"Przetrzymywał dzieci". Mediatorka z Gdańska po własnych przeżyciach pomaga kobietom przy rozwodzie

Aneta Olender
Dużo łez, dużo niepewności i jeszcze więcej strachu. Rozwód może być traumatycznym przeżyciem. Tak było też w przypadku rozmówczyni naTemat. – Kilkukrotnie dopuścił się uprowadzenia rodzicielskiego. Nie wiedziałam, gdzie są dzieci. Przetrzymywał je – opowiada Dorota Wollenszleger-Gałuszka, która dziś pomaga innym kobietom przebrnąć przez ten trudny czas.
Dorota Wollenszleger-Gałuszka pomaga kobietom, ponieważ sama wie, jak trudno jest przejść przez rozwód Fot. archiwum prywatne
Dorota Wollenszleger-Gałuszka jest szefową gdańskiego oddziału Centrum Kobieta i Rozwód. Firmy, którą kobiety stworzyły dla kobiet. W tym miejscu osoby w potrzebie mogą liczyć na wsparcie m.in. prawnika, psychologa czy detektywa.

Dużo łez widzi Pani na co dzień w swojej pracy?

Bardzo dużo, ale chyba też dlatego uwielbiam pracować z kobietami. Różnimy się od mężczyzn choćby tym, że łzy pojawiają się zarówno wtedy kiedy jest decyzja o odejściu ze strony kobiety, jak i wtedy kiedy zostaje porzucona.

Tych łez nie jest ani mniej, ani więcej w obydwu przypadkach. Nawet wtedy kiedy kobieta odchodzi, ponieważ znalazła miłość, znalazła nowego partnera, to czuje, że swoje szczęście buduje na czyimś nieszczęściu. Nasza empatia bierze górę. Tych łez jest bardzo dużo. W naszym centrum, w każdym gabinecie jest spora paczka chusteczek.


Dlaczego zaangażowała się Pani w pomoc kobietom, w takich trudnych sytuacjach życiowych?

W temacie rozwodów działam praktycznie od 9 lat. 5 lat poświęciłam na swój własny, a od 4 zajmuję się tym zawodowo. Moje własne doświadczenie uświadomiło mi, jak wygląda cały ten proces, jakie są ubytki w opiece nad kobietami. Bardzo łatwo popełnić błędy, które w skutkach mogą być brzemienne.

Kobieta najczęściej zostaje z tym wszystkim sama. Nie ma obok niej zupełnie nikogo, kto mógłby ją przygotować i przeprowadzić przez rozwód.

Co było tym impulsem?

Po rozwodzie zaczęłam się zastanawiać, co mogłabym robić zawodowo w najbliższym czasie. Mój mąż ukradł mi samochód, uległam wypadkowi, dlatego wiedziałam, że nie wrócę już do poprzedniego zajęcia.

Pewnego dnia oglądałam telewizję i usłyszałam o czymś takim jak Centrum Rozwodowe Kobieta i Rozwód w Warszawie. Wywiadu udzielała pomysłodawczyni projektu. Okazało się, że rozmowa na temat rozwodu nie jest dla mnie niczym niezwykłym. Potrafiłam odpowiedzieć na wiele pytań. Skontaktowałam się z warszawskim oddziałem i od tego momentu zaczęłam przygotowania do otwarcia swojego biura.

Historia Pani rozwodu, to niełatwa opowieść?

To bardzo trudna historia. Moje wyobrażenie o tym, że znam człowieka, z którym tyle żyłam, rozminęło się z rzeczywistością. Myślałam, że na pewno się dogadamy. Rozwiedziemy się bardzo szybko i sprawnie, bez orzekania o winie. Wszystko wyglądało jednak zupełnie inaczej.

Mój były mąż, chociaż z pozoru wydawał się zawsze bardzo ustępliwy i niekonfliktowy, to okazało się, że potrafi być bardzo agresywny wobec mnie. Nie chodzi o przemoc fizyczną, a psychiczną.

W czasie rozwodu bardzo chciał podkreślić, kto ma władzę. Chciał w ten sposób zmusić mnie do pewnych kwestii, z którymi ja się nie zgadzałam. Kilkukrotnie dopuścił się uprowadzenia rodzicielskiego. Nie wiedziałam, gdzie są dzieci. Przetrzymywał je. Naprawdę nie wiem, czemu to miało służyć.

Może właśnie dlatego kobiety tak bardzo Pani ufają? Sama Pani przez to przeszła.

Z pewnością ma to znaczenie. Klientki bardzo często oprócz tego, że potrzebują informacji stricte prawnej bądź formalnej, czyli co muszą zrobić i jak się przygotować, proszą mnie o podzielenie się moimi własnymi doświadczeniami.

W bardzo wielu sprawach, chociaż każda jest inna, jestem w stanie powiedzieć, co je czeka za zakrętem, do czego mogą zmierzać takie czy inne zachowania strony przeciwnej. Czasami muszę też wyhamować zachowania klientki, ponieważ mogą one doprowadzić do niepotrzebnego zaostrzenia negatywnych relacji, sprowokować niepotrzebne sytuacje.

Co ma Pani na myśli mówiąc: "prowokacja"?

Nie róbmy rzeczy, których nie musimy robić. Jeśli nie przeszkadza nam, kiedy dziecko zostanie dłużej niż przez weekend u ojca, to nie róbmy problemu. Nie wolno niczego robić dla zasady. Nie pokazujmy złości. Nie udowadniajmy na siłę, kto ma rację. Dobro dziecka ponad wszystko, nawet jeśli mamy żal do tej drugiej osoby. Chociaż oczywiście trzeba się przyglądać.

Kobiety często są zastraszane i boją się odejść?

Często słyszą: "nie poradzisz sobie, nie dasz rady, jesteś do niczego, z niczym sobie w życiu nie poradziłaś", itd. Przez wiele lat wmawia nam to najbliższa osoba. Jednak właśnie ten bliski, potrafi często manipulować faktami, zdarzeniami, zaczyna wprowadzać zamęt, który powoduje, że kobieta zaczyna się zastanawiać, czy aby na pewno czegoś źle nie zrozumiała, czy na pewno nie jest winna.

Bardzo często przerzuca też się winę: "gdybyś nie była taka, to na pewno bym na ciebie nie nakrzyczał". Ta zmiana jest ciężka do wypracowania, ale nie niemożliwa. Trzeba tylko znaleźć w sobie siłę do działania albo chociaż do tego, aby zrobić pierwszy krok.

Pracowałam z takimi kobietami, z którymi spotykałam się dwa lata, a może nawet i dłużej, i były to wyłącznie konsultacje. One nie były gotowe na to, żeby odejść.

Czy zdarza się, że mimo przemocy kobiety nie wiedzą czy odejść?

Bardzo trudno jest wyzwolić się z takiej relacji. Mechanizmy przemocowe są jednymi z najtrudniejszych, jeśli mówimy o wyciągnięciu kobiet z takich związków. O ile w przypadku przemocy fizycznej możemy jasno udowodnić, pokazując choćby zdjęcia z obdukcji, co dzieje się w domu, o tyle przemoc psychiczna sprawia więcej kłopotów.

Przemoc psychiczna jest czasami bardziej destrukcyjna. Trudno jest wyrwać kobietę z takiego uzależnienia. Uzależnienie w związku przemocowym dotyczy zarówno oprawcy względem ofiary, jak i ofiary względem oprawcy. Oni żyją ze sobą w pewnej symbiozie.

Czy były takie sytuacje, które panią wstrząsnęły?

To są sytuacje, kiedy spotykam się z przemocą wobec dzieci. Bardzo mocno mnie to dotyka. Nie umiem nad tym przejść do porządku dziennego. Robię wtedy wszystko co mogę.

Przychodzą do Pani kobiety, które mimo tego, że ich dzieci są ofiarami przemocy, nie są w stanie odejść od oprawcy?

Nie tyle nie chcą odejść, bo są w stanie odejść, są w stanie odciąć tę falę przemocy, ale nie są w stanie rozpocząć same procedury rozwodowej. Tu trzeba mocnego wsparcia. Trzeba pokazać, że nie jest sama, że my mocno analizujemy każdy jej krok. Nie jest sama i nie zostanie sama.

Kto zgłasza się do centrum najczęściej, albo może inaczej... Z jakiego powodu kobiety najczęściej decydują się na rozwód?

Robiłam ostatnio takie podsumowanie, co się zmieniło, od kiedy zaczęłam prowadzić biuro. Na początku najczęstszą przyczyną rozwodów była zdrada. Jednak ostatnio najczęściej zgłaszają się do mnie panie, które nie chcą być dalej matkami swoich mężów.

Chcą mieć partnera, a nie kolejne dziecko w swoim domu. Chcą związku partnerskiego, a nie takiego trochę opiekuńczego, w którym to kobieta musi posprzątać, wyprać, ugotować, i zadbać o wszystko, albo wszystko pokazać palcem.

To nie są też związki, które się rozpadają szybko. W takich przypadkach rozpad małżeństwa ze względu na przyczynę, która niektórym może wydawać się błaha, ale nie jest błaha, jeśli unieszczęśliwia kobietę i sprowadza ją do funkcji, która nie pasuje jej w związku, poprzedzony jest terapiami małżeńskimi. Próbami odejścia i powrotami... Wszystko po to, aby sprowokować drugą osobę do działania.

Jeżeli wszystkie narzędzie zostały wykorzystane i umarła nadzieja, to zgłaszają się do mnie i proszą o to, aby przeprowadzić ten rozwód. Najczęściej spokojnie, bez żadnych roszczeń, na zasadzie niech każdy układa sobie życie po swojemu.

Czy ta zmiana w najczęstszych przyczynach rozwodów oznacza jakąś zmianę świadomości kobiet? Inne postrzeganie swojej roli w związku? A może chodzi o to, że kobiety nie uważają już, że rozwód to koniec świata?

Taki lęk, że sobie sama nie poradzę, nadal się pojawia. Poza tym tak jak już wspominałam, w takich dysfunkcyjnych związkach często jedna ze stron powtarza, ty sobie beze mnie nie poradzisz, przecież to ja zarabiam.

Rzeczywiście kobiety są bardziej samodzielne, ale nie oszukujmy się, wiele z nas nie jest na tyle samodzielna, aby spokojnie patrzeć w przyszłość i się jej nie bać.

Jesteśmy bardziej świadome tego, że jeżeli my pracujemy nad związkiem, a druga osoba nie robi nic, żeby żona poczuła się świetnie, to coś jest nie tak. Te warstwy rozczarowania się nakładają. Zabieganie o siebie nawzajem, chodzi też o jakąś inicjatywę, jest bardzo istotne.

Jeśli kobieta chce zostawić męża, ale np. nie pracuje, jak brzmi rada, odejdź?

Wtedy mówię, że musi tak naprawdę przewartościować swoje życie. Jeżeli chce odejść, to musi być tego pewna. Musi też się przygotować na to, co może ją czekać. My w centrum nie jesteśmy taką grupą harpii, czymś w rodzaju sabatu czarownic, która nastawiona jest wyłącznie na to, aby rozwieść kobiety i zostawić je samym sobie. Jestem ostatnią osobą, która namawia do rozwodu, chociaż swojego w ogóle nie żałuję. Wiem po prostu z czym to się wiąże, z czym trzeba się zmierzyć.

Jeśli kobiety nie są zdecydowane, to proponuję np. terapię małżeńską. Muszą mieć świadomość, że naprawdę zrobiły dla związku co się dało. Wtedy mogą podjąć ostateczną decyzję.

W Pani zespole, który pomaga kobietom, są też detektywi. Kobiety potrzebują dowodów na zdradę?

Czasami jest tak, że panie podejrzewają, że coś się dzieje. Zanim się w to jednak wkręcą, zawsze proponuję sprawdzić, czy podejrzenia są słuszne, czy też nie. Dlatego też mamy grupę detektywistyczną pracującą wyłącznie na nasze zlecenie.

Zaczynamy pracę, robiąc taki wywiad pod kątem tego, gdzie może się zadziać zdrada itd., ale czasami wychodzą rzeczy, których się nie spodziewamy. Np. pani podejrzewa, że pan ma kochankę, a to jest sprzątaczka, ale ten materiał się przydaje później, np. jeśli chodzi o alimenty. Okazuje się, że pana stać na pomoc domową, a przed sądem zaniża swoje możliwości zarobkowe.

Jeśli podejrzewamy zdradę, to miejmy pewność, że zdrada jest, nie oskarżajmy kogoś bezpodstawnie. Jeśli mamy taki materiał, to on i tak nie musi nigdy ujrzeć światła dziennego, nie musimy go wykorzystać na sali sądowej, ale możemy w innych celach, takich jak np. nieuczciwe próby ucieczki z majątkiem czy z wynagrodzeniem.

Wiem, że organizuje Pani także coś takiego jak rozwodowe imprezy. Czemu to ma służyć?

Ma to służyć wyłącznie temu, by zaakcentować zakończenie czegoś i rozpoczęcie czegoś nowego. Żeby poczuć, że przed nami też jest życie. Jeden etap się kończy, ale kolejny się zaczyna. Nie chodzi o to, aby na spalonym moście jeszcze tańczyć i śpiewać. Nie tego oczekują kobiety.

Dość często żartowałyśmy sobie z klientkami, że po rozwodzie, to tylko impreza, ale jak już dochodziło co do czego, to, to, czego oczekiwały, to relaksujący, spokojny wieczór w SPA z koleżankami, gdzie mogły powspominać, albo i spalić jedno zdjęcie tak dla zasady. Nic w stylu amerykańskim, że robimy huczną imprezę i puszczamy fajerwerki, to nie ta mentalność.

To co Pani robi, to trudna praca. W jakich sytuacjach jednak się Pani uśmiecha?

Najczęściej kiedy pojawiają się takie słowa: "bez pani nie dałabym rady". Wtedy nie wiem co odpowiedzieć i zaciska mi się gardło.