miesiącach albo po pół roku, przychodziło na Węgry. I to się sprawdzało.
Teraz były spekulacje, czy Budapeszt przyjdzie do Warszawy. Jak wiemy, nie przyjdzie, bo jednak sytuacja w obu krajach jest odmienna. Natomiast być może znowu jakiś mały wagonik pociągu ekspresowego z Warszawy zajechał przynajmniej do parlamentu węgierskiego.