Stworzą z pieszych "święte krowy"? Dane z zagranicy pokazują, że to błąd

Adam Nowiński
Pamiętacie jak w przedszkolu uczono was przechodzić przez przejście dla pieszych? Zatrzymaj się, spójrz w lewo, potem w prawo, potem znowu w lewo i możesz przejść? Po wprowadzeniu przepisów, które proponuje Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar, mogą nie być potrzebne. Pieszy zyska takie prawa, że na pasach będzie miał bezwzględne pierwszeństwo. Czy przełoży się to na ogólne bezpieczeństwo pieszych? To wątpliwe.
Piesi będą mieli większe prawa? To pomysł RPO. Fot. Shutterstock.com
Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar wystosował pismo do ministra infrastruktury, w którym zaproponował wprowadzenie zmian w prawie o ruchu drogowym. Dałyby one pierwszeństwo na przejściu nie tylko pieszemu, który na nim jest, ale też temu, który na nie wchodzi i temu, który oczekuje żeby na nie wejść.

Brzmi rozsądnie, w końcu podobne przepisy obowiązują w większości krajów Europy. Cel tych zmian też jest słuszny, bo chodzi o zmniejszenie ilości wypadków i potrąceń pieszych. Według danych z 2017 r. w Polsce doszło do prawie 33 tys. wypadków, w których zginęło aż 873 pieszych. Ale czy wybrana metoda jest właściwa? Tu zaczyna się polemika.


Na Zachodzie lepiej
Przykładowo w Holandii ochrona pieszego rozpoczyna się w momencie, gdy ten już zbliża się do jezdni, np. gdy wyraźnie ma zamiar przejść przez jezdnię na przejściu dla pieszych. Podobnie jest w Niemczech. Kierujący pojazdami zobowiązani są do zatrzymania się, gdy pieszy stoi przy krawężniku patrząc na przejście lub gdy szybko zbliża się do przejścia. W obrębie przejścia obowiązuje też zasada ograniczenia prędkości.

We Francji ustawodawca poszedł nawet o krok dalej, bo tam pieszy ma pierwszeństwo nawet wtedy, gdy "krąży w strefie dla pieszych lub gromadzenia się". Czyli nawet nie musi być przed przejściem, a w jego pobliżu.

Tyle mówią zasady i prawo. Ale trzeba też dodać, że np. w Holandii same przejścia dla pieszych wyglądają inaczej. Tam nie potrzeba wielkich znaków, migających lamp i rzędów pasów, żeby kierowca uważał na pieszego. Wystarczy znak, że wjeżdża się w strefę pieszych i trzeba uważać na nich niezależnie, czy to przejście czy nie.

Oczywiście jest to miecz obusieczny, bo z jednej strony narzuca się kierowcy obowiązek zachowania większej uwagi. Z drugiej jednak daje pieszemu zbyt dużą swobodę. A w Polsce pomimo wyznaczonych przejść, przepisów oraz obowiązków i tak widzimy często pieszych, którzy przechodzą w poprzek skrzyżowania albo cztery metry od pasów – bo bliżej, szybciej, łatwiej. Ale mało kto pomyśli, że niebezpieczniej – w końcu "to samochód powinien uważać" – sądzą niektórzy.

Brak zaufania
Tak liberalne przepisy dające pieszym więcej praw mogą sprawić, że ci poczują się niczym święte krowy niedbające o nic i o nikogo dookoła. Bo czyja będzie wina, jeśli pieszy wejdzie np. zimą na przejście, nie rozglądając się nawet i zostanie potrącony przez samochód? Kierowcy? On jechał przepisowo, hamował, ale nie zdążył się zatrzymać.

Często widzimy takie sytuacje opisywane przez media, gdy pieszy bez patrzenia wchodzi na jezdnię lub na przejście. Kiedyś powiedzielibyśmy, że to "wtargnięcie". Ale dziś już to pojęcie nie istnieje. A co dopiero, gdy znowelizowane zostałyby przepisy? Wina kierowcy, bo pieszy miał pierwszeństwo na pasach.

Niepoprawność takiego myślenia widać po statystykach np. w Niemczech. To, że obowiązują tam przepisy bardziej chroniące pieszych, nie znaczy, że ginie ich mniej. Jest nawet gorzej – na przestrzeni ostatnich kilku lat liczba rannych i zabitych wzrosła z 30139 i 476 w 2010 roku, na 31047 i 483 w 2017 roku. Nawet w tak liberalnej Francji śmiertelność wśród pieszych wzrosła w ciągu ostatnich lat. W 2017 roku wróciła do poziomu z 2010 roku – 484 ofiar – i wzrosła w porównaniu z 2016 rokiem aż o 19 proc.

Bezradność i żal
Bezsensowność zwiększania przywilejów pieszym pokazują jeszcze bardziej wpisy na niemieckich forach poświęconych ruchowi drogowemu. Widać tam mnóstwo przykładów niezrozumienia przepisów. Piszący tam kierowcy żalą się, że nie wiedzą jak w danych sytuacjach zareagować, a piesi, że samochody i tak nie ustępują im pierwszeństwa.

"Codziennie doświadczam takich sytuacji na przejściu dla pieszych, przez które przechodzę w drodze do pracy. Jest oznakowane białymi pasami, znakiem drogowym i dobrze oświetlone. Ale większość kierowców nawet nie zwalnia jak jestem przed nim, a czasami bywa, że nawet się nie zatrzymają jak już postawię nogę na jezdni" – żali się w komentarzu Judith.

Widać więc, że przepisy sobie, a kierowcy sobie, czyli wszystko i tak zależy od człowieka, który siedzi za kółkiem lub dochodzi do pasów.

–Jeśli w naszych realiach, w który ginie dużo pieszych, damy im poczucie wyższości, to czy przypadkiem nie będzie to prowokowało niebezpiecznych sytuacji, że wtargnięcia na jezdnię będą się zdarzały częściej. Widzę oczyma wyobraźni takie sytuacje. Myślę, że to może być groźne – komentował w TVN24 wcześniejszy pomysł zwiększenia przywilejów dla pieszych dziennikarz TVN Turbo Kacper Jeneralski.

Trudno nie zgodzić się z tą opinią. Owszem, pieszy powinien mieć więcej praw, ale z tym powinien iść w parze takim sam pakiet obowiązków oraz wysokich kar dla kierowców. Nie można budować poczucia bezkarności wśród kierowców oraz pieszych. Każdy z nich powinien wiedzieć, że przejście dla pieszych to miejsce wyjątkowe, gdzie muszą zachować szczególną ostrożność.