"Od pościelówek wolę darcie mordy". Gwiazdor X Factora o pierwszej płycie i nocach z Podsiadło

Michał Jośko
Pamiętasz gorący finał drugiej edycji programu "X Factor", w którym Marcin Spenner – przez wielu typowany jako pewny zwycięzca – przegrał z Dawidem Podsiadłą? Dziś, po niemal siedmiu latach, wydaje pierwszy album. Artysta opowie nam nie tylko o tym, dlaczego nadszedł właściwy czas na debiut. Zdradzi także, dlaczego nie został polskim Bryanem Adamsem, czy jego utwory nadają się do sypialni i czy rację miał Czesław Mozil, wróżący mu przed laty śpiewanie wyłącznie coverów. Aha, Marcin skomentuje też... sypianie z Podsiadłą.
Potwierdzamy: ten człowiek naprawdę ma głos Fot. Darek Kawka/ ZPAV
Co czujesz, słysząc w radiu piosenkę Dawida Podsiadły? Wpadasz w szał?


Nigdy w życiu, jestem jego wielkim fanem. Robi świetną robotę i w pełni zasłużył na wielki sukces. Spójrz, co się wokół niego dzieje: w 4 minuty wyprzedaje 54 koncerty, czterokrotnie zapełnia Torwar... Umówmy się, takiego artysty jeszcze w Polsce nie było i chyba jeszcze długo nie będzie.

Ale czy widząc to wszystko, nigdy nie przemknęło ci przez myśl "to mogłem być ja"?


Nie. Cóż, jeżeli jakikolwiek artysta powie ci, że nie chciałby takiej kariery, to po prostu kłamie. Ale choć mierzę wysoko i moim celem jest koncert na Wembley, to jednocześnie mam też w sobie pokorę. Wiem, że na pewne rzeczy muszę dopiero zasłużyć.


W roku 2012 Dawid był w pełni gotów na podbicie rynku, ja nie. Pomimo różnicy wieku – on miał wtedy lat 19, ja 27 – był w pełni ukształtowanym, gotowym na odniesienie sukcesu artystą ze znacznie większym doświadczeniem muzycznym. Miał pomysł na siebie i poszedł za ciosem.
Cisza przed burzą, czyli trio, które za chwilę da czaduFot. Darek Kawka/ ZPAV
A ja? Byłem zagubiony. Wręcz przeraziło mnie to, jak dobrze mi poszło. W końcu trafiłem tam "pod przymusem". Rok wcześniej, gdy oglądaliśmy z dziewczyną pierwszego "X Factora", wymądrzałem się przed telewizorem, rzucając: phi, ja zrobiłbym to lepiej. Jak typowy Polak, oglądający transmisję meczu albo teleturniej (śmiech).

Gdy w Gdańsku zaczął się casting do drugiej edycji programu, przyjaciele weszli mi na ambicję, no i zgłosiłem się wyłącznie dlatego.

Wiele osób zaczęło cię typować na zwycięzcę, media zdążyły ochrzcić cię największym ciachem programu, aż tu nagle – ku zaskoczeniu wielu – w finale przegrałeś z jakimś kudłaczem... Co poszło nie tak?

Zacznijmy od tego, że ani dla mnie, ani innych uczestników wygrana Dawida nie była absolutnie żadnym zaskoczeniem. Pamiętam, jak w pokoju zaśpiewał mi zarys utworu "Nieznajomy" i to, że jego kawałek „Don’t You Remember” prawie wszyscy uczestnicy śpiewali dla rozluźnienia atmosfery. Już wtedy powiedzieliśmy sobie: ten chłopak wygra.


Co z tego, że w teorii miałem wiele argumentów na rzecz zajęcia pierwszej lokaty, takich jak chociażby dobry głos, skoro zabrakło wielu innych elementów, które są niezbędne do rozpoczęcia wielkiej kariery?

Nie pomogło ci nawet... sypianie z Dawidem Podsiadłą.


No tak, masz gotowca na tabloidowo nośny tytuł: "Spenner sypiał z Podsiadłą" (śmiech). Ale rzeczywiście, podczas pierwszych nagrań programu "X Factor" spaliśmy w jednym pokoju.

Fajnie wspominam ten czas. Od początku dogadywaliśmy się idealnie, totalnie nie czułem różnicy wieku. Dawid ma tzw. suchy żart, który uwielbiam, nie sposób nudzić się w jego towarzystwie.

Chociaż był chłopakiem robiącym dopiero maturę, mogłem wiele się od niego nauczyć – biło od niego "to coś", był dojrzały i na 100 procent wiedział, że to z muzyką zwiąże się na całe życie.

Patrzyłem na to, myśląc, że sam w wieku tych 19 lat byłem imprezującym lekkoduchem bez pomysłu na życie.
W trakcie krótkiego koncertu w Studiu U22Fot. Darek Kawka/ ZPAV
Tak czy owak po zajęciu drugiego miejsca zrozumiałem, że muzyka to przecież nie sport. Nie zawsze musimy się ze sobą ścigać.

Owe siedem lat temu brak pomysłu artystycznego na siebie zauważałeś chyba nie tylko ty?

Rzeczywiście, Czesław Mozil nazwał mnie wówczas "mistrzem coverów", sugerując, że moja kariera potoczy się w stronę śpiewania cudzych piosenki do kotleta.

Miał rację. Owszem, byłem świetny w wykonywaniu cudzego repertuaru – dałbyś mi kawałek Adele? Sieknąłbym go naprawdę pięknie. Ale w tym śpiewaniu nie byłoby prawdziwego mnie.


Pamiętam, że po "X Factorze" zacząłem na siłę szukać swojej drogi, przez moment wkręciłem sobie nawet, że jestem polskim Bryanem Adamsem. Ale cały czas coś mi nie grało.

Musiałem zajrzeć wgłąb siebie i nadrobić pewne braki w wokalnej samoświadomości. Zajęło mi to sporo czasu, ale wreszcie dotarłem do właściwego punktu.

W międzyczasie zdążyłeś trafić go grona ludzi, o których media piszą materiały w stylu "co się z nim teraz dzieje"?

Cóż, w ubiegłych latach takie właśnie nagłówki często wyskakiwały mi, gdy wpisywałem w wyszukiwarkę frazę "Marcin Spenner".

Ewentualnie zdarzały się sytuacje takie: wrzucam do sieci jakieś zdjęcie z wakacji, na którym pozuję z gołą klatą. Później widzę, że media piszą tylko o umięśnieniu, komentując, że jedyne co robię, to chodzenie na siłownię.

Skłamałbym mówiąc, że mnie to nie zabolało. Ale spojrzałem na to pozytywnie: skoro jakieś portale internetowe zaglądają na moje profile w mediach społecznościowych, śledzą moje życie, to jeszcze jakoś się mną interesują (śmiech).

A co tak naprawdę robiłeś w ciągu tych siedmiu lat?


Zacznijmy od tego, czego nie robiłem: otóż nie chodziłem na siłownię (śmiech). To nie moja bajka, po prostu kocham ruch, uprawiam sport, ale nigdy nie pakowałem.

A mówiąc poważniej: siedziałem w muzyce. Spędzałem mnóstwo czasu w studiu, pisałem piosenki, ćwiczyłem głos, uczyłem się gry na gitarze.

Miałem na tyle szczęścia, że po zakończeniu programu mogłem w pełni poświęcić się muzyce, utrzymywać się z niej. Grałem jakieś niewielkie koncerty, występowałem na rozmaitych eventach, śpiewając tam (w tym miejscu ukłon w stronę Czesława Mozila) covery.

W pewnym momencie zrezygnowałem z kontraktu z wielką wytwórnią płytową i zostałem na lodzie. Ale trafiłem na świetnych ludzi ze studia nagrań Custom34. Uwierzyli w mój talent, postawili na mnie i oto jestem: w wieku 33 lat wydaję debiutancki album.

Nosi tytuł "Na Czas", na ile mam doszukiwać się w nim drugiego dna?

Z jednej strony chodzi o to, że przez pierwsze trzy lata po "X Factorze" chciałem działać na czas, czyli jak najszybciej wydać płytę, jak najszybciej stać się gwiazdą.


Zarazem ów tytuł oznacza, że tamten pośpiech był nonsensem, że debiutuję we właściwym czasie. W roku 2012 nie byłem gotowy na wielką popularność. Już to, co zaczęło się dziać po występach w programie, zaczynało mnie przerastać.

Gdybym sukces odniósł wtedy, zaczęłaby się gonitwa, której mógłbym nie podołać psychicznie. A już na pewno nie nagrałbym muzyki z zgodzie z samym sobą. Widzisz, znam wielu piosenkarzy, którzy czują się dobrze, wykonując muzykę pop z gatunku: oczywista, idealnie skrojona pod kątem potrzeb rynku. Nie czepiam się, mają do tego prawo.

Zrozumiałem, że to nie dla mnie. Kilka lat temu wszystko wskazywało na to, że uznanie zdobędę dzięki śpiewaniu lekkich, łatwych i przyjemnych piosenek, które świetnie sprawdzają się w windach albo centrach handlowych. Ot, utwory, które miło słyszeć, ale po chwili się o nich zapomina.

Ale zawsze chodziło mi o bycie artystą znacznie bardziej wyrazistym; o ściąganie na koncerty ludzi świadomych, którzy naprawdę chcą posłuchać mojego repertuaru. Nie chciałem skończyć tak: jesteś na jakimś festynie, idziesz sobie z balonikiem w ręku i nagle słyszysz jakąś tam piosenkę, którą znasz z radia...

... zatrzymuję się, słucham jej, po czym idę dalej, bez jakiejkolwiek refleksji?

Dokładnie. Jeszcze w nawiązaniu do tytułu krążka – ukazuje się w naprawdę dobrym czasie dla polskiej muzyki. Zawsze istniał pewien podział: albo pop, albo alternatywa. Dopiero niedawno powstało coś pomiędzy tymi kategoriami. Luka, w której pojawiają się artyści wykonujący muzykę nośną, wpadającą w ucho, ale zarazem niebanalną, z "jakimiś" tekstami.
Kariera nabiera rozpędu, czas trenować składanie autografówFot. Darek Kawka/ ZPAV
Właśnie tutaj idealnym przykładem jest Dawid Podsiadło. To zawodnik, który jedną nogą stoi w popie, ale drugą w alternatywie.

Czy wiesz, że na twojej płycie spodziewałem się usłyszeć głównie piosenki dla...

... kobiet?

No albo, ujmując rzecz nieco inaczej, dla par, które szukają pościelówek do tzw. sytuacji sypialnianych.

Nie dziwię się, taki właśnie był mój wcześniejszy, niedojrzały wizerunek. Gdy za debiutancką płytę zabierałem się parę lat temu, każdy utwór był taką właśnie łagodną balladą o miłości.

Zaznaczmy: dobrze czuję się w takim "pościelowym" repertuarze i na mojej płycie można znaleźć i takie pioseki. Niewiele, ale są.

Jednak zdecydowanie rządzi tutaj rock, czyli coś, na czym się wychowałem. Do tego od dawna odbierałem sygnały, że ludzie po prostu lubią, gdy "wydrę mordę" (śmiech). Dziś wiem, że to kierunek, w którym będę szedł, bo naprawdę to lubię.

No i jeszcze jedna rzecz: na scenie lubię sobie pobiegać, poskakać, poszaleć. No a subtelne ballady nie dają zbyt wielkiego pola do takich popisów (śmiech).

A tak swoją drogą: kto powiedział, że do sypialni nadają się wyłącznie pościelówy? Przecież w tym miejscu można zaszyć się we dwoje, włączając mocne, głośne kawałki!
Jak twiedzi sam artysta: na tym krążku znajdziesz szlachetny indie pop-rockFot. Darek Kawka/ ZPAV


Materiał powstał w ramach cyklu "Piątki z Nową Muzyką", organizowanego z inicjatywy stowarzyszenia ZPAV w warszawskim Studiu U22.

Płyta "Na Czas" dostępna jest w sklepach od 1 lutego.