W zarządzie swój człowiek. Tak PiS przejmuje kontrolę nad Polskim Związkiem Badmintona

Tomasz Ławnicki
– Poszła absurdalna plotka, że jestem kodziarzem – to jedno z kilku wyjaśnień, jakie Marek Zawadka znajduje, aby wytłumaczyć, dlaczego za jego plecami powołany został nowy zarząd Polskiego Związku Badmintona. On utrzymuje, że stało się to bezprawnie. Na razie czeka na to, czy zmiany we władzach PZBad zostaną wpisane do Krajowego Rejestru Sądowego. W nowym zarządzie znalazł się m.in. europoseł PiS Tomasz Poręba.
Zmiana władz Polskiego Związku Badmintona budzi kontrowersje. Na zdjęciu Mistrzostwa Polski w Badmintonie w 2014 r. w Białymstoku. Fot. Marcin Onufryjuk / Agencja Gazeta
Prezes Zawadka sam nie wie – jest jeszcze prezesem, czy nie? Na to stanowisko wybrany został dwa lata temu. Polski Związek Badmintona przejął w stanie fatalnym. Nie wini za to tych, po których przejął władze. Dług powstał znacznie wcześniej, na początku XXI wieku. Samej wierzytelności było ponad 400 tys. zł, ale odsetki narosły tak bardzo, że zrobił się z tego ponad milion do spłacenia.

Marek Zawadka uważa, że to jeden z jego największych sukcesów na stanowisku prezesa PZBad. Nawet jeden z jego głównych oponentów w związku, obecny wiceprezes, a jednocześnie szef podlaskiego OZBad Lech Szargiej przyznaje, że to się Zawadce udało.


Zła współpraca z ministerstwem
Dlaczego zatem musiał odejść? Jednym z głównych argumentów, jakie padły na zwołanym na 1 grudnia nadzwyczajnym krajowym zjeździe delegatów Polskiego Związku Badmintona było to, że Zawadka nie umiał współpracować z ministerstwem sportu. – Ludzie prezesa Zawadki chcieli postawić ministerstwo pod ścianą i dyktować resortowi, jak i ile resort powinien przekazywać dotacje. A dotacje są przywilejem, o nie należy poprosić, a nie ich żądać – opowiada w rozmowie z naTemat wiceprezes Lech Szargiej.

Marek Zawadka zapewnia, że to tylko plotka. Wprawdzie z samym ministrem Witoldem Bańką nie udało mu się spotkać, ale parokrotnie rozmawiał z jednym z wiceministrów oraz dyrektorem departamentu. Mówi, że owszem, raz doszło do ostrzejszej wymiany zdań, ale w tym uczestniczyli sędziowie badmintona, a nie przedstawiciele związku.

Dotychczasowy (i wciąż obecny - według KRS) prezes PZBad przyznaje, że znamienny jest fakt, iż w zwołanym jego zdaniem bezprawnie zjeździe uczestniczyli przedstawiciele resortu sportu. Ci kwestię dwuwładzy w związku komentują lakonicznie. W komunikacie przesłanym "Przeglądowi Sportowemu" zapewniono, że resort "wstrzymuje się od oceny sytuacji", że "szanuje autonomię związków" i  że jeśli ktoś zgłasza jakieś skargi, to może je wnieść oficjalnie do Departamentu Kontroli i Nadzoru.

Legalnie czy bezprawnie?
Wiceprezes Lech Szargiej jest przekonany, iż zjazd nadzwyczajny odbył się zgodnie z prawem, więc ze spokojem czeka na decyzję sądu w sprawie wpisania nowych władz związku do KRS. – Na miejscu byli obserwatorzy z ministerstwa sportu, nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń – podkreśla.
Lech Szargiej
wiceprezes PZBad, prezes podlaskiego Okręgowego Związku Badmintona

Zgodnie ze statutem zjazd może zwołać zarząd, 1/3 członków zwyczajnych i komisja rewizyjna. W przypadku tego zjazdu za jego zwołaniem były dwa pierwsze podmioty. Wówczas zarząd podjął uchwałę, że zwołuje zjazd na wniosek zarządu. Później jednak tę uchwałę anulował. Ale de facto anulowanie dotyczyło tego, że nie będzie zjazdu nadzwyczajnego z inicjatywy zarządu. Natomiast nie anulowano tej części uchwały, że zjazd odbędzie się na wniosek 1/3 członków oraz komisji rewizyjnej.

Powodem zwołania nadzwyczajnego zjazdu była fatalna sytuacja finansowa związku. Paradoksalnie doprowadziła do niej jedyna słuszna decyzja Zawadki, o podpisaniu ugody z wierzycielami, czyli przede wszystkim z ZUS-em. Konto PZBad zostało momentalnie wyczyszczone.
Lech Szargiej, wiceprezes PZBad.Fot. Marcin Onufryjuk / Agencja Gazeta
Wcześniej, aby były pieniądze na szkolenia zawodników, ministerstwo przesyłało je na konta okręgowych zarządów Polskiego Związku Badmintona – najpierw podkarpackiego, później podlaskiego. Stosowano taki wybieg, bo nie można było przekazać dotacji związkowi, który ma długi podatkowe.

Zakręcono kurek
Po podpisaniu ugody z ZUS-em resort sportu mógł na powrót przesyłać środki na konto PZBad, ale tego nie robił. Finansowanie trafiało zaś do Fundacji Narodowy Badminton, na której czele stoi Marek Krajewski – prezes Polskiego Związku Badmintona do 2016 r. i od 1 grudnia ponownie (choć jeszcze nie w KRS). Związek zaś został zmuszony zawiesić wszelkie szkolenia kadry – zabrakło na trenera, na halę, na lotki. Zawodnicy zostali z niczym.

Zadanie wzięły na siebie, jak mówi wiceprezes Szargiej, trzy podmioty – Akademia Badmintona w Warszawie, klub Hubal z Białegostoku oraz Fundacja Narodowy Badminton. Dlaczego nie mógł się tym zająć związek? Bo nie miał zwyczajnie za co – został wyłącznie z długami, bez rządowych dotacji.

– Gdybym ja chociaż z ministerstwa sportu uzyskał jakąś informację, dlaczego tych pieniędzy nam odmawiano, a przyznawano prywatnej fundacji, to może bym coś z tego zrozumiał. Zakręcono kurek i odpisywano tylko, że wniosek rozpatrzono negatywnie – wyjaśnia Marek Zawadka. Dziwi się, że gdy kierowany przez niego związek nie dostawał ani grosza, na organizację Narodowych Dni Badmintona fundacja dostawała dofinansowanie na poziomie pół miliona. – To jest tyle, co juniorzy w Polsce mają na rok – mówi Zawadka.

Lech Szargiej wyjaśnia, dlaczego Polski Związek Badmintona z Zawadką na czele nie dostawał żadnych pieniędzy. – Oni nawet nie potrafili wniosku dobrze złożyć. Więc ministerstwo odrzucało wnioski, nawet tego nie uzasadniając – tłumaczy.

"Przyszło kilku panów"
– Nowy zarząd przejął władzę w ten sposób, że do siedziby związku przyszło kilku panów i zabrali dokumenty. Z tego, co wiem, zabrali je do innej firmy, której właścicielem jest nowo wybrany prezes. Nie czekali na to, aż zmiany zostaną zatwierdzone wpisem do rejestru – tak o zmianie w PZBad mówi prezes Zawadka. Przejęte zostało biuro, konto bankowe i strona internetowa związku, z której skasowano komunikat, że według dotychczasowego prezesa zjazd nadzwyczajny jest bezprawny.

Lech Szargiej odpowiada, że nowy zarząd odczekał kilka dni, aby móc przejąć władzę w sposób kulturalny, z rozmową, przekazaniem obowiązków. Nie doczekał się, stąd taki ruch.

Zawadka od razu zastrzega, że wszelkich swoich zastrzeżeń nie zamierza zgłaszać do europejskiej czy światowej federacji badmintona. Jak mówi, tego typu brudy należy prać na miejscu. Zdaje sobie przy tym sprawę, że takie zgłoszenie nie pomogłoby ani trochę w sytuacji zawodników.

Europoseł PiS pomoże
Szef Okręgowego Związku Badmintona w Białymstoku Lech Szargiej wierzy, że teraz będzie tylko lepiej, że uda się jak najwięcej zawodników wysłać na olimpiadę w Tokio w 2020 r. Mówi, że na pewno nie będzie gorzej. I że pomoże nie tylko resort sportu, ale też i europoseł PiS, Tomasz Poręba, który znalazł się teraz we władzach PZBad.

– Jeśli nie znajdziemy sponsorów, to sobie nie poradzimy. Dlatego potrzebna jest przychylność ludzi, którzy mogą o tym decydować – tak wejście polityka PiS do zarządu związku wyjaśnia wiceprezes Szargiej. Podkreśla, że dla samego Tomasza Poręby PZBad nie będzie żadnym źródłem dochodów – wszystkie osoby i w tym, i w poprzednim zarządzie, swoje funkcje sprawują społecznie.
Tomasz Poręba – europoseł PiS, szef kampanii wyborczej partii rządzącej, a teraz także wiceprezes Polskiego Związku Badmintona.Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta
Prezes Marek Krajewski na nadzwyczajnym zjeździe sprawę Poręby ujmował jeszcze bardziej wprost. Nie krył, że z europosłem Prawa i Sprawiedliwości jest na "ty".
Marek Krajewski
prezes Fundacji Narodowy Badminton, wybrany 1 grudnia na nowego prezesa PZBad

(...) z Tomkiem prawie od roku czasu współpracuję w fundacji. Tomek Poręba jest europosłem (Prawa i Sprawiedliwości — przyp. red.). Dzięki niemu udało mi się też nawiązać kontakty z przedstawicielami Orlenu i PGE, a jednocześnie też jest osobą związaną ze sportem. Jest z Podkarpacia, wiele klubów na Podkarpaciu wspiera, jeszcze nie badmintonowych, ale mam nadzieję, że badmintonowych również. Oraz te kontakty zagraniczne, na których nam zależy.

cytat za badmintonzone.pl
– Małe związki sportowe próbują mieć jakiegoś politycznego protektora, to ich sposób na przetrwanie – tak wybór Poręby komentuje Marek Zawadka i przypomina sprawę Ryszarda Czarneckiego, który jest wiceprezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej i członkiem zarządu Polskiego Komitetu Olimpijskiego czy byłego posła PiS Adama Hofmana, który zasiadał we władzach Związku Piłki Ręcznej w Polsce, a potem z rekomendacji Polskiego Związku Tenisa trafił do zarządu PKOl.

Zaszkodziła plotka
Chcąc nie chcąc – polityka do sportu wkroczyła. Prezes Zawadka uważa, że plotka o charakterze politycznym miała również wpływ na decyzję nadzwyczajnego zjazdy PZBad w jego sprawie. Mówi, że ktoś puścił plotkę, iż jest z KOD-u. Teoretycznie w kwestiach sportowych nie powinno mieć to żadnego znaczenia, ale tak czy inaczej Zawadka podkreśla, że do KOD-u jest mu daleko.

Jest dyrektorem Muzeum Historycznego w Lubinie, jako historyk walczył o to, by o zabiciu trzech osób przez milicję i ZOMO w czasie stanu wojennego nie mówić "wydarzenia lubińskie", lecz zbrodnia lubińska. Mało tego – wydał album o wizycie Lecha Kaczyńskiego w tym mieście! Dlatego teraz podkreśla, że czuje się jak Józef K. z "Procesu" Kafki. Wie, że za coś został skazany, ale za co – nie ma pojęcia.