"Wegezdrajcy". Wegetarianie też zjedzą kebaba, ale tylko... po pijaku

Ola Gersz
Alkoholowe upojenie rządzi się swoimi prawami. Kto nie zrobił nic głupiego "po pijaku", niech pierwszy rzuci kamieniem. A dla wegetarian taką głupotą może być spałaszowanie kebaba na dworcu po powrocie z sobotniej imprezy. To się naprawdę dzieje.
Smak mięsa niektórych kusi, szczególnie po alkoholu Fot. Dominik Sadowski / Agencja Gazeta
Sobota, 3 w nocy, ledwo stoisz na nogach, szumi ci w głowie. Nic dziwnego, w końcu wracasz z domówki u przyjaciół albo dzikiej wiksy w garażu. Nagle czujesz głód, olbrzymi, taki, na którego Danio by wcale nie pomógł. Ale co zjeść w środku nocy? Odpowiedź przychodzi sama, kiedy mijasz budkę z kebabami albo stację benzynową z hot dogami. Po chwili dołączasz do kolejki innych pijanych i głodnych, czekasz, płacisz, czekasz, zatapiasz zęby w mięsie, czujesz, że będzie żył.

Tak zwaną gastrofazę po zakrapianych alkoholem imprezach znamy wszyscy. Ale nie wszyscy na co dzień jemy mięso. Co wtedy? Okazuje się – co może wiemy z autopsji albo z obserwacji znajomych (a pijani ludzie to zawsze idealny obiekt badań) wegetarian – że nie zawsze szukamy wtedy falafela (który zresztą w nocnej przestrzeni miast jest już powszechnie dostępny). Niektórzy wegeludzie się nie patyczkują i po prostu jedzą mięso.


Udowodniło to chociażby badanie przeprowadzone przez brytyjską firmę Voucher Codes Pro w grudniu ubiegłego roku. Okazało się, że aż 30 procent badanych wegetarian i wegan przyznało się do alkoholowej wegezdrady. Najczęściej "tym drugim" jest kebab, potem burger, dalej (w brytyjskich realiach) bekon. Co więcej, 70 proc. osób, które dopuściły się "cheat mealu" – oszukanego posiłku, czyli odstępstwa od swojej diety – nikomu się do tego nie przyznaje. Bo wstyd.

Rzeczywiście wstyd?

"Nie skubnę dżdżownicy, to i nie skubnę kebaba"
Ja, wegetarianka, która od 11 lat nie tknęła mięsa nawet pod wpływem procentów (nigdy jakoś nie kusiło), zrobiłam sondę wśród innych roślinożerców.

Niektórzy nie owijali w bawełnę. Wstyd, w życiu nie tknęliby mięsa na rauszu.

– Myślę, że to kwestia motywacji – ja nie jem zwierząt, więc choćbym była nieprzytomna, to ich nie zjem. Tak jak po pijaku nie zacznę kopać psa – mówi stanowczo Weronika.

Wtóruje jej Kat. – To dla mnie taka sama abstrakcja, jakbym czasami miała ochotę skubnąć sobie labradora albo dżdżownicę i bym to zrobiła – zero chęci i obrzydzenie na samą myśl. Ale stuka mi niedługo 14 lat wege, wiec po prostu nie pamiętam ani smaku, ani struktury i nie patrzę po prostu na ciała jak na jedzenie. Pewnie jakbym niedawno przeszła na wegetarianizm, to by było inaczej – mówi.

Ani, wegetariance od 16 lat, też się to nigdy nie zdarzyło ("za to jak mi się śnią takie epizody, to budzę się zlana potem"). A Marta jest konsekwentna, nawet wtedy, kiedy nie jest trzeźwa. – Pamiętam, że jak byłam ze znajomymi na party city tourach, to po wyjściu z klubu oni kebsik zjedli, a ja ciągałam ich po wszystkich możliwych ulicach, żeby znaleźć rollo falafela. Po alko chyba jestem jeszcze bardziej uparta – wyznaje.

Sylwia z kolei po imprezie szuka albo też falafela, albo zamawia na stacji benzynowej hot doga... bez parówki. – Nie! Już etyka etyką, ale myślę, że zwyczajnie puściłabym pawia – mówi z kolei szczerze Ewelina.

Kotlet z kalafiora okazał się mielonym
Jednak inni moi rozmówcy potwierdzają, że badania i poalkoholowe obserwacje otoczenia się nie mylą. Wegezdrady łatwiej smakują po alkoholu.

Czasem to po prostu podręcznikowe otumanianie alkoholem. W końcu po pijaku robimy najdziwniejsze rzeczy ("skoczę z mostu, potrzymaj mi piwo", "wejdę na Kasprowy, potrzymaj mi piwo", "kochanie, nie planowałem, ale posunąłem się za daleko na tej imprezie, nic nie pamiętam!"), więc jedzenie mięsa przez zdeklarowanych wegetarian też się do tych błędów zalicza.

– Jestem wege od 23 lat i na koncie mam tylko przypadki. W 1998 roku, jakoś w LO, wróciłam pijana w sztok do domu i myśląc, ze jem kotlet z kalafiora, wciągnęłam mielonego z zapasu babcinego, smak poczułam dużo później, jak to bywa – opowiada.

Olga ma z kolei uraz do narzeczonego. – Rok temu podsunął mi sajgonki. Mówił, że są bez mięsa. Były z mięsem. Myślałam ze go uduszę. Z kolei Jacek po alkoholu zamienia się w istnego konformistę. – Po pijaku nie myślę, nie kontaktuję, znajomi mnie prowadzą ulicą i pilnują, żebym nie rozwalił sobie zębów o chodnik. Więc jak oni, mięsożercy, idą na kebsa, to ja, wegetarianin, też jem kebsa. Potem czuję do siebie obrzydzenie, ale nie oczekujmy za wiele od pijanego umysłu – zauważa.

Ula raz obudziła się po imprezie i kiedy – targana złymi przeczuciami – sprawdziła stan konta, odkryła, że wydała w McDonald's ponad 30 złotych. Koleżanka powiedziała jej potem, że wcale nie na frytki i McFlurry. Podobno podwójny WieśMac smakował jej wtedy wyśmienicie.

Hot dog, mniam mniam
Czasami to jednak nie zamroczenie procentami, ale świadomy wybór. Bo jestem pijany i pragnę mięsa, zaraz, już.

– Ja kiedyś, na samym początku, ale jeszcze przed ostateczną deklaracją, że wege, że już nigdy, zjadłam na ciężkim kacu hot doga ze stacji benzynowej. Czułam się okropnie, brzuch mnie bolał i wpadłam w jeszcze większego pokacowego doła – opowiada Marta.

Z kolei Martyna woli po alkoholu wsunąć chipsy albo frytki, ale z wegezdradami się spotkała. – Przy mnie moja dobra kumpela, wegetarianka, jadła rybę po imprezie i w życiu nie wpadłabym na to, żeby jej zwrócić uwagę. Trochę śmieszków po wszystkim było, ale nie wyzerowałam jej wegelicznika i nie łaziłam z filmami z rzeźni czy coś .

Niektórzy zresztą nie mają wyrzutów sumienia.

Bartek, który nie jest konserwatywnym wegetarianinem ("kiedy jadę do mamy na obiad, to zawsze zjem schabowego, żeby jej nie było przykro"), nie może oprzeć się hot dogom.

– Nie wiem, czy to z powodu obrzydzenia do kebab-barów z wysuszonymi falafelami, ale wracając z imprez zawsze zahaczę o stację benzynową i wszamię hot-doga (z sosem tysiąca wysp!). Może to podświadoma ludzka potrzeba albo stan nieważkości, ale pokusa jest nie do odparcia. No, ale czego się nie robi alkoholu… – mówi. – Moja przyjaciółka, która nie jadła mięsa od czwartego roku życia, w liceum upiła się na obozowym ognisku i potem zjadła kiełbasę. Kiedy powiedziałam jej, że przecież dla niej są pieczone ziemniaki, ona stwierdziła, że woli mięso. Powtarza się to na każdej imprezie – opowiada z kolei Kasia.

Ula apeluje z kolei o luz. – Nie utożsamiam się z żadną etykietką (po prostu odżywiam się roślinnie), a więc i ciśnienie jest mniejsze. Myślę, że jeśli ktoś raz na rok zje coś, czego nie je na co dzień, to nic się nie stanie – jednorazowy grzeszek nie przekreśla tego, kim jesteś czy co robisz na co dzień, tak jak w religii jeden grzech nie sprawia, że przestajesz być np. chrześcijaninem. Po prostu otrzepujesz się z tego, ewentualnie wyciągasz wnioski i żyjesz dalej po swojemu – zauważa.

Organizm chce tłuszczu
Wytłumaczenia tego, że aż tyle pijanych osób ma ochotę na mięso w formie dowolnej, szukam u specjalistki. Dietetyczka Hanna Stolińska-Fiedorowicz nie jest wcale zdziwiona moim pytaniem. Potwierdza, to się zdarza. – To zwykle jest jednorazowe, nie jest tak, że ta osoba potem znowu zaczyna jeść mięso – precyzuje.

Dlaczego więc dopuszczamy się "cheat mealu"?

– Po pierwsze alkohol, szczególnie piwo, sam w sobie pobudza nasz apetyt. Łapie się więc wszystko, co jest pod ręką. Po drugie, kiedy zaszumi nam w głowie, nasze przekonania często idą na bok. Po trzecie często rezygnujemy z mięsa ze względów estetycznych, nie ze względów zdrowotnych czy z powodu walorów smakowych. Ciągnie nas wtedy to mięsa, to bowiem charakterystyczny smak i zapach, który ludzie lubią, nie ma co ukrywać. Kiedy napijemy się alkoholu, często więc sobie odpuszczamy, bo mówimy sobie, że przecież nic się nie stanie – wylicza. Jest też bardziej naukowy powód, dlaczego tak bardzo mamy ochotę na mięso, kiedy w głowie szumi mocny trunek.

– Nasz organizm chce się bronić i spowolnić wchłanianie alkoholu. Kiedy coś jest tłuste i ciężkostrawne – jak mięso – ten alkohol wchłania się wolniej, ponieważ wątroba musi zająć się trawieniem i alkoholu, i tłuszczu, i białka. Mięso daje więc szybkie uczucie sytości – mówi Stolińska-Fiedorowicz.

Wrzućmy na luz
Czyli ciało mówi jedno, głowa mówi drugie, do tego dokłada swoje trzy gorsze alkohol. – Co więc robić, kiedy nie jem mięsa, ale tej jednej nocy zjem kebaba? – pytam dietetyczkę.

Jej odpowiedź uspokaja.

– Uważam, że nie ma co popadać w przesadę. Kiedy raz na jakiś czas zjemy mięso i nie jest nam psychicznie z tym źle, to absolutnie nic się nie stanie. Jestem za tym, żebyśmy byli bardziej ulegli. W małych ilościach wszystko jest dla ludzi – mówi specjalistka.

A kiedy jest nam źle psychicznie? Wtedy zostaje już chyba tylko pilnowanie siebie. Albo... zrezygnowanie z alkoholu.

Ale nie przesadzajmy.