"Byłem złym człowiekiem, złodziejem i dilerem". Po dwóch odsiadkach został wesołym księciem rapu [wywiad]

Michał Jośko
Patryk "Książę Kapota" Ryfczyński to raper, jakiego jeszcze nie było: ot, naturszczyk z warszawskich Bielan, który pojawił się znikąd, aby momentalnie zdobyć szacunek artystów takich, jak Sokół, Ten Typ Mes, Tede i Popek. Na czym polega jego fenomen? Wyjaśni to szczera, męska rozmowa z kimś, kto postanowił udowodnić, że człowiek jednak może się zmienić na lepsze.
Pasjonat szybkiej motoryzacji oraz ostrych nawijek Fot. mat. prasowe/ Kapota Marathon
Branża hip-hopowa czy gastrononiczna – która z nich jest bardziej szalona i zepsuta?

Wiesz, w tej pierwszej dopiero zaczynam karierę. Ale w gastronomii przepracowałem 14 lat i doskonale wiem, że – jakby ci to powiedzieć – nie jest tam łatwo. To nieregularny tryb życia, mało snu i problemy zdrowotne, chociażby z kręgosłupem. No i kontakt z najrozmaitszymi używkami, które są nieodłącznym elementem tej branży.

Nie oszukujmy się: praktycznie każdy prawdziwy kucharz to albo alkoholik, albo ćpun. No albo jedno i drugie. Jeśli musisz zapierdzielać ostro przez kilkanaście godzin, ściągnięcie "węgorzy" z kokainy jest sprawą oczywistą.


Pracując w restauracjach widziałem i przeżyłem takie rzeczy, że w świecie rapu nic mnie już nie zdziwi, bankowo.

Dodajmy, że ten świat poznałeś już doskonale od, nazwijmy to, kuchni.

Tak, pracowałem jako kierowca znanych raperów; woziłem m. in. HiFi Bandę, KaeNa, Małacha i Rufuza. Więc wiem doskonale, jak wygląda życie w po koncertach i pomiędzy nimi, jakie rzeczy się tam dzieją. Ale nie będę ci o tym opowiadał, bo co się dzieje w trasie, pozostaje w trasie.

Jeśli chodzi o początek mojego rapowania, to wszystko zaczęło się od gastronomii, a dokładniej pewnej pizzerii na warszawskim Bemowie. Siedziałem w niej kiedyś z Dioxem (właść. Patryk Skoczylas, raper ze składu HiFi Banda – przyp. red.), a ten w pewnym momencie powiedział, że mam fajny głos i powinienem zabrać się za nawijanie do mikrofonu.
Mocno przyprawiony hip-hop z dowozem? Nie ma sprawyFot. mat. prasowe/ Kapota Marathon
Uznałem, że to mogłoby być zabawne, no i się zaczęło. Na początek, w kwietniu 2017 r., poleciał kawałek "Kasuj Mój Numer", który okazał się hitem internetu. Zabraliśmy się więc do dalszej roboty – Diox stał się moim nauczycielem, który podpowiada, jak tworzyć zajeb**te kawałki, udziela mnóstwa rad.

Nawet na etapie pisania tekstów podpytuję go, czy to jest dobre, czy nie, konsultuję różne rzeczy. Podpowiada, co mogę zmienić. To dzięki temu narodził się Książę Kapota, bo wcześniej był po prostu Kapota.

W momencie wypuszczenia pierwszego kawałka miałeś już 33 lata. Dosyć późny debiut...

Hip-hopową zajawkę miałem znacznie wcześniej. Mając jakieś 15 czy 16 lat, próbowałem rapować wspólnie z moim koleżką Czarkiem, na warszawskim Wrzecionie, gdzie się wychowywałem. Ale po jakimś czasie daliśmy sobie spokój, bo pojawiły się inne rzeczy do roboty. Wybrałem inną drogę kariery.

Tę, której efektem były tzw. przerwy w życiorysie?

Dokładnie. Byłem bardzo niegrzecznym chłopakiem, dorastałem w takim, a nie innym środowisku, takie miałem wzorce. Efekt? Poniosłem konsekwencje – spędziłem parę lat w zakładach karnych.

Pierwszy wyrok skończył się jakoś w roku 2005. Po tej odsiadce postanowiłem zacząć nowe, uczciwe życie. No i trafiłem do kuchni w restauracji Wok. Wiesz, tej w hotelu Mariott.

No proszę, imponujący debiut. Miałeś jakieś odpowiednie wykształcenie?

Nie. Moja edukacja zakończyła się szybko, bo na szkole podstawowej, nigdy nie chodziłem do żadnego gastronomika. Jestem kucharzem-samoukiem, który po prostu ma wrodzony dryg do gotowania. A czy ten Mariott był aż tak imponujący? Realia były takie, że zapieprzało się po kilkanaście godzin dziennie, dostając 5 złotych za godzinę.

Później trafiłem na warszawskie Stare Miasto, do restauracji Bazyliszek. Ale dawne życie wciąż się za mną ciągnęło, no i w roku 2006 znowu trafiłem na 1,5 roku do zakładu karnego. Gdy wyszedłem, wiedziałem już na 100 procent, że nie chcę tam wracać.

Już na dobre zacząłem uczciwe życie, znów związane z branżą gastronomiczną. Tym razem trafiłem na Plac Zbawiciela, do restauracji Izumi Sushi. Życie w Warszawie jest drogie, więc żeby wynająć mieszkanie i utrzymać rodzinę, dodatkowo jeździłem Uberem; za kierownicą dokładnie tej Škody Superb, która pojawiła się w teledysku do "Kasuj Mój Numer".
Rapowy wesołek dzieli się poważnymi przemyśleniamiFot. mat. prasowe/ Kapota Marathon
No i tak właśnie żyłem do niedawna, gdy wreszcie zdecydowałem się postawić wszystko na jedną kartę: po prostu pracy w kuchni nie dało się pogodzić z rozwijaniem kariery raperskiej.

To dopiero początek. Zobaczymy, co z tego wyjdzie – może będzie wielka sława i jeszcze większe pieniądze, a może klapa. W tej drugiej opcji potraktuję wszystko jako świetną przygodę i wrócę do gotowania. Na razie w rap włożyłem całe serce i całe oszczędności.

Skoro o pieniądzach mowa: twoją karierę wspierają finansowo ludzie z dawnych, przestępczych klimatów?


Nie! Stary, nie chcę takich rzeczy, bo wiem, jak to działa. Jeżeli od pewnych ludzi weźmiesz chociażby złotówkę, to prędzej czy później wrócą i powiedzą "mordo, pomogłem ci, więc teraz spłacaj dług".

To częsty błąd raperów: nie pamiętają o tym, że nawet jeśli nawijają o gangsterskich sprawach, to wciąż powinni być wyłącznie raperami. Nie można być przestępcą na pół etatu: albo wiążesz się z łamaniem prawa na całego (licząc się w pełni z ewentualnymi konsekwencjami, takimi jak odsiadka albo oberwanie kulki), albo skup się na innej karierze.


Teraz robię coś legalnego, więc nie mogę sobie pozwolić na jakąś brudną kasę. OK, przyznaję: kiedyś byłem bardzo złym człowiekiem, złodziejem i najgorszym dilerem. Ale spłaciłem dług wobec społeczeństwa, odsiedziałem swoje i co najważniejsze, wyciągnąłem z tego wnioski. Te błędy czegoś mnie nauczyły.

Żyjesz zgodnie z prawem, ale – biorąc pod uwagę twoją twórczość – policji raczej nie pokochałeś. Znasz swojego dzielnicowego?

Na moim rodzinnym Wrzecionie kontakty z dzielnicowym miałem – niestety – nie jeden raz, jeśli wiesz, o czym mówię. Swoją drogą z takich właśnie powodów przeniosłem się z Bielan na Mokotów. Chciałem zmienić środowisko, mieć mniejszy kontakt z dawnymi pokusami.

Kiedy przestajesz "wyświetlać się" na osiedlu, pewni ludzie i policja łatwiej o tobie zapomną. A gdy dalej kręcisz się w danych okolicach, to ktoś – idąc na współpracę z organami ścigania – może nagle wpaść na pomysł, żeby wkopać właśnie ciebie. Słusznie, albo niesłusznie.
Przykład życiorysu, który nie zawsze był kolorowyFot. mat. prasowe/ Kapota Marathon
Dziś jestem fair wobec państwa, nie łamię prawa, karnie płacę podatki. Ale wiem, że takie rzeczy mogą kończyć się w sekundę: pewnego dnia przychodzą pewni panowie, pakują cię do aresztu, a później odsiadka. Często nawet na podstawie głupich pomówień jakichś zawistnych ludzi.

Internetowi zawistnicy zastanawiają się, ile musiałeś zapłacić za to, żeby w kawałku na twojej pierwszej płycie zarapowali Ten Typ Mes i Tede...

Hejterzy zawsze będą wypisywać takie rzeczy, bo nie znają realiów. Wydaje im się, że gdy znany MC dogrywa się do utworu debiutanta, to zawsze robi to wyłącznie za grubą kasę. G**no prawda.

Pewnie, że tak bywa i nie ma co się czepiać: jeśli znany artysta ma poświęcić swój cenny czas dla nowicjusza, może wziąć za to kasę, bo przecież to jego praca. Może, ale nie musi.

Tutaj najlepszym przykładem są właśnie Mes, Tede albo Malik Montana. Spodobało im się to, co robię i dlatego zrobili ze ną nagrywki za darmo. Ostatnio ja dograłem się do nowego utworu Popka, zobaczysz nas w teledysku. Oj, dobraliśmy się! Nas dwóch to tak, jak ich trzech. Znaleźliśmy wspólny język, jest fajnie.

Oficjalnie: żaden z gości, których usłyszysz na mojej płycie, nawet nie zasugerował, że chce za to kasy. Po prostu – lubią mnie, szanują i wspierają.

Dlaczego oszaleli właśnie na twoim punkcie?

Bo jestem równym chłopakiem? Śmiesznym, wesołym człowiekiem, który nie ma wrogów? No i rapuję bez napinki, na luzie – kawałki mają wpadać w ucho i zawierać prosty, szczery przekaz.

Chodzi o to, żeby bawić się muzyką – śmiertelnie poważny rap? To nie dla mnie. Teraz jaram się głownie klimatami afro trapowymi i w nich chcę pozostać. Ale kto wie, może za trzy lata postanowię grać disco polo i kto mi zabroni?


Liczy się wyłącznie to, żeby było wesoło i z przymrużeniem oka, żeby świetnie się bawić.

Zbliża się twoja pierwsza trasa koncertowa. Czujesz już ekscytację na myśl o zabawie w jej trakcie?

Wiadomo, że tak! W jej trakcie na pewno będą różne szaleństwa, chociaż kontrolowane. Mam Bartusia, małego synka, a więc i ojcowskie zobowiązania. Nie mogę pozwolić sobie na to, żeby wrócić niemal nieprzytomny z imprezy o dziesiątej nad ranem, bo dostanę od narzeczonej z liścia. Też mam obowiązki rodzicielskie, sama sobie przecież dziecka nie zrobiła, nie?

Rodzina to absolutna świętość, zrozumiałem to z wiekiem. Wiesz, zaliczyłem rozwód, z tamtego związku mam trzynastoletnią córkę. Ale to były czasy moich szaleństw, popełniłem mnóstwo błędów. Później poznałem Wioletę, moją narzeczoną. Trafiłem na osobę, która wspierała mnie niezależnie od okoliczności, nawet gdy tkwiłem w więzieniu...

Dziś nawet jeśli w studiu nagraniowym mam zapodać jakąś substancję, do rodziny zawsze wracam czysty. Studio to studio, a dom to dom.

No właśnie, w twoich kawałkach nie brakuje narkotyków – to kolejny element związany z prawdziwym życiem, a nie wymyślony na potrzeby sztuki?

W życiu spróbowałem chyba wszystkiego i nauczyłem się, że każdy może zapodawać to, co tylko chce. Ważne, żeby używki nie przejęły władzy nad twoim życiem.
Przemyślenia związane z rozwojem kariery? Najlepiej prowadzić je w samochodzieFot. mat. prasowe/ Kapota Marathon
Mam zacząć ci teraz wmawiać, że w ogóle nie mam już styczności z alkoholem albo narkotykami? Nie będę kłamał. Po prostu znam siebie i pewne rzeczy potrafię kontrolować. Gdy mogę się zabawić, robię to tak, żebym na tym nie cierpiał ani ja, ani nikt wokół. Proste.

A co narzeczona myśli o tym, że stajesz się coraz gorętszy dla innych kobiet? Wiesz: może już pojawiają się w twoim życiu groupies, prośby o autografy na biustach...

Wioleta, wiadomo, nie jest zachwycona takimi rzeczami, bo wiadomo, że popularność zawsze zwiększa zainteresowanie dziewczyn daną osobą. Ale zero zagrożeń – jestem za stary na tak głupie błędy.

To właśnie jedna z zalet rozpoczęcia kariery w późnym wieku: gdybym miał 20 lat, na bank odbiłaby mi szajba. A teraz? Mam rodzinę, jestem starym bykiem, wyszalałem się.