Bycie muzykiem nigdy wcześniej nie było tak nieopłacalne. "Na Spotify zarobiłem niecałe 5 złotych"

Bartosz Godziński
Słuchamy muzyki w ilościach, o której nie śniło się naszym przodkom, ale prawie nikt już za nią nie płaci. Serwisy streamingowe, po erze pirackich empetrójek, już zupełnie zabijają w nas nawyk kupowania płyt. W przeciwieństwie do lewych kopii - mamy praktycznie bezpłatny dostęp do gigantycznej szafy grającej. I to w pełni legalnej. Branża się bogaci, a większość artystów zarabia grosze.
Branża muzyczna bogaci się, ale większość artystów musi dorabiać. Nie zawsze tak było Fot. JStolp / Pixabay
"Serwis Spotify na zawsze odmienił sposób w jaki słuchamy muzyki, gdy wystartował w 2008 roku" – czytamy na stronie serwisu. Trudno się z tym nie zgodzić. Nie jest jedyny. Podobne usługi oferuje jeszcze Tidal, Deezer czy Open FM, ale palma pierwszeństwa należy właśnie do Spotify, który ma ponad 200 milionów użytkowników na całym świecie.

W porównaniu z użytkownikami YouTube'a ta liczba to pikuś, ale słuchanie muzyki na dedykowanej aplikacji jest wygodniejsze i mniej rozczarowujące. Wystarczy zainstalować apkę na komputerze lub smartfonie i już możemy cieszyć się z dostępem do ponad 40 milionów legalnych utworów w naprawdę niezłej jakości. Na upartego można ich słuchać kompletnie za darmo, a jeśli chcemy pozbyć się reklam, to wykupujemy miesięczny abonament. Kosztuje on taniej niż przeciętna płyta w sklepie - 20 złotych (bez grosza).


Jeden, by wszystkimi rządzić...
Ojcami sukcesu Spotify są ludzie kojarzeni z sieciami peer-to-peer, które często służą pirackim celom. Jednym z założycieli jest Daniel Ek. Wcześniej zarządzał µTorrentem, którego dobrze znają amatorzy pirackich dóbr kultury. Udziałowcem spółki jest z kolei Sean Parker - twórca Napstera, kultowej aplikacji do pobierania empetrójek.

"Czyli piraci założyli firmę, żeby walczyć z piractwem. Spotify to typowa firma-pośrednik, która sama niczego nie produkuje - tylko udostępnia "produkty" innych ludzi i zarabia na tym kosmiczne pieniądze. Sprytnie. Spotify oficjalnie jest ciągle na minusie - lol, jakim cudem? - ale bossowie w firmie są milionerami & miliarderami. Spotify jest częścią tego samego mega-koncernu co Google, Facebook i Amazon - takie gigantyczne cyfrowe Cthulhu oplatające całą planetę" – czytamy w poście na stronie "Krytyka Holistyczna".
Cały wpis kreśli przygnębiający obraz muzyków - skupiając się na przedstawicielach szeroko rozumianej alternatywy. Według autora bycie niezależnym artystą jest w dzisiejszych czasach trudniejsze, niż np. w ubiegłym stuleciu. "W drugiej połowie lat 90-tych nawet niszowy zespół indie w UK dostawał 500 tysięcy funtów za kontrakt na jedną płytę. Tak, to była anomalia (vide: przemysł muzyczny pokazany w "Kill Your Friends"), ale obecna sytuacja jest dużo gorszą anomalią" - przyznaje bloger.

Może to nie brzmi jakoś dramatycznie - artyści raczej nie chodzą głodni, nie są bezdomni, nie umierają na gruźlicę w przytułkach albo w rowach, jak poeci w XIX wieku. Poza tym ktoś powie: przecież sztuka to nie prawdziwa praca, tylko pasja! Dlaczego oni mają robić to, co lubią - i jeszcze na tym zarabiać?? Dlaczego mają być lepsi od nas??? Taka logika jest absurdalna. Dla prezesów banków mnożenie $$$ też jest pasją, więc może dawajmy im symboliczne - a nie astronomiczne - wynagrodzenie?

"Moim zdaniem tworzenie czegoś JEST prawdziwą pracą, czyli tak samo nieprawdziwą pracą, jak wiele innych "prawdziwych" prac. Bądźmy szczerzy: większość ludzi żyje z robienia rzeczy, bez których świat nie byłby gorszy. Byłby nawet lepszy. Praca w agencjach reklamowych, mediach, start-upach, korporacjach, etc. - nie są to czynności niezbędne dla ludzkości. Bo zgodnie z takimi kryteriami trzeba byłoby mówić: artyści - razem z większością populacji - do fabryki, do kopalni, do Biedronki" – dodaje.

Rzecz jasna są niezależni artyści, którzy osiągnęli sukces nie tylko muzyczny, ale i finansowy. Dzieje się tak w sytuacji, gdy ich utwory pojawią się w telewizji, w filmach, serialach, reklamach. "To dlatego np. Kasia Nosowska miała co jeść w święta - i miała co pić, bo pod jej domem stała ciężarówka Coca-Coli. Kevin Parker z Tame Impala za music placement w reklamach telefonów i tequili kupił sobie dom, tysiąc nowych szaliczków i zbudował studio nagraniowe" – czytamy na "Krytyce Holistycznej".

Zarabia przemysł, muzycy dostają resztki
– Streaming przyczynił się do zauważalnego wzrostu branży muzycznej po latach spadku. Spotify to jeden z największych motorów napędowych tego wzrostu i ciężko pracujemy nad tym, by zapewnić artystom uczciwą monetyzację. Warto dodać, że 70 proc. naszych przychodów trafia z powrotem do branży muzycznej - od początku istnienia serwisu wypłaciliśmy ponad 10 miliardów euro w tantiemach – wyjaśnia naTemat polskie biuro prasowe serwisu.

Na poniższej tabelce widać, że Spotify generuje wielomilionowe przychody, ale dopiero z końcem 2018 roku firma stała się rentowna. Zysk operacyjny serwisu oszacowano na kwotę 94 mln euro. W Polsce Spotify też sobie nieźle radzi. W zeszłym roku miał 2 mln złotych wpływów z reklam i 25 mln z subskrypcji.
Kwartalne przychody Spotify od początku 2016 do końca 2018 roku (w milionach euro)Screen ze statista.com
W przemyśle muzycznym są gigantyczne pieniądze i faktycznie branża w ostatnim latach znów się rozwija. Według raportu dla Citigroup, w 2017 roku osiągnęła przychód w wysokości 43 miliardów dolarów. Tyle tylko, że artystom przypadło zaledwie 12 proc. zysków (ok. 5 miliardów dolarów).
Jason Bazinet
Jeden z autorów raportu

Przyglądając się liczbom, można przekonać się, że zaledwie około 10 procent pieniędzy trafia do artystów. To szalenie mało.

Młodzi artyści nie rozumieją brutalnych realiów rynku muzycznego, przez co nie zarobią na nim dużo pieniędzy. W tej branży wyciekają niewiarygodnie duże sumy.

Większość pieniędzy nie ląduje na kontach twórców, ale trafia do pośredników - dystrybutorów, radiostacji i platform streamingowych, które stały się nową maszynką do robienia pieniędzy.
Fragment podsumowania raportu

W większości gałęzi rozrywki artysta zabiera lwią część dochodów. Jednak przez to, że w przemyśle muzycznym jest tylu pośredników, a konsumpcja muzyki jest rozstrzelona na różne platformy, artysta zgarnia tylko niewielką część dochodów.

To paradoks, bo koszty produkcji (płytę można nagrać nawet w domu) i dystrybucji muzyki (ile wynosi wrzucenie kawałków do neta?) zmalały niemal do zera, więc artyści powinni zgarniać więcej pieniędzy niż przed laty, a tak nie jest.

Żeby nie było - uwielbiam Spotify i obecnie nie wyobrażam sobie bez niego życia. Płacę abonament, mam czyste sumienie, bo nikogo nie okradam i zyskuję dostęp do fajnych playlist i milionów albumów - nawet kompletnie niszowych wykonawców. Wiem jednak, że moi ulubieńcy otrzymują dosłownie złamany grosz za jeden odsłuch piosenki.

Trzeba się nieźle napocić, by żyć z samego streamingu
Amerykański youtuber i muzyk Adam Neely obliczył, że w zeszłym roku zarobił na Spotify dokładnie 551 dolarów i 81 centów. Uzyskał je za 191303 odtworzenia - czyli niecałe 0,0029 dolara za jeden odsłuch piosenki.


Tomek Lipiński, lider i współzałożyciel zespołów Brygada Kryzys, Tilt, przeprowadził dokładne wyliczenia. – Żeby zarobić 1 dolara USA (przed opodatkowaniem), muszę mieć 2326 odsłuchań na Spotify. Dla tysiąca dolarów miesięcznie (ok. 3900 PLN) trzeba mieć dokładnie... 2325581 odsłuchań, co daje w zaokrągleniu... 77520 dziennie, czyli... 3230 w ciągu godziny, czyli prawie... 54 na minutę – obliczył w 2017 roku rockman.
Tomasz Lipiński
Lider i współzałożyciel zespołów Brygada Kryzys

Co sekundę z małym haczykiem ktoś musiałby odsłuchać piosenkę, żebym miał coś na kształt polskiej średniej pensji (w 2017 r. 4277,32 PLN brutto - red.) pod warunkiem, że byłbym jedynym autorem i tekstu, i muzyki. Przy dwóch autorach – co pół sekundy. Bogacić się mają bogaci. System jest tak ustawiony, żeby na streamingu zarabiał tylko światowy Top Ten. No i oczywiście dostawcy.

Od tamtego czasu, wysokość tantiemów się zbytnio nie zwiększyła. O statystyki poprosiłem Mikołaja Piechockiego. Muzyk zespołu The Plantators nagrał rok temu solową EP-kę. Liczby z aplikacji Amuse (pomaga dystrybuować twórczość w sieci) nie powalają: za 608 odsłuchów zarobił zaledwie 1,2 dolara (4,58 złotych). To znaczy, że za jednego streama Spotify płaci 0,0075 zł.
1,20 dolara za ponad 600 odsłuchów. Niezależni artyści mogą jedynie pomarzyć o życiu z muzykiFot. Arch
– Ogólnie mam wrażenie, że problemem wielu artystów jest to, że chcą zarabiać pieniądze na muzyce a nie, żeby ich utwory były słuchane – mówi naTemat Piechocki. – To, że Metallica zarabia miliony z muzyki, wiąże się z tym, że są popularni i ludzie na całym świecie słuchają ich cały czas. To jest w teorii bardzo proste. Trudniejsze jest to, jak w ogóle można osiągnąć popularność – dodaje.
Mikołaj Piechocki
Muzyk, cżłonek zespołu The Plantators

Problem w tym, że artysta musi być naprawdę dobrym biznesmenem, jeżeli chce sobie wszystko ogarnąć sam: muzykę, studio, koncerty, wywiady, trasę koncertową, transport, nocleg i tak dalej.

Już nie mówię o tym, że nie sądzę, żeby nawet najmniej popularny i zabiedzony artysta nie uśmiechnął się na wieść o tym, że jego utwór w tym miesiącu został odtworzony w odległym zakątku świata.
De facto tak było w przypadku The Plantators - jedna dziewczyna z Brazylii odezwała się do nas tak zupełnie od czapy i powiedziała, że znalazła nas przypadkiem i bardzo jej się spodobało.

Bez Spotify ani rusz
Swego czasu Thom Yorke z Radiohead oraz Taylor Swift bojkotowali serwis i mocno krytykowali to, jak artyści są ograbiani przez Spotify. Jednak ich muzyka wróciła już na platformę - po prostu zdali sobie sprawę z panujących realiów. Praktycznie każdy artysta ma tam konto (wyjątkiem jest nieugięty Tool). Nawet ci nieżyjący. Generalnie trzeba być hiperpopularnym muzykiem, żeby móc zarobić na samym streamingu. Milion odtworzeń daje z reguły 3-4 tysiące dolarów (stawki są różne w zależności od np. regionu i umów). Nie trzeba dodawać, że jest to kompletnie niewspółmierne do włożonej pracy i talentu, a dla alternatywnych wykonawców - praktycznie nieosiągalne. Problem jeszcze w tym, że większość artystów nie dostaje pieniędzy bezpośrednio ze Spotify, ale od wytwórni, z którą ma kontrakt. Małe zyski ze streamingu są wtedy jeszcze mniejsze. – Spotify podpisuje umowy licencyjne z wytwórniami muzycznymi oraz firmami dystrybucyjnymi różnych wielkości i na różnych warunkach. Co ważniejsze – jako, że zawieramy umowy z właścicielami praw autorskich, takimi jak wytwórnie, firmy publishingowe czy organizacje zbiorowego zarządzania, nie mamy informacji w jaki sposób lokalni właściciele praw autorskich rozliczają się z artystami (bazując na indywidualnych kontraktach pomiędzy nimi) – wyjaśnia biuro prasowe.

– Nigdy nie czułem się okradany lub mój zespół nie dostawał odpowiedniego wynagrodzenia w stosunku do tego, co robimy – zapewnia Maciej "Groov" Korczak, lider deatchcore'owego zespołu Drown My Day. Muzycy mają podpisany kontrakt z niemieckim Noizgate Records. Członkowie zespołu nie wiedzą ile zarobili na odsłuchach ze Spotify, bo finanse ogarnia wytwórnia.
Maciej "Groov" Korczak
Wokalista Drown My Day

Muzyka to nie mój zawód, a hobby. Wolę nawet mieć swoje albumy na Spotify, niż żeby ktoś ściągnął pirackie wersje. A przy okazji wytwórnia jakieś grosze dostanie, które w nas zainwestuje.

Jeśli muzyka się zwraca lub jest z niej zysk np. na kręcenie teledysków i nagrywanie nowych płyt, to ja nie mam powodów do narzekań. Fajnie by było, gdyby były z tego kokosy, ale nie zmuszę nikogo do słuchania swojej kapeli. Gramy metal, a nie disco-polo.

Najpierw korpo, potem koncert
Wygląda na to, że dramatyzuję, bo artyści, z którymi rozmawiałem, nie mają pretensji do współczesnych realiów w branży muzycznej. Akceptują to, że za granie alternatywnej muzyki nie wybudują sobie domu z basenem i prawdopodobnie nigdy nie będą takimi gwiazdami jak Dawid Podsiadło. Zdecydowana większość indie artystów, którzy koncertują po Polsce i są dobrze przyjmowani przez krytyków ma "normalną" pracę.

– Żyję z pracy fizycznej, a owszem, na zachodzie – mówi muzyk o pseudonimie Nietoperz Rzymski z projektu inchrome. – Gramy, żeby grać, bo lubimy. Czasami jakiś pomniejszy koncert się trafi i tyle. Co lepszy - według nas - materiał wrzucamy w sieć, zerowy skill w PR też nie pomaga w poprawieniu tego stanu, aczkolwiek jeb*ć ambicję i tak będziemy sobie grać – kwituje.

– Jak się chce sławy, to się gra rap i disco-polo, jak się chce grać, to się gra i tyle. Ja nigdy nie zarabiałem na muzyce, wiec nie odczuwam straty, że ludzie nie płacą za muzykę – mówi Jakub Tolak, aktor i perkusista Traces to Nowhere i The White Kites, a wcześniej Formy.
Jakub Tolak
Aktor, perkusista

Nie złoszczę się na świat, że ktoś woli Żabsona, czy Sławomira. Nie uważam też, że coś mi się należy, albo, że robię coś lepszego i jestem moralnym zwycięzca.

Robimy, co chcemy, lubimy, jak czujemy i tyle. Fajnie, że ktoś tego chce słuchać, nawet jeśli gramy dla 10 osób. Jeśli nie dokładamy, to wspaniale. Jeśli coś dokładamy, to wciąż jest to inwestowanie w pasję.

Scena niezależna oczywiście będzie istnieć niezależnie od koniunktury. Jej przetrwanie zapewniają nie tylko słuchacze, ale i muzycy. Wiedzą, że muszą się wspierać w trudnej sytuacji. Konkurencja występuje jedynie w warstwie muzycznej.

– Jeśli chodzi o muzyków sceny niezależnej i ich sytuację na rynku, to oczywiście nie jest wesoło, ale wszyscy wiedzą, w co wchodzą – przyznaje Mikołaj z zespołu Gołębie. – Bardzo dużą część publiczności stanowią inni muzycy. Na koncerty przychodzi często 20-30 osób, co pozwala zazwyczaj uzyskać zwroty za dojazd. Najlepiej jest, jeżeli gramy za gwarant od organizatora. Wtedy nie trzeba się martwić o to, że trzeba będzie dołożyć – dodaje.
Mikołaj
Muzyk niezależny

Niestety, czasem dochodzi jeszcze do sytuacji, w której kluby każą sobie płacić za możliwość zagrania w danym miejscu. Jest już coraz mniej muzyków, którzy się na to godzą, na szczęście.

Niezależne wytwórnie również starają się wychodzić na zero. – Podział ewentualnych zysków jest różny, to zależy od ustaleń z danym projektem, wkładu finansowego w wydanie albumu (fizycznie) etc. Ogólnie dążę do tego, żeby wychodzić na zero; czyli gdy włożyłem 600 zł, to chcę te 600 zł "odzyskać" zdradza Krzysztof Kwiatkowski, założyciel wydawnictwa Trzy Szóstki. Przyznał, że z serwisów streamingowych nie otrzymał ani złotówki, a promuje kilkanaście projektów i każdy ma słuchaczy np. Zwidy - 500, Palmer Eldritch - 600.

– Ogólnie bardzo chciałbym, aby każdy nagrywający w Trzech Szóstkach mógł utrzymywać się z grania, lecz jednocześnie zdaję sobie sprawę, że grając niszową muzykę, dostaje się "niszowe" pieniądze. Prawdę mówiąc, nie wiem jak to pogodzić, skoro na koncert danego projektu przychodzi np. z 30 osób, a nakłady płyt wynoszą ok. 100-200 sztuk, z czego i tak z 40 proc. później schodzi nawet latami – wyjaśnia.
Krzysztof Kwiatkowski
Założyciel labelu Trzy Szóstki

W Polsce niezalem/alternatywą interesuje się za mało ludzi, aby coś z tego realnie mieć. Można, rzecz jasna, pójść dalej, np. gdzieś do Agory, może Kayaxu, godząc się na pewne kompromisy i zarazem zachowując w dużej mierze swoją niezależność. Tam chyba już są jakieś większe pieniądze i pojawia się możliwość utrzymywania z muzyki.

– W piwnicznych labelach, takich jak Trzy Szóstki, sukcesem jest to, gdy nie jest się na minusie – podsumowuje Kwiatkowski. I dodaje na koniec: Jest skromnie, choć z pasją.