Trenerzy personalni bezczelnie oszukują klientów. Szymon zdradza nam najczęstsze przekręty w branży

Michał Jośko
Ponoć trenerzy personalni dobierają swoim klientom ćwiczenia, które "wyglądają" lepiej, niż w rzeczywistości działają. Tak, by sprawiać wrażenie, że coś się robi, choć w rzeczywistości nie posuwać się z formą do przodu zbyt szybko i jak najdłużej tkwić we współpracy z naszym sportowym opiekunem. Ile prawdy jest w tym oraz innych mitach opowiada mi Szymon Gaś z Gym Break, legenda w świecie trenerów personalnych.
Rozmowę oczywiście przeprowadziliśmy w klubie fitness Fot. naTemat
Któż, jeśli nie on, może przestrzec przed zagrożeniami, które czają się na każdego miłośnika ruchu: od trenerów-naciągaczy, poprzez niebezpieczeństwa związane z modą na crossfit, aż po ściemy firm oferujących tzw. diety pudełkowe?

Na ile trzeba być ostrożnym i podejrzliwym, wybierając trenera personalnego?

Wskazana jest naprawdę wielka czujność, bo osoby, które tak naprawdę się na tym nie znają, stanowią jakieś 95 procent polskiego rynku.

W ostatnich latach oferta treningów personalnych zaczęła w Polsce wyrastać jak grzyby po deszczu. Ze zgubą dla tej branży. Popyt sprawił, że pojawiło się całe mnóstwo osób myślących w następujący sposób: skoro ćwiczę od jakiegoś czasu, to przecież mogę przekazywać wiedzę innym.


Do takiego człowieka pewnego dnia podchodzi ktoś i zagaja "ty to fajnie wyglądasz, może zaczniesz trenować i mnie"? No i nagle zaczyna świtać w głowie, że to świetny sposób na zarobienie dużych pieniędzy.

Przecież treningi personalne są drogie – ceny wahają się mniej więcej od 50 do 250 zł za godzinę – więc świetnie! Pomaga się schudnąć jednej czy dwóm osobom i już w tym momencie – chociaż brak przygotowania merytorycznego – można poczuć się jak prawdziwy ekspert.
Taki ktoś zaczyna ściągać kolejnych klientów, korzystając albo z tzw. poczty pantoflowej, no albo Instagrama czy YouTube'a, na których tworzy wokół siebie otoczkę prawdziwego cudotwórcy. Po jakimś czasie jest człowiekiem majętnym, z coraz większą rzeszą "wyznawców". No i zarazem kimś, kto coraz większej ilości ludzi wyrządza krzywdę, ruinując im zdrowie.

Często na ich własną prośbę.

Tak. Przyczyna jest prosta: niby idziemy do przodu, niby – dzięki modzie, która przyszła ze Stanów Zjednoczonych – coraz więcej osób w naszym kraju zdaje sobie sprawdę, że odpowiednia dawna ruchu jest człowiekowi po prostu niezbędna.

Jednak zaledwie niewielki odsetek Polaków zdaje sobie sprawę, co w owym ruchu jest najistotniejesze. Panuje tutaj kult sylwetki, a nie dobrej kondycji, odpowiedniego przygotowania motorycznego. Odchudzić kogoś jest bardzo łatwo. Zrobić z kogoś sportowca, świadomego swojego ciała – to znacznie większa praca.

Zbyt często myślimy o kwestiach, nazwijmy to, wizualnych, czyli skupiamy się wyłącznie na takich treningach, które pozwalają na spalenie tkanki tłuszczowej i zdobycie efektownie prezentującego się umięśnienia. Dziś, już, natychmiast.

Natomiast zbyt rzadko uwzględniamy to, że aktywność fizyczna może, owszem, sprawiać, że będziemy lepiej wyglądać i czuć się teraz. Jednak znacznie istotniejszą rzeczą jest to, aby zapewniła nam zdrowie za 10, 20, 30, 40 lat.

Zazwyczaj ludzie zgłaszają się do mnie z założeniami typu: chciałbym schudnąć albo przypakować, mieć lepsze pośladki, brzuch czy bicepsy. Generalnie to przesłanki z gatunku "na szybko", bez przemyślenia, po co tak właściwie powinni trenować.

Jesteś specjalistą od motoryki – jak najłatwiej wyjaśnić to pojęcie?

"Standardowe" zbudowanie imponującej muskulatury przypomina włożenie do Fiata 126p silnika z Porsche. Co prawda na prostej ten samochód będzie imponował osiągami, ale na ostrych zakrętach zaczną się problemy.

Można ich uniknąć, dokładając do owego kilkusetkonnego Malucha odpowiednie zawieszenie. To właśnie jego odpowiednikiem jest trening funkcjonalny, zapewniający odpowiednią motorykę. Co prawda taki tuning zajmie więcej czasu, ale efekty są tego warte, bo dotrzesz do celu znacznie szybciej i bezpieczniej.

Ale czy świetna kondycja i silne mięśnie mogą być zagrożeniami?

Zdecydowanie tak. Typowy polski trener zamyka się w "strefie siły". Powiedzmy, że zgłasza się do niego ktoś, kto chce przygotować się do wyjazdu na narty. Tak więc zaczyna się praca nad wzmocnieniem mięśni w kończynach dolnych, ale bez jakiejkolwiek pracy nad ich stabilnością.

Klient jedzie w góry i zaczyna szusować po wymagających stokach narciarskich. Czuje, że ma nogi silne, jak nigdy wcześniej, tak więc zaczyna szybką, ostrą jazdę. Tyle że w pewnym momencie pojawiają się muldy i ostre zakręty. Nagle trach! Kolano skręca się do wewnątrz, kontuzja, helikopter, operacja, gips.

Okazało się, że po prostu nogi nie zostały przygotowane pod kątem motorycznym. Paradoksalnie owej kontuzji można byłoby uniknąć, gdyby nieodpowiedzialny trener nie wzmocnił mu mięśni nóg. Klient, wiedząc, że są słabsze, nie poczułby się jak superbohater, zachowałby większą ostrożność.
Szymon z Katarzyną Kępką, partnerką życiową, treningową i biznesowąFacebook.com/pg/gymbreakpl
Natomiast dobry trener zacznie od oceny, czy mięśnie osoby, która się do niego zgłosiła, są rozwinięte równomiernie, czy ma dobrą stabilizację i pełny zakres ruchomości. Dopiero później zaczyna się wdrażanie programu koordynacyjnego, zwinnościowego i szybkościowego, można wprowadzać elementy cardio i siłowe.

Jak znaleźć taką właśnie osobę?

Postanowiłeś się ruszać? Chcesz zacząć przygodę ze sportem? Zanim zaczniesz szukać trenera personalnego, udaj się do fizjoterapeuty. Oceni twój stan zdrowia, weźmie pod uwagę specyfikę ciała i na podstawie formy aktywności, którą planujesz, powie, na co powinieneś szczególnie uważać, na co zwracać uwagę.

Dopiero potem pomyśl o trenerze personalnym. Na pewno nie powinieneś kierować się tym, że dana osoba ma najlepsze konto na Facebooku czy Instagramie, największą liczbę followersów i celebrycką klientelę.

Ideałem jest ktoś, kto zajmuje się dobrymi sportowcami, bo wówczas masz pewność, że trafiłeś na kogoś, kto zna się na rzeczy, potrafi przygotować drugą osobę nie tylko w sposób efektowny, ale i efektywny.

Gdzie czai się najwięcej hochsztaplerów?

Można ich spotkać szczególnie w klubach, gdzie treningi indywidualne wykupuje się na recepcjach. Wówczas trafiasz pod opiekę przypadkowej osoby, która po prostu nie będzie chciała przekazać ci zbyt dużej wiedzy, bo wówczas możesz nie wykupić kolejnego pakietu, więc odetnie sobie źródło zarobków.

Często trafiają do mnie ludzie, którzy mówią, że mieli już treningi personalne przez 1,5 roku, ale po chwili okazuje się, że wszystko należy zacząć od zera, bo nie wiedzą, co to porządna rozgrzewka i rozciąganie, albo jak powinien wyglądać solidnie przeprowadzy trening, czy ćwiczenia we własnym zakresie, w domu.

A to rzeczy, których trener powinien ich nauczyć podczas maksymalnie 10 zajęć! Cóż, przeciętny Kowalski po prostu nie wie, czego powinien spodziewać się po treningach personalnych, więc łatwo sprzedawać mu bezużyteczną wiedzę, udając eksperta.

Znacznie łatwiej wziąć takiego człowieka, który od lat prowadzi siedzący tryb życia i od razu wrzucić go na trening siłowy. Efekty przyjdą szybko: zbędne kilogramy zaczną znikać, pojawi się lepsza kondycja i siła. Wszyscy są zadowoleni.

A że klient nie potrafi owej siły wykorzystywać we właściwy sposób i że za jakiś czas pojawią się poważne problemy zdrowotne? To już inna sprawa.

Na ile istotna jest miła atmosfera podczas treningu?

Powiedzmy sobie to jasno: trener nie ma być twoim kumplem! Owszem, jeżeli wizyty na siłowni chcesz traktować jako substytut wizyty u psychologa, pogadać sobie z kimś, bo brakuje ci znajomych, masz do tego prawo. Twoje pieniądze, twój wybór.

Ale z założenia powinno się nam płacić za efekty, za profesjonalne przygotowanie ciała, a nie atmosferę. Trening powinien być przeprowadzony porządnie, od deski do deski. Bez pogaduszek. Pokonwersować można w szatni.
Kondycja sama się nie zrobi, trzeba cierpieć!Facebook.com/pg/gymbreakpl
Natomiast całe mnóstwo trenerów to gaduły, które z premedytacją przywiązują do siebie ludzi w taki sposób. Są uznawani za fajnych, bo przecież dobrze się z nimi rozmawia, są zabawni i mili. A nie o to przecież chodzi! Przecież w ten sposób marnują cenny czas ćwiczeń i w efekcie okradają klientów.

Do tego dochodzi sprawdzony szantaż emocjonalny, gdy czują, że dana osoba może zakończyć treningi pod ich okiem. Zaczyna się "wiesz, jesteśmy kumplami, tak fajnie się nam gada", no i człowiekowi głupio zrezygnować.

Na co jeszcze zwracać uwagę, jeśli nie chcę marnować pieniędzy?

W klubach często widzę trenerów, którzy po prostu stoją nad klientem i liczą powtórzenia, gdy klient ćwiczy na maszynach. A to wywalanie kasy w błoto!

Przecież na takich urządzeniach nie da się niczego zrobić źle. Na każdej maszynie znajdziesz rysunkową instrukcję obsługi: rzuć na nią okiem, weź sobie jeden z milionów gotowych programów treningowych z internetu i działaj sam.

Dobry trener ma nauczyć cię rzeczy, których nie osiągniesz przy pomocy maszyn, sprzedać ci wiedzę bardziej fachową, niż tutoriale z sieci. Nie tylko przygotuje indywidualny plan, dostosowany idealnie pod kątem twoich potrzeb, ale w razie potrzeby zmodyfikuje go na podstawie tego, co zauważy podczas wspólnych ćwiczeń.

Warto korzystać z usług trenerów, którzy oferują specjalne plany treningowe w internecie?

Pomińmy nawet fakt, że w tej grupie jest mnóstwo naciągaczy, którzy zarabiają na sprzedawaniu pseudo-indywidualnych planow, choć tak naprawdę to gotowce rozsyłane na zasadzie "kopiuj – wklej"...

Ale nawet jeśli dany człowiek nie jest oszustem, to najzwyczajniej w świecie nie udzieli ci naprawdę dobrych porad, bazując na podstawowych informacjach. Poznanie twojego wieku, wagi czy wzrostu to zdecydowanie za mało.

Gdybym miał podjąć się takiego działania zdalnego, to jedynie pod warunkiem, że podrzucam potencjalnemu klientowi np. 15 ćwiczeń i proszę, aby sfilmował, jak je wykonuje. Na tej podstawie mogę jakkolwiek ocenić jego mobilność i specyfikę ruchu, ocenić, czy ma jakieś wady sylwetki, które koniecznie trzeba uwzględnić i wyeliminować.

A co z tak przecież trendowym crossfitem? Polacy oszaleli na punkcie tych ćwiczeń – czy to prosta droga do ciała idealnego?

W bardzo wielu przypadkach to raczej prosta droga do lekarza. Fizjoterapeuci wręcz kochają modę na crossfit, bo dzięki niej mają całe mnóstwo pacjentów.

Widzisz, to kolejny amerykański trend, który do Polski dotarł z kilkuletnim opóźnieniem. Powstaje mnóstwo takich klubów, a na zajęcia walą tłumy, choć na zachodzie od crossfitu zaczyna się odchodzić, stawiając raczej na treningi funkcjonalne.
Zasadniczo jest tak: to ćwiczenia wręcz rewelacyjne, lecz głównie dla wyczynowych sportowców. Natomiast błędne jest reklamowanie crossfitu jako czegoś super uniwersalnego, idealnego również dla osób, które zaczynają się ruszać. To wielki błąd, bo bardzo łatwo mogą sobie zmasakrować m. in. obręcze barkowe, kolana i biodra.

OK, twoje ciało jest przyzwyczajone do ruchu, uczęszczasz na basen, jogę, biegasz i jeździsz na rowerze? Dołożenie do takich aktywności jakiejś tam dawki crossfitu będzie świetną sprawą, stanie się jednym z elementów kompleksowego wzmacniania ciała. Ale opieranie się wyłącznie na tych ćwiczeniach jest głupotą.

No dobrze, treningi to jedno, ale co z dietą? Kolejna moda: diety pudełkowe.

Pomysł jest zasadniczo dobry, choć oczywiście – jak w każdej branży jest tu i oferta świetna, i kiepska. Na pewno warto przetestować kilka firm oferujących takie jedzenie, poprosić o rekomendację trenera albo sportowca, któremu ufamy. Nie rzucajmy się na pierwszą ofertę z brzegu.

Testowałem wiele takich diet pudełkowych i zauważyłem, że deklarowana kaloryczność posiłków często rozmija się ze stanem faktycznym. Gdy klient zamawia np. 1500 kalorii dziennie, to dostaje ich 1300. Dlaczego?

Takie oszustwa są podwójnym zyskiem: jeżeli klient chce zredukować masę, okazuje się, że szybciej traci na wadze, no a jednocześnie firma cateringowa, wkładając do pudełek mniej składników, może przygotowywać je taniej.

Skoro o pieniądzach mowa: pamiętajmy, że producenci walczą na ceny i naiwnością byłoby zakładać, że ci oferujący najtańsze pudełka, zapewniają też wysoką jakość posiłków. Oczywiście, takie pudełka zawsze są lepsze niż McDonald's i objadanie się słodyczami, ale nie liczmy na cuda.

Czy da się przygotować zestaw na cały dzień – pierwsze i drugie śniadanie, obiad, podwieczorek kolację – za 35 zł, korzystając z naprawdę dobrych i zdrowych produktów? To niemożliwe. W takich przypadkach można być pewnym, że użyto składników z najniższej półki.

Dlatego może się okazać, że dołożenie paru złotych do cateringu pozwoli uniknąć problemów zdrowotnych i osiągać lepsze wyniki treningowe. Znam ludzi, którzy potrafią wydać mnóstwo pieniędzy na najnowszego smartfona, telewizor, samochód czy chociażby najmodniejsze ubrania sportowe. Na czym oszczędzają? Na jedzeniu, czyli czymś, co ma potężny wpływ na nasze zdrowie.