List czytelnika: Nigdy mu nie podziękowałem, ale prezydent Adamowicz uratował mi kiedyś życie
Boję się tego, co się dzieje z Polską. Boję się polityki, bo jest nieobliczalna. Boję się tego, że na każdym kroku widzę podział. Boję się politycznych kłótni, boję się włączać TV. To, co się dzieje, przekracza wszelkie normy.
Nie wiem, jak mam zacząć. Myślę, że Pan Prezydent Adamowicz uratował mi życie. Był to trudny dla mnie okres i chorowałem na naprawdę bardzo ciężką depresję. Lekarz na komisji ZUS stwierdziła po kilku minutach badania, że nie jestem niezdolny do pracy. Pochylona nad papierami ani razu na mnie nie spojrzała.
Byłem załamany. Nie miałem pieniędzy, byłem dwa lata bez pracy z chorobą na karku i kilkoma opakowaniami ryżu i makaronu na półce. Napisałem maila do Pana Prezydenta Adamowicza. Targało mną poczucie wielkiej niesprawiedliwości. Mój stan się pogarszał, moja matka zachorowała na raka i musiałem się zmierzyć także z jej problemami, które stały się moimi.
Odpisał mi pracownik biura - że Pan Adamowicz nie jest kompetentny, aby zmieniać decyzję lekarzy orzeczników. Ale kilka minut po mailu dostałem telefon z gdańskiego MOPR - pytali, czy jestem w domu, bo za godzinę ma przyjść pracownik i przeprowadzić wywiad środowiskowy. Pracownikiem była uśmiechnięta, starsza kobieta. Jeszcze tego samego dnia dostałem telefon, że mam się pospieszyć, bo niedługo zamykają, a decyzja jest pozytywna i zasiłek będzie do odebrania już nazajutrz.
Nie zdążyłem podziękować Panu prezydentowi, choć od tamtego momentu minęło kilka lat. Nie wiem czemu. Wystarczyłby pewnie zwykły mail, ale nawet na to się nie zdobyłem. Nie miałem odwagi. Nie miałem odwagi nawet wtedy, kiedy widziałem Go przed wyborami na mojej dzielnicy.
Taki był Pan Prezydent Adamowicz. Nie dajcie sobie wmówić, że było inaczej. Nie pozwólcie, aby szala nienawiści się na was wylała. Bądźcie po prostu sobą!
A potem... To, jak stał na scenie i trzymał w ręku sztuczne ognie. To, jak ogień dogasał i szykował się do zapalenia następnego. To, jak chwalił się kolejnym pobitym rekordem w zbiórce WOŚP. To, jak się uśmiechał... i to, jak nienawiść Go odebrała.
Wiem, że jest za późno, ale dziękuję, Panie Prezydencie. Uratował mi Pan wtedy życie. Codziennie jeżdżę tramwajem do pracy i mijam Pana miejsce pracy. Mam nadzieję, że kiedyś ujrzę na budynku Pana ostatnie słowa: "Gdańsk dzieli się dobrem".